Kanar to ma klawe życie - wyznania kontrolera biletów
Zawód kontrolera biletów nie należy do najpopularniejszych i najbardziej lubianych. Bo czy znacie kogoś, kto cieszy się na spotkanie z "kanarem"? No właśnie. Nasz rozmówca przekonuje jednak, że praca choć momentami niebezpieczna, potrafi też być ciekawa, satysfakcjonująca, a nawet dochodowa.
Zbliża się do czterdziestki, ale nie wygląda na swój wiek. Od początku sprawia wrażenie inteligentnego, oczytanego człowieka. Interesuje się ekonomią, polityką, lubi sport. Pochodzi z Krakowa i tu od ponad dekady pracuje jako kontroler biletów. Stali bywalcy krakowskiego MPK dobrze go znają, dlatego woli nie podawać swojego nazwiska. To niby bezpieczny zawód, ale strzeżonego pan Bóg strzeże. Spotykamy się w knajpce na Kazimierzu. Maciej opowiada nam o tym, jak to jest wykonywać jeden z najbardziej niewdzięcznych zawodów i jeszcze mieć z tego satysfakcję.
Szczerze mówiąc, nie wyglądasz mi na kontrolera...
Wiem. Ale to dlatego, że stereotyp kontrolera jest naprawdę straszny. To niewykształcony, agresywny osiłek, albo niedomyty, nieogolony lump. Tymczasem żeby dostać tę pracę, trzeba przejść przez gęste sito. Badania psychologiczne i dwa egzaminy. Do tego trzeba mieć predyspozycje do tej pracy. Niby minimum to wykształcenie średnie, ale w naszej firmie połowa kontrolerów ma wykształcenie wyższe. Jeden kolega miał dwa fakultety, znał trzy języki. Turyści byli w szoku, gdy rozmawiał z nimi po hiszpańsku, francusku, czy angielsku...
Ile osób w Krakowie wykonuje ten zawód?
Około 150 osób, z czego 30 to kontrolerzy zawodowi. Ci, którzy nie pracują zawodowo, zatrudnieni są na etacie w innych miejscach. Najczęściej jako ochroniarze, albo kontrolerzy w PKP, czy PKS. To trudna branża. Nie mamy umów o pracę, tylko śmieciówki. Umowy-zlecenia na czas nieokreślony lub określony bez urlopu i przywilejów socjalnych. Dziwne twory na granicy prawa.
Długo jesteś w branży?
Ponad 10 lat. Wciągnął mnie kolega i jakoś tak zostało. Lubię swoją pracę, sprawia mi przyjemność i satysfakcję. A jak ktoś ma smykałkę, to może całkiem nieźle zarobić. Rekordziści wyciągają u nas po 5-6 tysięcy na rękę. Ja też wiem, że takiej stawki za godzinę nie dostanę w innym zawodzie.
Wspomniałeś o predyspozycjach do zawodu. Czy łatwo jest zostać kontrolerem?
Komuś, kto nie był na naszym miejscu, tak może się wydawać. Ale trzeba mieć anielską cierpliwość, być opanowanym, znać przepisy i wiedzieć, kiedy się "uwiesić", a kiedy po prostu odpuścić. Nowi w zawodzie tego nie wiedzą, a wydaje im się, że ta praca to żadna filozofia. Dlatego też ludzie ich kantują, wciskają im historyjki. Podczas gdy doświadczony kontroler wypisze piętnaście mandatów, "świeży" może ze trzy.
Czy istnieje coś takiego jak etyka zawodowa kontrolera? Pisane, lub niepisane zasady?
Oczywiście, że tak. Ale to raczej indywidualna sprawa każdego z nas. Ja staram się przełamywać negatywny stereotyp kontrolera, dlatego zawsze w pracy jestem schludnie ubrany, ogolony i kulturalny. Jeśli już kogoś złapię, to wezwanie wystawiam tylko, gdy jestem w stu procentach przekonany, że ktoś bez biletu jechał z wyrachowania. Nie gnębię dzieci, starszych ludzi i kobiet w ciąży. Nigdy nie podnoszę głosu, nie prowokuję no i nie gonię kogoś kto ucieka, bo to mogłoby się źle skończyć...
Czy ten zawód bywa niebezpieczny?
Przez ponad dziesięć lat miałem jedną niebezpieczną sytuację. Ale innym się zdarza. Wyłamane palce, złamany obojczyk, głowa rozbita kamieniem, uraz szyi spowodowany atakiem nożem do tapet. Dwa centymetry dalej i doszłoby do tragedii. Innym razem kontroler został pogryziony przez czarnoskórego mężczyznę zarażonego wirusem HIV. Gościa pojmali i przekazali policji... dresiarze. Teraz jest trochę lepiej, bo mamy status funkcjonariuszy publicznych i ludzie mają tego świadomość.
Macie swoją taktykę, według której działacie? Czy po prostu wsiadacie do pociągu byle jakiego?
W mieście są trzy spółki kontrolerskie, które obsługują trzy rejony. Jednego dnia obsługujemy tylko jeden rejon, ale to my decydujemy kiedy i gdzie przeprowadzamy kontrolę. Bo kontrolować też trzeba umieć. To tak jak z łowieniem ryb. Musimy wiedzieć, gdzie zarzucić sieć, żeby połów był udany. My też wiemy, gdzie szukać klienta. Mamy świadomość, że nie warto wieszać się menela bez biletu i wieźć go przez pół miasta. On i tak nie zapłaci, bo nie ma z czego.
No tak, w końcu wasze zarobki biorą się z prowizji, prawda?
Tak. Im więcej zapłaconych mandatów, tym więcej zarabiamy. Trzeba jednak pamiętać, że pieniądze za mandaty ściągnięte przez komornika nie trafiają już do naszej kieszeni. No i jeszcze jedno - 70 procent z wpływów z wezwań zabierają spółki kontrolerskie, przez co miasto traci rocznie kilka milionów złotych. Gdyby zlikwidować spółki, a kontrolerów zatrudnić na etatach w MPK jako wyszkolonych specjalistów, miasto zarobiłoby więcej, a przy okazji zminimalizowałoby się łapówkarstwo.
Łapówki to wciąż powszechna praktyka w waszym zawodzie?
Kiedyś to było nagminne, teraz zdarza się o wiele rzadziej. MPK musi tłumaczyć się z anulowanych mandatów przed miastem, spółki przyglądają się kontrolerom, którzy dużo pracują, a osiągają słabe wyniki no i co najważniejsze - wzrosły stawki za mandaty.
Porozmawiajmy o gapowiczach. Czy łatwo rozpoznać kogoś, kto jedzie bez biletu?
No jasne. Ktoś taki zachowuje się nerwowo, nienaturalnie. Stoi przy kasowniku z biletem w ręce, którego rzecz jasna nie ma zamiaru skasować. Albo czai się przy drzwiach, wypatrując nas na przystanku. Gdy wchodzimy, rzuca się do kasownika. Na takich jak oni, mówimy "kukacze".
Jak jeszcze próbują was przechytrzyć nieuczciwi pasażerowie?
Jest to na przykład metoda na "wędkarza". Gość stoi przy automacie biletowym i przerzuca przez niego monety. Zajmuje mu to kilka przystanków, bo wrzuca głównie 10-groszówki. Biletu nie kupuje, gdy ma wysiadać, przeważnie wciska przycisk zwrotu monet. Zanim wysiądzie, bacznie się rozgląda. Takich najczęściej łapie się, gdy próbują wysiadać. Ta metoda to prawdziwa plaga. Można powiedzieć, że stosują ją całe szajki studentów. Mamy ciężki orzech do zgryzienia, gdy jeden student "wędkuje", a za nim stoi sześciu w kolejce po bilet. Gmina traci na takich praktykach ogromne pieniądze, ale w autobusach jest po prostu za mało automatów.
Kiedyś z kolei, bilety miały nadrukowany czarny pasek. Gapowicze wycwanili się i wkładali bilet do kasownika tak, by nadruk odbił się na tym czarnym fragmencie. Co my wtedy przeżywaliśmy! Chodziliśmy do pracy z latarkami i lupami. Potem miasto wycofało te bilety, ale trwało to rok. Cwaniaczki przerzucili się wówczas na metodę woskowania biletów. Po nawoskowaniu nadruk można było zetrzeć palcem i kasować taki bilet po sto razy. Ta praktyka skończyła się z dniem wprowadzenia nowych kasowników, które dziurkują i drukują jednocześnie.
Kto najczęściej nie kasuje biletów? Da się sporządzić takie zestawienie?
Konkretnych danych nie podam, ale według moich szacunków są to trzy grupy. Studenci, robotnicy i uczniowie. Najwięsza granda to jednak studenci zagraniczni. Święte krowy, bezczelni i bezkarni. Są cwani i wręcz wyszkoleni w tym, jak unikać płacenia. Nieraz zdarza się czarnoskóry jegomość, który z uśmiechem podaje mi dokument i łamaną polszczyzną mówi: "Nie mam biletu, nie płacę, proszę pisać kwitek". A przecież wysyłanie wezwania do akademika nic nie da. Dopiero jak złapiemy takiego jegomościa trzy razy, można sformułować zarzut o szalbierstwo. Wcześniej nawet policja jest bezradna.
A jakie historyjki słyszycie najczęściej? Na pewno wiele z nich to stała śpiewka...
No tak. Dziesięć razy dziennie słyszę tekst "zapomniałem biletu miesięcznego z domu". Zazwyczaj prawdę mówią dwie na dziesięć osób, stosujące tą wymówkę. Inna bajka to "nie zdążyłem skasować". Taa, nie zdążyłem choć jadę już cztery przystanki. Sporo młodych osób, choć nie studiuje jeździ na biletach ulgowych. Wtedy wmawiają nam, że zapomnieli legitymacji. Co ciekawe - ilość sprzedanych ulgowych biletów jest większa od z liczby uczniów i studentów.
Zdarzyło ci się przeżyć "lincz" w trakcie pracy? Czasem pasażerowie wstawiają się za biednym gapowiczem, gnębionym przez kontrolerów...
Nigdy. Powiem ci, że bywało nawet odwrotnie, to mnie popierali inni pasażerowie. Tak jak mówiłem - wystawiam mandaty tylko, gdy jestem pewien, że wszyscy, którzy chcieli kupić bilety, kupili je i skasowali. Gdy sprawa jest ewidentna, nie ma dyskusji. Jeden starszy pan uciszył pyskującego jegomościa tekstem, że nie zamierza ze swojej kieszeni płacić za jego darmowe przejazdy. Innym razem z fotela wstał dresiarz i wypalił do awanturnika: "Słuchaj, pan kanar nie może, ale jak się nie uspokoisz, to ja ci dam w gębę". Za długo pracuję, żeby robić nerwowe ruchy. Siła spokoju i opanowanie - to zawsze pewne sposoby.
No właśnie - "kanar". Czy to określenie was drażni?
Zupełnie. Ludzie mówią tak na nas w naszej obecności, ale nie mamy z tym żadnego problemu. Nie zwracamy na to nawet uwagi.
Czy w zawodzie zdarzają się "kanarzyce"?
Jest kilka kobiet, ale niewiele. Może 10 na 150 pracujących kontrolerów. Te, które są sprawdzają się w pracy. Ludzie są zaskoczeni, że to kobieta sprawdza bilety, poza tym ci, którzy zwykle podskakują przeważnie łagodnieją.
Mówiłeś, że pracujesz ponad 10 lat. Jakie są plusy i minusy takiego stażu?
Po ponad dziesięciu latach mam już status starego kontrolera. Minusem jest to, że musimy się kamuflować, bo na mieście już nas znają. Dlatego dobrze jest czasem wziąć ze sobą do pracy młodego, który wsiada jednymi drzwiami, a stary robi tak zwane "dolatywanie" na kolejnym przystanku. To jedna z naszych metod, ale czasem nie skutkuje, bo niektórzy wyfruwają z autobusu na sam mój widok. Generalnie jednak to młodzi mają bardziej przechlapane. Są niewdrożeni, nie wiedzą gdzie łowić, mogą trafić na złą ekipę i nie wyrobić limitów. W mojej pracy doświadczenie procentuje.
Co najbardziej lubisz w swoim zawodzie?
Na pewno nienormowany czas pracy. Pracuję kiedy chcę i ile chcę. Poza tym bardzo lubię atmosferę wśród kolegów. Jak jest dobra ekipa, czas fajnie mija. Można wykonać swoje obowiązki, pośmiać się, pożartować.
Kanar to ma klawe życie... Czy jeśli miałbyś wybrać jeszcze raz, to zdecydowałbyś się na to zajęcie?
Jasne, że tak. Nie żałuję, że wybrałem właśnie ten sposób na zarabianie pieniędzy. Mój zawód też jest potrzebny, a ktoś go musi wykonywać.
Rozmawiał
Rafał Walerowski