Zabawy (nie całkiem) zapomniane
Na podwórkach coraz rzadziej da się zauważyć grupki dzieci bawiących się na powietrzu. Czasem tylko ktoś kopnie piłę, albo krzyknie "szukam". I to wcale nie dlatego, że nadciąga zima. Czy beztroski i radosny czas dzieciństwa, dzięki wielkiej popularności gier komputerowych i wszelkiej maści cybernetycznych gadżetów, przeminął bezpowrotnie?
Bynajmniej! I uwaga ta dotyczy nie tylko najmłodszych, bowiem gdy grupka kolegów z podwórkowej piaskownicy zbierze się i stwierdzi, że dość już wychodzenia do pubów czy klubów może wrócić do zapomnianych zabaw ze swojego dzieciństwa. - Może to głupie, ale ostatnio grałyśmy z koleżankami w klasy. Dobrze jest czasem na chwilę przypomnieć sobie o starych dobrych czasach. - opowiada Magda Jarmoluk, uczennica klasy maturalnej.
Prawie jak piłka nożna
Gry w "klasy" chyba nikomu nie trzeba bliżej przedstawiać. Są jednak pewne zajęcia, z których warto byłoby od czasu do czasu zdmuchnąć kurz. Opowiedzieć o nich swoim wychowankom, aby oderwać je od komputera lub jeśli ktoś chce, samemu obudzić w sobie dziecko. Co stoi na przeszkodzie?
Nazewnictwo i zasady gier mogą różnić się od tych podanych poniżej, ze względu na region ich występowania.
Jeśli pobliski "Orlik", zajęty jest przez następców Maradony, a tobie i twoim kolegom zachciało się nagle poodbijać piłkę, nic straconego. Zawsze możesz zagrać w "jedno podanie", inaczej zwane "warszawiakiem". W tej grze, zawodnicy starają się strzelić bramkę, odgrywając piłkę tylko i wyłącznie na jeden kontakt. Ten, kto spudłuje zamienia się miejscem z bramkarzem. Od tego przywileju, ratować może strzał główką, przewrotką lub piętką. Po osiągnięciu określonej liczby goli, odbywają się rzuty karne. Ten kto ostatni stał "na budzie" powinien biec tyle kółek lub robić tyle pompek, przysiadów, ile przepuścił bramek, podczas bronienia "jedenastek".
W "króla" i w "kwadraty"
Kolejnym ciekawym zajęciem zastępującym rozgrywanie meczów, jest gra w "króla" (nie ma ona jednak nic wspólnego z zabawą o tej samej nazwie, lecz z wykorzystaniem piłki do kosza). Trzeba znaleźć tylko kawałek muru lub płotu, aby móc o niego kopać piłkę. Należy robić to tak umiejętnie, aby jak najbardziej utrudnić kolejnemu zawodnikowi dojście w 2-3 podaniach do muru i wyeliminować go z dalszej rozgrywki. W nagrodę zwycięzca partii, otrzymuje na swoje konto literkę z wyrazu "król". Gra się dopóki ktoś nie uzbiera całego słowa.
Jeszcze jednym ciekawym sposobem na zabawę z piłką jest niegdysiejsza rozgrywka "w kwadraty". Zabawę rozpoczyna się od narysowania dużego kwadratu i podzielenia go na cztery, lub jeśli ktoś chciał uatrakcyjnić i utrudnić zajęcie, na osiem części. Każdy zawodnik staje w wybranym przez siebie kwadracie. Zabawa polegała na tak sprytnym żonglowaniu piłką, aby po podaniu jej do przeciwnika, ten nie mógł jej, ani podbić, ani przekazać dalej. - To była moja ulubiona gra z dzieciństwa. Chętnie bym w nią jeszcze pograł - przyznaje Michał Piasecki, magister filozofii.
Coś dla fanów koszykówki
Ci, którzy zamiast kopać piłkę, woleli ją rzucać, na pewno z sentymentem wspomną grę w "21". Celem zabawy jest zdobycie "oczka". Pierwszy zawodnik zaczyna rzuty z wcześniej określonej odległości. Trafienie daje mu jeden punkt oraz możliwość wykonania próby za dwa. Inni gracze, czekają w tym czasie na błąd rywala. Po jego nieprecyzyjnym rzucie, starają się złapać piłkę jak najbliżej kosza, aby stamtąd zaprezentować wszystkim swoją celność. Gra toczy się do momentu uzbierania przez któregoś z zawodników 21 punktów.
W "króla" można również grać piłką do kosza. Poza walką o tytuł "króla", reguły koszykarskiej odmiany rozgrywki różnią się diametralnie od zasad jej "nożnej" imienniczki. Zawodnik oddający celny rzut, przesuwa się o pozycję do przodu. Po to, aby zająć zaszczytne miejsce przy koszu, stając się królem. Król ma za zadanie wyłapywać niecelne rzuty graczy. Gdy później uda mu się jeszcze trafić do kosza, może wyeliminować zawodnika, który nie wykazał się odpowiednią precyzją przy swojej próbie.
Nie tylko dla zręcznych
Na podwórku z utęsknieniem wyczekiwano momentu zapadnięcia zmroku. Ledwo widoczne wówczas piłki trafiały w kąt i zaczynano zabawę w chowanego. Jedynymi wyznacznikami doboru kryjówek są umiejętności strategiczne i wyobraźnia grających. Za płotem, na drzewie, pod samochodem, za blokiem, w ogródku sąsiadki - jednym słowem wszędzie, byleby tylko dobiec przed szukającym do miejsca "zaklepywań" i wypowiedzieć dumnym głosem magiczną formułkę: "Raz, dwa trzy za siebie!".
Gdy zabawa w chowanego stawała się za prosta i za nudna, a wszystkie dobre kryjówki były już doskonale znane, był to znak aby zacząć grać w podchody. Dzielimy się wtedy na dwie grupy: uciekającą i szukającą. Do obowiązków pierwszego zespołu należy zostawianie śladów i zadań, którym druga drużyna musi sprostać, aby odszukać pierwszą grupę. - Chyba regułą było to, że pozostawione wskazówki wcale nie pomagały szukającym odnaleźć swoich przeciwników… - przyznaje Damian Kielan, student politechniki.
Niebezpieczne zabawy z nożem
Czasem, żeby dobrze się bawić, wystarczyło nie wychodzić z piaskownicy. I nie mam tutaj na myśli robienia babek z piasku, czy budowaniu super autostrad dla ulubionych resoraków, (chociaż to drugie zajęcie, było bardzo ciekawe). Otóż w piaskownicy grało się w "pikuty", inaczej zwane po prostu grą "w noża". Zabawa ta, polega na wbijaniu scyzoryka, lub ukradkiem pożyczonego od mamy sztućca z kuchennej zastawy w z góry określonych pozycjach i kolejności jest to zabawa z dreszczykiem emocji, która nie nadaje się dla najmłodszych, ale ilu z nas z wypiekami na policzkach spędzało w ten sposób długie godziny?
Kolejną zabawą z wykorzystaniem noża, jest gra w "państwa". Piaskownice dzieli się na kilka równych części. Każdy gracz zajmuje swój fragment ziemi i określa jakim państwem chce władać. Wszyscy po kolei rzucają nóż w terytorium rywali. Jeśli próba jest udana, zawodnik nie odrywając nóg od ziemi, mógł "odkroić" fragment państwa swojego przeciwnika. Wygrywa ten, komu uda się zagarnąć cały świat - w tym przypadku piaskownicę.
Wyścigi kapslami
Zajęciem szalenie popularnym i niezwykle absorbującym czas, była w dawnych latach gra w kapsle. Długie godziny można było spędzić na wymyślaniu tras, rysowaniu wąskich zakrętów i budowaniu przeszkód. A także na odnajdywaniu kapsli i ulepszanie ich (odpowiednim oszlifowaniu i dociążeniu). Nie można zapominać także udoskonalaniu techniki sterowania. Wszystko po to, aby tak umiejętnie popychać swój kapsel, żeby przekroczył linię mety na pierwszej pozycji. Należały jednak pamiętać, że w tej grze pionek wypadający z trasy wraca na start. Zasada ta sprzyjała wypychaniu rywali poza tor. Dlatego gra w kapsle może trwać bez końca, a jeden wyścig może trwać bardzo długo.
Takich wrażeń, emocji i wysiłku, co przy grze w "klasy", "króla" czy "kapsle" nie dostarcza żadna, nawet najbardziej realistyczna, gra komputerowa czy aplikacja na iPhone'a. Poza tym, korzyści z przebywania na świeżym (nawet mroźnym) powietrzu były nie do przecenienia. Zatem, na podwórko marsz! I naprawdę nie ma znaczenia, że nie masz już sześciu lat...
Konrad Bińczyk