71-latek, który oszukał drogowe korki

"Kierowcy go nienawidzą. Odkrył jeden prosty trik, by unikać korków w drodze do pracy. Stosuje go już od 15 lat" - w ten sposób, parafrazując nachalne internetowe reklamy, można pokrótce opisać fenomen Gabriela Horchlera, 71-letniego bibliotekarza z Bladensburg w stanie Maryland.

Panu Gabrielowi krzepy, hartu ducha i kondycji pozazdrościć może wielu młodszych mężczyzn. Starszy jegomość od półtorej dekady regularnie dojeżdża, a właściwie... dopływa do pracy kajakiem.

Ma 71 lat, ale wciąż jest aktywny zawodowo. I wstając do pracy każdego ranka, nie może się doczekać, aż dosiądzie swojej wyścigowej "skorupy" z włókna szklanego i rozpocznie rytmiczne wiosłowanie.

Wszystko zaczęło się 15 lat temu, gdy utknął na swoim motocyklu w potwornym korku. Czekał więc i rozmyślał. W pewnym momencie spojrzał na rzekę Anacostia, płynącą równolegle do autostrady i doznał olśnienia. "Dlaczego nie wykorzystać tej trasy?" - pomyślał.

No i wykorzystał. Dziś docieranie do pracy opracowane ma już niemal do perfekcji. Jako, że rzeka nie płynie w pobliżu jego domu, najpierw jedzie rowerem. Po kwadransie jest już na przystani Bladensburg Waterfront Park. Stamtąd wiosłuje pięć mil do kolejnego "portu", skąd rowerem dojeżdża do celu - Biblioteki Kongresu w Waszyngtonie.

Cała trasa do pracy zajmuje mu łącznie 90 minut. Z powrotem wraca metrem. Ale następnego dnia odwraca kolejkę. Do pracy dociera metrem, wraca drogą rowerowo-rzeczną.

Reklama

"Myślę, że wielu osobom ciężko jest pojąć moje zachowanie. Ale to idealne połączenie. Najprostsza droga do celu. Wprost perfekcyjna" - podkreśla Horchler.


Wymienia szereg zalet takiego rozwiązania: świeże powietrze, ruch, a co najważniejsze - brak innych uczestników ruchu "drogowego" podczas przemierzania Anacostii.

"To wspaniała rzecz, bardzo uspokajająca. Zwłaszcza, gdy wpada się rytm wiosłowania. Nie jestem ofiarą korków, ani awarii metra. Jestem panem i władcą całej rzeki" - dodaje.

Zaznacza też, że dzięki swojemu odkryciu, poznał własne miasto od zupełnie innej strony. "W niektórych miejscach człowiek nie wierzy, że znajduje się w Waszyngtonie. Nie widać żadnych budynków, nie słychać praktycznie nic. Wokół rozpościera się wiejski krajobraz. Rzeka jest pełna kontrastów. Już sama jej nazwa - Anacostia jest dosyć zagadkowa. Kojarzy się z tajemnicą" - opowiada.

Lata wiosłowania zrobiły ze skromnego bibliotekarza wysportowanego, silnego faceta. W pracy wygląda skromnie, ot starszy, siwy pan w okularach, lecz gdy tylko ściągnie koszulę, by przebrać się w sportowy strój, wszystkim opadają szczęki.

"Ten gość jest napakowany. Cholernie napakowany. Przy nim nawet Arnold Schwarzenegger wygląda na wymoczka" - nie ukrywa podziwu prezes Anacostia Watershed Society, James Foster.

Horchler jednak zachowuje skromność i nie podejmuje tematu górowania nad innymi w tym, czy innym względzie. Woli mówić o przyrodzie. O wsłuchiwaniu się w dźwięki wody, o nabrzeżnej roślinności, o zwierzętach, które obserwuje już od półtorej dekady podczas swoich wioślarskich eskapad do pracy. Upodobał sobie czaple błękitne.

"To moi faworyci. Wielkie, niebieskie ptaki władają wodą i przestworzami. Te prehistorycznie wyglądające stworzenia potrafią z laserową precyzją wyławiać ryby. Czasem, gdy jestem zbyt blisko, złoszczą się na mnie, głośno skrzecząc. Wtedy odlatują. Latem pojawiają się także białe czaple - one są bardziej towarzyskie" - żartuje.

Oczywiście te kilkanaście lat samotnych spływów nie było pasmem nieprzerwanej sielanki. Zdarzało się, że Gabriel docierał do pracy kompletnie przemoczony przez deszcz. Bywało, że przeszkadzał mu silny wiatr. Trzy razy jego kajak wywrócił się, a raz wpadł z impetem w betonową barierę przy moście. Wyzwaniem były też śmieci niesione przez nurt, które musiał omijać.

"Czasem zdarzało mi się zobaczyć coś nieprzyjemnego, jak martwy pies, czy żółw pływający w rzece. To rujnowało mój cały dzień" - wyraźnie smutnieje. Ale takie widoki były dla niego impulsem do walki o oczyszczenie rzeki. Dziś Anacostia jest o wiele czystsza, niż w 2001 roku, gdy Gabriel rozpoczynał swą wodną przygodę.

Przygodę, która wydaje się nie mieć końca. I choć Horchler powoli zaczyna myśleć o emeryturze, na którą w 2016 roku wysyłają go jego pracodawcy, to zapowiada, że nie zrezygnuje z wiosłowania.

"Będę pływał dalej. Tyle, że już nie do pracy" - śmieje się dziarski 71-latek.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama