Abu Omar: Syryjczyk, który nie chce zostać uchodźcą

Wojna domowa w Syrii zbiera krwawe żniwo. Tysiące osób przypłaciło ją życiem kolejne tysiące w panice uciekają poza granice, szukając bezpiecznego schronienia. Jednak nie wszyscy chcą uciekać. Jednym z Syryjczyków, który nie zamierza zostać uchodźcą jest 69-letni Abu Omar.

Naprawdę nazywa się Mohamed Mohideen Enis, ale wszyscy mówią na niego Abu Omar. Siwy jegomość od urodzenia mieszka w Aleppo, największym mieście Syrii, uznawanym niegdyś za turystyczną stolicę kraju. Kiedyś pracował jako lekarz. Dziś na emeryturze z niepokojem patrzy na świat wokół niego. Okrutna wojna zrujnowała dzielnicę, odebrała mu wielu przyjaciół, ale nie zabiła jego największej pasji - miłości do przedmiotów i maszyn z duszą.

Ci, którzy mieli okazję odwiedzić starszego pana z Aleppo w jego mieszkaniu, opowiadają, że tam czas się zatrzymał. Abu żyje jak przed kilkudziesięcioma laty. Suszy warzywa w spiżarce, a na kozie opalanej węglem przyrządza herbatę. Wokół pełno jest staroci o niezwykle bogatej przeszłości.

Stare brytyjskie telefony, radioodbiorniki, płyty, samowary, manuskrypty, zdjęcia, a nawet miecze. Jednak najcenniejsze są jego okulary!

Nie byle jakie - to okulary, które miał sam Umar al-Muchtar, bohater narodowy Libii, przywódca powstania z 1922 roku przeciwko włoskiej okupacji, którego rolę odgrywał kiedyś sam Anthony Quinn. Okulary al-Muchtara uratował przed egzekucją mudżahedina w 1931 roku jeden z jego studentów. Wiele lat później trafiły do Syrii, do mieszkania Abu Omara.

Reklama

"Są dla mnie bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze są moje stare samochody. Ich projektanci byli prawdziwymi artystami. Każdy wóz był niczym kobieta, miał swój charakter i kształty. Dzisiejsze auta to zwyczajne sterty metalu" - tłumaczy.

Ulica, przy której położony jest dom Abu Omara nie wygląda, jak typowy zakamarek syryjskiego miasta. Pomiędzy kamienicami stoją bowiem zaparkowane klasyczne automobile. Można się poczuć jak w Ameryce lat 60., albo... na Kubie, gdzie takie wozy wciąż poruszają się po drogach.

Wszystkie wiekowe samochody należą do Abu, który poświęcił im całe życie. Dużą część swojej kolekcji odziedziczył po ojcu, resztę dokupił. Śledził ogłoszenia, licytował na aukcjach, szperał po starych garażach - na swoją pasję poświęcał każdy grosz, jaki zarobił. Jak sam przyznaje "Pieniądze to nie wszystko". Dla niego banknoty nie miały znaczenia w porównaniu do historycznej wartości gromadzonych eksponatów.

Dwadzieścia - tyle sztuk liczy jego kolekcja. Siedem wozów stoi w reżimowej dzielnicy ash-Shahba, pozostałe trzynaście w ash-Shi'ar, okolicy kontrolowanej przez opozycję. Abu samochodami zastawił cały swój ogródek i chodnik przed pamiętającą lata 30. ubiegłego wieku kamienicą. Nie wszystkie wozy są w dobrym stanie. Z większości - w obawie przed wandalami i złodziejami - wymontował tapicerkę i silniki.

Wiele samochodów nosi też ślady wojny. Na karoseriach widoczne są dziury po kulach. Niektóre auta mają powybijane szyby, gdyż okolica nie uniknęła bombardowania. Jedyne zabezpieczenie, na jakie stać 69-latka, to specjalnie wytresowany... indyk, który przechadza się po podwórku i przegania nieproszonych gości.

Indyk niewiele jednak pomógł, gdy jeden z żołnierzy poważnie uszkodził jeden z eksponatów, przesuwając go dźwigiem. Abu Omar opowiada o tym zdarzeniu, niczym o barbarzyńskim akcie, porównując żołnierza do Mongołów, czy Tatarów, którzy najeżdżając obce krainy niszczyli wszystko na swojej drodze, nie bacząc na historyczną wartość.

O wartości historycznej i kulturowej swojej kolekcji syryjski "kustosz" może opowiadać całymi godzinami. Na przykład buick z 1951 roku należał do przywódcy trzeciego zamachu stanu w Syrii z 1949 roku. Adib ash-Shishakli został później prezydentem i używał samochodu w latach 1953-54, aż do momentu gdy pod naciskiem opinii publicznej złożył dymisję i opuścił kraj, jako polityczny uchodźca.

Cadillac z 1947 roku był w posiadaniu szefa sztabu syryjskiej armii. Potem przechodził z rąk do rąk u kolejnych prezydentów rządzących krajem, aż w końcu zakotwiczył w Aleppo.

Kolejny fascynujący eksponat Omara to dokładna replika mercedesa Adolfa Hitlera. Właściciel zresztą jest do tego stopnia zafascynowany postacią nazistowskiego zbrodniarza, że jednego ze swoich synów nazwał Abdullah Hitler.

Jak synów i córki Abu Omar traktuje również samochody. Sąsiedzi często widzą go, jak przechadza się po ulicy i z troską pielęgnuje naznaczone piętnem wojny maszyny.

"Zabrali ci oko, ale zęby wciąż wyglądają dobrze" - stara się robić dobrą minę, do złej gry, choć wewnątrz żal rozdziera mu serce.

Pomimo wykrwawiającej kraj wojny domowej, Abu nie myśli o wyjeździe z kraju. Nie jest w stanie porzucić swojej kolekcji na pastwę losu. Bardzo chciałby, żeby wróciły spokojne czasy, żeby jego samochody znów były wypożyczane do filmów, by trafiły do muzeum, gdzie będą mogły opowiadać swoje historie zwiedzającym w nieco bezpieczniejszym otoczeniu.

Dzięki sporemu zainteresowaniu mediów, samochodami 69-latka zainteresowało się wielu zagranicznych kolekcjonerów. Wciąż nadchodzą zapytania z Europy i bogatych krajów arabskich. Abu odrzuca te propozycje, jako że nie zależy mu na pieniądzach.

"Amerykanie, którzy odmawiali sprzedaży swoich gruntów mawiali, że nie dziedziczymy ziemi po naszych przodkach. Pożyczamy ją od swoich dzieci i kultywujemy. Tak samo ja - pożyczam samochody od moich spadkobierców i dbam o ich los" - podkreśla Syryjczyk.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy