Ognisty połów. Magiczna tradycja, która umiera

"Wykurzymy je ogniem!" Ta tradycja połowu ryb ma na Tajwanie długą tradycję. Jest niezwykle efektowna i efektywna, a przy okazji stanowi sporą atrakcję turystyczną. Niestety wiele wskazuje na to, że niebawem ta piękna historia dobiegnie końca.

Od setek lat rybacy na Tajwanie łowią sardynki w ten sam sposób - czyli przy pomocy płonącej pochodni zamocowanej na kutrze. Oczywiście ogień to tylko wabik na ryby, które widząc go są tak zafascynowane, że same wskakują w rybackie sieci.

Proste, skuteczne i widowiskowe. Nocne wyprawy rybackie połączone z ogniowym połowem mają na Tajwanie długą tradycję i zostały zapoczątkowane jeszcze w czasach, gdy kraj ten był japońską prowincją.

Obecnie sztuką tą trudnią się już nieliczni. Ocenia się, że jedynie 3-4 kutry nadal kultywują tradycję tego efektownego i efektywnego połowu. To sto razy mniej, niż w czasach największej popularności tej metody.

Cały proceder nie należy do specjalnie skomplikowanych. Na bambusowym kiju, bądź metalowym pręcie umieszcza się siarkę (obecnie używa się również palników), którą rybak podpala po wypłynięciu na łowisko. Kilka chwil wystarczy, by kolorowa łuna zwróciła uwagę sardynek, które jak szalone wyskakują z wody i lecą wprost na spotkanie ognia i... rybackich sieci.

Reklama

Trzeba przyznać, że praca należy do satysfakcjonujących i rybakom raczej nie zdarza się zawinąć do portu z pustą siecią. Sześciogodzinny połów to od trzech, do czterech ton sardynek, a cała operacja dotowana jest dodatkowo przez rząd Tajwanu. Gdy ryba bierze, w jedną noc załoga jest w stanie zarobić nawet równowartość 4500 dolarów.

Niestety, mimo wysokich zarobków, tradycja ta powoli umiera. Dlaczego tak się dzieje? Wszystko z bardzo prozaicznego powodu - młodzież nie garnie się do zawodu rybaka. Średnia wieku załogi kutra to około 60 lat.

Jak podkreśla Zheng Zghi-Ming, profesor uniwersytetu Fu Jen, ogniowa metoda była niezwykle popularna dwie-trzy dekady temu. Nagły rozwój technologii przyniósł jednak nowe metody połowu. Dodajmy do tego masowy eksodus młodych mężczyzn do wielkich miast, a zrozumiemy, dlaczego dziś tradycję tę kultywują tylko nieliczni.

Mimo, że lokalny samorząd bardzo zabiega o podtrzymanie tej tradycji, stanowiącej również wielką atrakcję turystyczną, niebawem może się okazać, że tę ognistą magię oglądać będziemy mogli jedynie na archiwalnych filmach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy