Miasto śmierdzi! Służby specjalnymi nosami "niuchają" za marihuaną

Nie wszyscy mieszkańcy stosują się do nowych reguł. Nadal sadzą konopie w ogrodach /Jim West / Science Photo Library /East News
Reklama

Stan Michigan zalegalizował uprawianie i rekreacyjne palenie marihuany w grudniu 2018 r. Teraz mieszkańcy Bessemer, jednego ze tamtejszych miast, mają problem z wszechobecnym, intensywnym zapachem rośliny.

Polacy zmagają się ze smogiem, a Amerykanie (przynajmniej ci z Bessemer) - ze swądem palonych konopi indyjskich. Mieszańcy, którzy ukończyli 21 lat, mogą tam uprawiać w domu do 12 krzaków. Warunek jest jeden - nie mogą ich sadzić na zewnątrz. Jednak władze podejrzewają, że na fani marihuany nagminnie łamią tę zasadę, hodując "zioło" w ogródkach i na balkonach. Do tego w ilości znacznie większej, niż dozwolona.

"Miasto śmierdzi", stwierdziła bez ogródek członkini rady miejskiej Linda Nelson. "Wszędzie czuć marihuanę. Ludzie nie mogą usiąść na swoim podwórku, ponieważ swąd dolatuje zza płotu sąsiada".

Żeby przeciwdziałać nadużyciom, służby miejskie zostały wyposażone w urządzenie, które nazywa się Nasal Ranger (w wolnym tłumaczeniu: nos tropiciel). Ten elektroniczny, przenośny niuchacz (fachowo nazywany olfaktometrem) wygląda jak megafon albo archaiczny radar policyjny, ale potrafi wykrywać i mierzyć intensywność różnych zapachów. Trzeba go węższym końcem przyłożyć do własnego nosa i zaciągnąć się powietrzem - z taką siłą, by na wskaźniku przepływu zapaliła się zielona dioda.

Reklama

Żartownisie już komentują, że gdy uda się przy jego pomocy wytropić wszystkie nielegalne uprawy konopi indyjskiej, mieszkańcy znów będą mogli cieszyć się tradycyjnymi odorami.

***Zobacz także***

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy