Mapa skarbów Ollenhauera: Gdzie jest złoto Wrocławia?
W marcu tego roku w Niemczech opublikowano wojenne zapiski oficera SS Egona Ollenhauera. Mają one zawierać informacje dotyczące miejsca ukrycia przez nazistów złota, kosztowności, bezcennych dzieł sztuki oraz precjozów kościelnych pochodzących z Dolnego Śląska. Postarajmy się zrekonstruować tę „mapę skarbów”.
Latem 1944 roku, po dojściu Armii Czerwonej do Wisły, front przybliżył się do granic państwa niemieckiego sprzed września 1939 roku. Wrocław, będący stolicą Śląska i największym miastem na wschód od linii Odry i Nysy Łużyckiej, stał się wojenną twierdzą.
Wcześniej nie zaznał on jej negatywnych skutków; w porównaniu z zachodnimi i północnymi rejonami Niemiec, nękanymi ciągłymi alianckimi nalotami, w mieście nad Odrą panował spokój.
Właśnie dlatego ściągało tu wielu cywilów z terenów narażonych na bombardowania - Wrocław znajdował się bowiem poza zasięgiem wrogiego lotnictwa. Przybysze bardzo często przywozili ze sobą cały swój majątek, w tym kosztowności, takie jak złoto, klejnoty czy też dzieła sztuki.
W śląskiej stolicy istniało wiele banków, gdzie deponowano w tym czasie precjoza - zarówno te należące do niemieckiej ludności cywilnej, jak też te pochodzące z grabieży dokonywanej na mieszkańcach podbitych krajów.
Spakować, wywieźć, ukryć!
W sierpniu 1944 roku, kiedy Rosjanie stali już nad Wisłą, a Warszawa ogarnięta była powstańczym zrywem, w Strasburgu odbyło się spotkanie najważniejszych przemysłowców III Rzeszy.
Omówiono tam - na wypadek przegranej wojny - sprawy związane z przyszłą odbudową Niemiec, poinformowano też o zniesieniu zakazu wywozu kapitału z Niemiec. Wszystkie takie przypadki miały jednak być kontrolowane przez władze hitlerowskie, niewątpliwie istniał więc jakiś supertajny plan dotyczący ochrony niemieckiego majątku państwowego.
Jesienią 1944 roku znajdujące się w mieście skarby trzeba było zabezpieczyć i wywieźć z Wrocławia. Dziełami sztuki zajmował się niemiecki konserwator zabytków Günther Grundmann.
Jego biuro mieściło się przy dzisiejszej ulicy Piłsudskiego w gmachu, w którym obecnie znajduje się Naczelna Organizacja Techniczna. Natomiast za depozyty bankowe odpowiadała miejscowa policja i Gestapo.
Nie posiadamy jednak prawie żadnych informacji, jak przebiegało gromadzenie i transport drogocennego ładunku; nie ma dokumentów niemieckich na ten temat, wszystko zostało zniszczone.
Wiemy natomiast, że po kapitulacji Wrocławia, która miała miejsce 6 maja 1945 roku, Armia Czerwona nie znalazła tu żadnych depozytów bankowych. Należy więc sądzić, że wszystkie znajdujące się w mieście kosztowności zostały z niego wywiezione jeszcze przed oblężeniem. Skoro były tu na pewno, to w takim razie gdzie są?
Co zeznał Herbert Klose?
Ważną rolę w tej opowieści pełni funkcjonariusz wrocławskiej policji kapitan Herbert Klose, który dziwnym trafem uniknął przymusowego wysiedlenia - w przeciwieństwie do reszty ludności niemieckiej, która w latach 1946-1947 opuszczała masowo Dolny Śląsk i inne tereny Ziem Odzyskanych. Klose ożenił się z Niemką i mieszkał po II wojnie światowej na Dolnym Śląsku. W 1953 roku na jego trop wpadli funkcjonariusze milicji i został on przez nich dokładnie przesłuchany.
Wrocławski policjant zeznał, iż dnia 15 listopada 1944 roku został wezwany do Prezydium Policji mieszczącego się przy dzisiejszej ulicy Podwale (obecnie gmach Komendy Wojewódzkiej Policji), gdzie poinformowano go, że ma być oddelegowany do specjalnej grupy, która ma za zadanie zgromadzenie całego złota i innych kosztowności znajdujących się w bankach, a następnie wywiezienie ich z miasta i ukrycie w bezpiecznym miejscu.
Sam fakt powołania Klosego do tego zespołu świadczy o tym, że jego przełożeni musieli uznać go za osobę cieszącą się szczególnym zaufaniem i lojalną wobec władz.
Główną postacią tej ekipy, człowiekiem, który zapewne wiedział najwięcej (a może nawet wszystko), jawił się tajemniczy oficer, którego nazwisko przypuszczalnie było nieprawdziwe, a może wymyślił je sam Klose. Nazywał się ponoć Ollenhauer.
Kim był w rzeczywistości? Klose oświadczył w czasie przesłuchania w śledztwie 6 lutego 1953 roku, że nie znał nawet jego faktycznego stopnia wojskowego, pojawiał się bowiem często po cywilnemu albo w mundurze majora lub pułkownika, raz oficera piechoty, kiedy indziej jako artylerzysta. Można jednak z całą pewnością stwierdzić, że był on człowiekiem oddelegowanym do tego zadania przez osoby realizujące wspomniany już plan, który zaprezentowano niemieckiej finansjerze w Strasburgu. Najprawdopodobniej Ollenhauer nie pochodził z rejonu Wrocławia
Świadczy o tym przytaczany przez Klosego fakt, że nie znał w ogóle Sudetów, dlatego właśnie kapitana oraz innego oficera wrocławskiej policji, Eugena Wolfa, oddelegowano do ścisłej współpracy.
Gdzie umieścić skarby?
Już następnego dnia sformowano grupę, która udała się na rekonesans w okolice Wrocławia. W jej skład weszły i inne osoby: między innymi porucznik Seifert lub Seidel, Steinert albo Steinberg, wspomniany już kapitan Eugen Wolf i Alfred Foerster, który miał później zastąpić Klosego.
Dzień później zespół wyjechał w pobliże Wielisławki koło Świerzawy. Miejsce to znane było dobrze Klosemu, który jeszcze przed wojną zwiedzał tamtejsze sztolnie. Stamtąd grupa Ollenhauera wyruszyła w okolice zamku Grodziec, a następnie do Cieplic, aby udać się piechotą na Śnieżkę. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby w ciągu krótkiego jesiennego dnia odbyć tak długą podróż.
Na szczególnie nierealne wygląda wejście na najwyższy szczyt Karkonoszy, bowiem o tej porze roku panują tam złe warunki atmosferyczne, występują duże zamglenia, co powoduje, że widoczność już po południu jest bardzo słaba. Nie należy wykluczać, że wyprawa ta trwała dłużej niż jeden dzień.
Następnie penetrowano okolice góry Ślęży niedaleko Wrocławia. Klose twierdzi, że właśnie wówczas uległ wypadkowi i nie uczestniczył w dalszych poszukiwaniach oraz akcji ukrywania depozytów. W przeprowadzonym po wojnie śledztwie ustalono, że Ollenhauer mógł przygotować kilkanaście skrytek przynajmniej w jedenastu miejscach położonych na terenie Dolnego Śląska.
Oto ich możliwe lokalizacje:
1. Rejon Małego Stawu, umownie zwany w aktach sprawy Domkiem Myśliwskim. Obiekt ten istnieje do dziś, ale nie chodzi bynajmniej o dawny domek hr. Schaffgotscha, ale dość rozległy teren od zboczy Śnieżki po polanę o nazwie Złotówka oraz Biały Jar.
2. Rejon góry Chojnik, na której znajduje się słynny zamek.
3. Miłków koło Karpacza. W latach 1944-1945 w tamtejszym pałacu mieściło się ewakuowane z Berlina przedstawicielstwo Stolicy Apostolskiej. Oczywiście, jest to tylko hipoteza, ale niepozbawiona logicznych podstaw, że część z tego złota mogła zostać przetransportowana do Watykanu. Była przecież zgoda na wywóz majątku niemieckiego poza granicę III Rzeszy, a z uwagi na zażyłe wzajemne stosunki takiej ewentualności nie należy wykluczać.
4. Okolice Sosnówki, wioski położonej koło Karpacza.
5. Staniszów - wieś nieopodal Jeleniej Góry. O miejscu tym wspomina jeden ze znajomych Klosego, mówiąc, że to właśnie tam, w jakimś tunelu, schowano złoto.
6. Karpniki - wioska w pobliżu Jeleniej Góry. W miejscowym pałacu, należącym niegdyś do rodziny królów pruskich, przechowywano również wywiezione z Wrocławia zbiory muzealne.
7. Miedzianka w położonych koło Jeleniej Góry Rudawach Janowickich. Był to teren górniczy, gdzie istniało wiele starych sztolni doskonale nadających się do ukrycia takich skarbów.
8. Okolice huty szkła w Szklarskiej Porębie Górnej, miejsce dogodne chociażby z powodu bezpośredniego połączenia kolejowego.
10. Okolice klasztoru w Lubiążu.
11. Rejon góry Wielisławki - to właśnie tam mieszkał po wojnie Klose. Dobrze znał te tereny, bowiem zwiedzał miejscowe sztolnie jeszcze przed wojną. Ollenhauer właśnie to miejsce odwiedził jako jedno z pierwszych.
Wspomina się niekiedy również o innych lokalizacjach, jak chociażby Sowiej Dolinie koło Karpacza albo okolicach Piechowic.
Skrzynie pełne złota!
Kiedy trwały poszukiwania schowków, gromadzono złoto. Miejscem, w którym je przechowywano, był wspomniany już wcześniej gmach Prezydium Policji przy dzisiejszej ulicy Podwale. Klose, utrzymujący, że je widział, zeznał, że złożone tam skrzynie były żelazne i zamykano je hermetycznie, przy pomocy gum. Każda z nich posiadała swój numer. Oficjalnie utrzymywano, że znajdują się w nich akta, mające zostać niedługo przewiezione do Drezna.
W celu kamuflażu w piwnicy zgromadzono grupkę jeńców, którzy oficjalnie mieli wykonywać jakieś prace na terenie budynku. Pilnowali ich liczni funkcjonariusze Schutzpolizei. W ten sposób pojemniki były cały czas pilnowane, ale ci, którzy ich strzegli, nie zdawali sobie sprawy, co w nich ukryto. Całe zwiezione kosztowności zostały zapakowane do skrzyń - było ich 56, lecz miały różną wielkość: ważyły ponoć od 50 do 200 kg każda.
Podobno Ollenhauer powiedział Klosemu, że z głębi Niemiec przybył dodatkowo transport zawierający kilka ton złota. Dalej Klose twierdzi, że w miarę upływu czasu przybywało nowych skrzyń, lecz te nie były już żelazne, a drewniane; było ich tak wiele, że nie mieściły się w zamkniętych pomieszczeniach i leżały składowane na korytarzu. W nich znajdowało się złoto i kosztowności przejęte od ludności cywilnej Wrocławia.
Nieco później usunięto już jeńców z piwnic gmachu, a oprócz pojemników z kosztownościami mieszkańców miasta w piwnicy ulokowano akta policyjne. Po miesiącu, około połowy grudnia, Ollenhauer i kpt. Wolf wytypowali około 20 skrzyń, zarówno tych ze złotem, jak też z aktami, i przewieźli je na lotnisko. Miały one być wysłane za Łabę, a w ich załadunku uczestniczyło gestapo.
Może to świadczyć, że ewakuacja depozytów nie odbywała się spontanicznie, ale była dobrze przemyślana i zaplanowana, a tajemniczy niemiecki oficer ściśle współdziałał ze swoimi przełożonymi. Kim oni byli? Chyba nie dowiemy się już nigdy.
Okazało się jednak, że wystąpiły pewne trudności i samolot powrócił do Wrocławia z częścią ładunku - najprawdopodobniej ze złotem. Złożono je ponownie w piwnicach gmachu policji. Kilka dni później, jak zeznawał Herbert Klose, skarby zostały zapakowane przez wojsko na ciężarówki i wywiezione w nieznanym mu kierunku, a na miejscu pozostały jedynie dokumenty. Od tego momentu praktycznie już nie wiemy, co dalej działo się z wrocławskim złotem. Istnieją tylko domysły. Jakie?
Złote pociągi i ciężarówki
Możliwe są dwa główne scenariusze. Pierwszy z nich zakłada, że zostało ono załadowane do specjalnego pociągu i wysłane w głąb Rzeszy - niewykluczone, że gdzieś w okolice Tyrolu. Jest bowiem prawdą, że Niemcy wywozili i ukrywali złoto w różnych miejscach, organizując w tym celu specjalne transporty kolejowe.
Najlepszym przykładem niech będzie "złoty pociąg Budapesztu", który wyjechał ze stolicy Węgier pod koniec kwietnia 1945 roku i został odnaleziony w jednym z tuneli kolejowych na terenie Austrii, w pobliżu miejscowości Böckstein.
Transport liczył aż 24 wagony, w których znajdowały się pieniądze i kosztowności zrabowane węgierskim Żydom, wysłanym na śmierć do obozu w Oświęcimiu.
Druga możliwość to podzielenie zebranych depozytów na części i ukrycie ich w różnych miejscach, głównie na Dolnym Śląsku. Nie należy wykluczyć, że zakładano, iż złoto może dostać się w ręce Armii Czerwonej.
Taki podział stwarzał możliwość łatwiejszego wywozu oraz dokładniejszego zakamuflowania. W razie ujawnienia którejś ze skrytek nie tracono całości ukrytego złota i kosztowności, lecz tylko ich część. Ponadto łatwiej było je wywieźć w inne miejsce.
Nie jest wykluczone, że po krótkim pobycie w dolnośląskich skrytkach złoto zostało zabrane i przewiezione w inne miejsce. Armia Czerwona zajęła tereny Karkonoszy dopiero w maju 1945 roku.
Do dziś, mimo wielu wysiłków, nie udało się odnaleźć żadnej części tego depozytu. Według różnych ustaleń poszukiwanych jest nadal około 300 ton cennego kruszcu, który "wyparował" z Wrocławia pod koniec 1944 roku i wszelki ślad po nim zaginął.
W sierpniu 2015 roku wybuchła medialna bomba o odkryciu koło Wałbrzycha "złotego pociągu". Niestety, okazało się, że nie jest to prawda. Gdzie podziało się w takim razie złoto wywiezione ze stolicy Dolnego Śląska w grudniu 1944 roku? Czy mapa Egona Ollenhauera okaże się pomocna w jego odnalezieniu?
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***