Picie literackie. Co pomiędzy piórem a kieliszkiem?
Podstawowe informacje o życiu pisarza można wyczytać z kart jego dzieł. Interesujące jest jednak, jak przebiegał proces pisania, co stoi za przekazaną emocją czy doznaniem, jak lubił się relaksować, jakie napoje wspomagały jego wenę.
O korelacji pomiędzy literaturą, twórczością w ogóle, a spożywaniem alkoholu napisano opasłe tomy. Bary, restauracje, tawerny od dawien dawna służyły nie tylko miejscem spotkań, dyskusji bohemy, lecz także kopalnią prototypów postaci literackich, studiów z zakresu psychologii jednostki. Z pewnością obecność ludzi znanych służyła również rozpoznawalności lokali, skądinąd, jak pokazuje niniejszy artykuł, część klienteli wywarła znaczący wpływ na tradycje i kulturę po drugiej stronie lady barowej. Fedor Evsevski, w swoim ostatnim wydaniu Biblii barmańskiej jednego z poniżej wymienionych literatów umieścił w rozdziale poświęconym historii oraz ikonom tej kultury. Właśnie Hemingway, zdaniem autora, jest „patronem barmanów”.
Ernest Hemingway – Mojito, Daiquiri...
Pisz po pijanemu, redaguj na trzeźwo.
To motto w sposób dobitny odzwierciedla techniczną stronę pisarstwa Hemingwaya, zaś dyskusja o relacji między jego dorobkiem, a nawykami trunkowymi najprawdopodobniej przypominałaby tę o kurze i jajku. Patrząc jednak na „rutynę” autora lekko zastanawia mnie pytanie, kiedy on miał czas na redagowanie. Otóż porannym koktajlem Ernesta był „Mojito”, zwłaszcza serwowany w La Bodeguita del Medio w Hawanie. Klasyczna wersja składa się z białego rumu, cukru, soku z limonki, mięty i wody sodowej. Skądinąd Hemingway nie był by sobą, gdyby nie wnosił żadnych uwag. Otóż jego odmiana, dla dodatkowego „kopa”, przywidywała zamiast ostatniego składnika – sampan.
Uczcie śniadaniowej bądź obiadowi zazwyczaj towarzyszyło Chianti – wytrawne wino włoskie o dość zdecydowanym smaku i bynajmniej nie lżejszym procencie. Kolejna na liście jest whisky, jako współautor i towarzysz podróży. Wszak nic nie mogło przebić jego miłości do „Daiquiri”, specjalności baru El Floridita.
Mimo iż Ernest pochwalił koktajl, ze względu na swoją cukrzycę poprosił o niego bez dodatku cukru, lecz z odrobiną likieru Maraschino. Z czasem do tej receptury wprowadził następne aktualizacje w postaci soku z grejpfruta. Biograf autora, Aaron Edward Hotchner, tak wspomina recepturę koktajlu: „Składał się on z dwóch i pół porcji rumu Bacardi White Label, soku z dwóch limonek i połowy grejpfruta, uzupełnionych sześcioma kroplami Maraschino. Wszystko to umieszczono razem z kruszonym lodem w mikserze elektrycznym, intensywnie ubijając i podawane z pianką w dużej szklance na nóżce”. Swoją drogą, nie bardzo wyobrażam sobie naczynie, w którym napój był serwowany, gdyż jest to dość duża objętość dla martini glass. Ponieważ wśród znajomych Hemingway był nazywany „Papa”, to też jego firmowy – można rzec – koktajl zyskał nazwę „Papa Doble” (podwójny papa). Napój ten przeszedł do kultury barmańskiej jako „Hemingway Special” w kategorii Współczesna klasyka. Popularyzacja Daiquiri i samego lokalu zaowocowały „ubrązowieniem” pisarza. W październiku 2003 roku w El Floridita zainstalowano rzeźbę sylwetki Hemingwaya siedzącego za barem. Codziennie przed statuetką barmani stawiają je ulubiony koktajl, oczywiście na koszt zakładu.
Inteligentna osoba czasami upija się, aby spędzić czas ze swoją głupotą.
Na tej liście nie może zabraknąć również absyntu. Hemingway był znany z zamiłowania do tego trunku i spożywał go nawet wtedy, gdy „zielona wróżka” w wielu krajach była zakazana. Wzmianki o tym napoju figurują, między innymi, na kartach Śmierci po południu oraz Komu bije dzwon. Mimo to, jego zamiłowanie do absyntu nie było na tyle gorące, jak w przypadku francuskich geniuszy, Vincenta Van Gogha czy Edgara Allana Poe.
Jack Kerouac – Margarita
Nie pij, aby się upić. Pij, aby cieszyć się życiem.
Natchnieniem dla twórczości pisarza było życie w całej swej rozpiętości, podróże, przydrożne bary, do których zaglądał by porozmawiać z nieznajomymi sobie ludźmi, posłuchać jazzu... Szczególnie umiłował sobie Meksyk, a z nim i tequilę. Jego miłość do napojów wyskokowych potwierdza również legenda. W toalecie nowojorskiego pubu White Horse Tavern widniał napis: „Kerouac do domu”. Był on dedykowany pisarzowi, by ten, w określony momencie, przestał spożywać oraz opuścił zakład. Notabene, według świadków, to miejsce było ostatnim przystankiem na mapie rozrywkowej Dylana Tomasa w przeddzień jego zapadnięcia w śpiączkę. Podobny los spotkał również samego Kerouaca.
Charles Bukowski – Boilermakers, piwo, whisky, Old Fashion
Picie jest formą samobójstwa, podczas którego masz prawo powrócić do życia i zacząć wszystko następnego dnia. To jak zabijanie się dla odrodzenie. Przeżyłem już 10-15 tysięcy żyć.
Bukowski był znany ze swojej miłości do alkoholu i bynajmniej tego nie ukrywał. Wystarczy przeczytać którekolwiek z jego dzieł, w większości biograficznych, by się o tym przekonać. To też ze względu na mnogość opisów niełatwo ustalić jego ulubiony napój. Jak wspomina sam autor, jego poszukiwania smakowe natchnęły jednego z barmanów do stworzenia koktajlu nazwanego jego imieniem. Był on zbliżony do ulubionego przez Bukowskiego „Old Fashion”, z tą tylko różnicą, że dedykowany napój zawierał kilka kropli syropu wiśniowego. Najprawdopodobniej była to jedynie grzeczność ze strony pracownika konkretnego lokalu, gdyż ani nazwa, ani skład koktajlu nie przeszły do historii kultury barowej.
Mimo to, znacznie częściej był on widywany z samodzielnie przyrządzoną bądź zamawianą wariacją Boilermakers, w skład którego wchodzi 50 ml whisky bądź bourbona oraz 200 ml piwa. Zazwyczaj oba składniki podaje się w osobnym szkle, po zmieszaniu zaś Boilermakers należy wypić duszkiem.
Wielu spośród jego bohaterów przekracza dopuszczalną do spożycia dzienną dawkę trunków. Sam pan Bukowski zrobił dokładnie to samo.
Na tym polega kłopot z piciem, pomyślałem, nalewając sobie drinka. Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo.
Bukowski często zmagał się z kłopotami finansowymi, a zatem tania whisky popijana piwem najczęściej towarzyszyły jego dniom i nocom, co bynajmniej nie poprawiało zawartości portfela. Jego trzecia żona, Linda Lee Beighle, zaciekle walczyła z trybem życia męża. Po latach ironiczne wyznała, że on sam wybrał dietę płynna – piwo i whisky.
Francis Scott Fitzgerald – Gin Rickey
Najpierw wypijasz koktajl, następnie koktajl wypija koktajl, a dalej koktajl wypija ciebie.
Zgoła odmienne podejście od wyżej cytowanej damy miała żona Fitzgeralda, Zelda. To właśnie jej, w dużym stopniu, pisarz zawdzięcza swoją chorobę alkoholową. Należała do tego typu kobiet, które zawsze pragną być w towarzystwie i centrum dobrej zabawy. Oczywiście zakraplanej. Początkowo Francis starał się stwarzać pozory osoby opanowanej, wszak ze względu na słaby metabolizm szybko tracił kontrolę. Mimo iż próbował różnego rodzaju koktajli, jego ulubionym pozostał „Gin Rickey”, niekiedy też miętowy julep. Pierwszy z nich powstał w barze Shoomaker (Waszyngton) pod koniec XIW wieku oraz został uhonorowany nazwą na cześć amerykańskiego lobbisty, pułkownika Joe Rickey’a. Plotka głosi, że Fitzgerald wybierał gin bowiem był przekonany, że w odróżnieniu od innych alkoholi, niełatwo jest go wyczuć w oddechu. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ współcześni wspominają sytuacje, w których zarówno on, jak i Zelda, po kilku głębszych, raczyli towarzystwo tańcami, również w negliżu.
Oscar Wilde - absynt, whisky, szampan
Po pierwszej szklance widzisz sprawy takimi, jakimi chciałbyś, aby były, po drugiej takimi, jakimi w rzeczywistości nie są, na końcu ukazują ci się takimi, jakie są w istocie i to jest najstraszniejsza rzecz na świecie.
U podstaw procesu twórczego Wilde'a absynt zajmował pozycję znaczącą. Niejednokrotnie był on widziany w Café Royal z kieliszkiem „zielonej wróżki”. Podobnie jak wielu jemu współczesnych, pisarz miał nieco wątpliwe relacje z tym alkoholem postrzegając go zarówno jako smar społeczny, tak i upatrując w nim pewnego rodzaju serum prawdy.
Mimo to lubował się również w whisky oraz szampanie. Światło na tę kwestię przelewa jego zeznanie w czasie znamiennej rozprawy o zniesławienie, wytoczonej przez twórcę ojcu swojego kochanka. Otóż, w 1895 roku markiz Queensbury, John Sholto Douglas, rodziciel lorda Alfreda Douglasa (pieszczotliwie nazywanego Bosie), zostawił w jednym z londyńskich klubów karteczkę adresowaną do Wilde'a z napisem: „do Oscara Wilde’a pozującego na sodomitę” (Mr. Wilde posing as a Somdomite). [Notabene z błedem ortograficznym]. Oczywiście autor Portretu Doriana Graya - podobno nie bez nacisku Bosie – złożył skargę do sądu posądzając oprawcę o zniesławienie. Podczas procesu, przepytywany przez Edwadra Carsona wspomniał, między innymi, o swoich preferencjach w zakresie napojów relaksacyjnych:
– Carson: „Czy osobiście pije Pan szampana?”
– Wilde: „Tak. Dobrze schłodzony szampan jest moim ulubionym napojem
- zdecydowanie wbrew zaleceniom mojego lekarza”.
– Carson: „Nie stosuje się Pan do zaleceń lekarza, proszę pana?”
– Wilde: „Nigdy tego nie robię”.
„Praca jest przekleństwem klasy pijącej”.
Tak czy inaczej, Wilde przegrał sprawę, następnie, już w innym procesie, był skazany na dwa lata więzienia za czyn „niemoralny i nieobyczajny”, co doprowadziło do ruiny finansowej pisarza.
O tym jak kwestia używek twórczych wyglądała na polskim terenie opowiada nader interesująca pozycja Witkacego – Stanisław Ignacy Witkiewicz, Nikotyna – Alkohol – Kokaina – Peryotl – Morfina – Eter + Appendix + Niemyte dusze. Serdecznie zapraszam do lektury.
Autor: Lila Ejsmondt / Fot. Pixabay