Powstanie polski film o wojnie w Iraku
Z garstką żołnierzy ppłk Grzegorz Kaliciak przez kilka dni bronił miejskiego ratusza w Karbali. – Bywało, że musiałem osłaniać się ciałami zabitych rebeliantów – mówi. Na kanwie tych wydarzeń powstaje film z Marcinem Dorocińskim w roli podpułkownika, dowódcy kompanii rozpoznawczej.
- Został pan pierwowzorem bohatera filmu, jakie to uczucie?
- Ten film nie opowiada tylko o mnie. Cieszę się, że w końcu powstaje polska produkcja pokazująca współczesnych żołnierzy, którzy kochają swoją ojczyznę i którym nie brakuje odwagi. U nas to nowość, bo nasze społeczeństwo żyje ciągle w cieniu historii i dokonań z czasów II wojny światowej. Ale Amerykanie od dawna kręcą filmy o takich żołnierzach na misji. Mam nadzieję, że film obali mit, że wojskowi wyjeżdżają na misje tylko dla pieniędzy.
- Scenariusz "Karbali" oparto na wydarzeniach ze słynnej bitwy o City Hall, w której jako kapitan dowodził pan kompanią rozpoznawczą...
- Było to 3 kwietnia 2004 roku. Rozpoczęła się rewolta szyickich ekstremistów. Tak zwana Armia Mahdiego uderzyła jednocześnie w kilku większych miastach. W centrum Karbali przy City Hall doszło do regularnej bitwy. Było nas tam około 50 żołnierzy, 30 polskich i około 20 bułgarskich. Rebelianci całą noc atakowali zaciekle. Strzelali do nas z broni ręcznej, granatników i moździerzy. Bałem się, że zabraknie nam amunicji. To była prawdziwa wojenna bitwa. Walka trwała całą noc. Wytrzymaliśmy. Lekko ranny był tylko jeden z Bułgarów. Według późniejszych szacunków miejscowej policji, tej nocy w ataku na City Hall śmierć poniosło około 80 sadrystów. Liczby rannych nie podano.
- Ale wtedy w Iraku było znacznie więcej traumatycznych wydarzeń.
- Było ich wiele. Nigdy nie zapomnę załamania nerwowego jednego z podwładnych. Byliśmy ostrzeliwani, wybuchały miny pułapki, a on wyskoczył z pojazdu i pod ogniem szedł środkiem drogi krzycząc, że ma wszystkiego dosyć, że ma żonę i nie chce ginąć. To była pierwsza ofiara stresu pola walki. Pamiętam też oczy młodego rebelianta, do którego musieliśmy otworzyć ogień, bo strzelał do nas z granatnika i nie zamierzał się poddać. Nigdy nie zapomnę nocy, gdy za jedyną osłonę musiały mi posłużyć ciała zabitych, bo ogień był tak intensywny...
- Ma pan kontakt z reżyserem i ludźmi z ekipy filmowej. Jest pan nieformalnym konsultantem przy produkcji.
- Filmowcy podeszli do realizacji bardzo poważnie. Otrzymali ode mnie i od moich żołnierzy bardzo dużo materiałów na temat tamtych wydarzeń. Wszystkim, którzy brali udział w walkach w Karbali zależy, aby film jak najwierniej odzwierciedlał ich przeżycia. Czy tak będzie, zobaczymy na premierze.
- Rola konsultanta jest bardzo odpowiedzialna...
- I niełatwa. Doradzając filmowcom za bardzo skupiałem się na szczegółach taktycznych. Jednak reżyser Krzysztof Łukaszewicz wytłumaczył mi, że film jest kierowany nie tylko do żołnierzy, ale szerszego grona odbiorców. Dlatego troszeczkę będzie odbiegał od regulaminów, zasad musztry czy procedur na misjach. Rozmawiałem ze wszystkimi osobami z filmowej ekipy. Najbardziej bombardowały mnie pytaniami panie od dekoracji i kostiumów. Dopytywały o najdrobniejsze szczegóły. Byłem zaskoczony zawartością filmowej garderoby. Drobiazgowo odtworzono ją na podstawie zdjęć, które specjaliści z ekipy otrzymali ode mnie i moich żołnierzy.
- Spotkał się pan już z Marcinem Dorocińskim, który ma pana zagrać?
- Na rozmowach spędziliśmy dużo czasu. Aktor zadawał wiele pytań. Widać, że do filmu i roli, którą ma kreować, podchodzi bardzo poważnie.
- Brał pan również udział w zdjęciach.
- Trochę pomagałem w nakręceniu kilku scen batalistycznych i kilku odpraw oraz zdjęć na TOC-u, czyli stanowisku dowodzenia.
- Czy jakieś sceny będą kręcone również w Karbali, w miejscu tamtych wydarzeń?
Sceny walki mają być kręcone w jednym z krajów arabskich. Była mowa o Egipcie. Ze względu na obecną sytuację polityczną w tym kraju, nie wiem, jak to się dalej potoczy. Karbali nie brano pod uwagę. Tam jest ciągle zbyt niebezpiecznie. Nie wiem, czy będę pomagał w filmowaniu scen walk i ataku za granicą. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy filmowcy mnie poproszą, a zgodzą się na to moi przełożeni.
- Co widz powinien zapamiętać z tego filmu?
- Film powinien pokazać widzom, że nie tylko historia I czy II wojny światowej ma swoich bohaterów. Wielu żołnierzy, którzy żyją i mieszkają obok nas, też zasługuje na to miano. Tak jak moi żołnierze, biorący udział w walkach w Karbali. Film powinien pokazać, że w 2004 roku w Iraku, mając marny sprzęt i wyposażenie, dokonaliśmy czegoś, co wielu znawców uznałoby za niemożliwe. Dokonaliśmy tego dzięki charyzmie, męstwu i determinacji.
- Kiedy film ma szanse wejść na ekrany kin?
- O premierze decyduje producent oraz dystrybutor. W 2014 roku mamy zakończyć misję w Afganistanie. Wtedy minie również dziesięć lat od walk w Karbali. Może to będzie dobra okazja, aby pokazać go społeczeństwu.
- Czy po tylu latach nadal wraca pan myślami do tamtych dni?
- Takich wspomnień nie da się wymazać. Zresztą nawet bym nie chciał. Wydarzenia z Karbali zmieniły moje spojrzenie na świat, życie i ludzi.
- Wpłynęły także na pana stosunek do służby?
- Zmieniły zarówno moje życie osobiste, jak i zawodowe. Miałem wówczas 31 lat. Pewne rzeczy postrzegałem zupełnie inaczej niż obecnie. Nie powiem, że podchodziłem do życia lekkomyślnie czy dziecinnie, ale po prostu inaczej. I nagle zetknąłem się z prawdziwą wojną. Na drogach Iraku mijałem wraki wozów bojowych, czołgów czy transporterów. Wszędzie było widać ślady zniszczenia i wojny. Zobaczyłem biedę i cierpienie ludzi. Po pierwszych starciach zrozumiałem, że misja nie będzie zabawą w wojsko, że to nie zajęcia na poligonie. To przewartościowało moje życie. Zacząłem doceniać to, co miałem w domu. Innego znaczenia nabrała woda w kranie, prąd w gniazdkach, dobrze zaopatrzone sklepy, czyste ubrania i wiele innych prozaicznych spraw.
Rozmawiał Bogusław Politowski