Prawdziwy piłkarski "Meksyk" jest właśnie tam!
Piłka nożna to podobno nasz sport narodowy. O futbolu słyszymy każdego dnia w radiu i telewizji, czytamy w gazetach i w internecie. Poruszane tematy to najczęściej rozgrywki Ekstraklasy, porażki reprezentacji i zadymy kiboli. A przecież piłka kopana na tym się nie kończy. Żeby poznać prawdziwy futbol, dobrze odwiedzić czasem stadiony niższych lig. Kto był, ten wie, kto nie był, niech wie, że prawdziwy "Meksyk" jest właśnie tam!
Piłka to piłka - po co drążyć temat? Tak powie tylko ktoś, komu nie było dane posmakować prawdziwego amatorskiego futbolu. Tam nie ma pieniędzy, sławy, pełnych stadionów, profesjonalnych kontraktów, telewizyjnych kamer i skautów zachodnich klubów.
Zamiast tego są zdekompletowane stroje, dziurawe boiska, mecze przehandlowane za kratę browara czy liniowi rekrutowani z zasiadających na trybunach kibiców. Ale mimo to piłkarskie mecze okręgówki czy też A, B i C klasy od zawsze mają swoich wiernych fanów, a wspomniane wcześniej niedociągnięcia i braki to miła odskocznia od "profesjonalnego" futbolu.
Jeden z dzielnicowych klubów w pewnym mieście. Zielone boisko, symboliczne trybuny z ławkami i budynek klubowy, będący jednocześnie szatnią, pralnią i siedzibą zarządu. Na ogrodzeniu suszą się skarpetogetry, obok wiszą spodenki i koszulki. Mocno sfatygowane, trochę porozciągane i wypłowiałe. W pobliżu kręci się kierownik, często popijający piwo lub nawet coś mocniejszego.
Gdy kiero ma dobry dzień, odmaluje ławki, wykosi trawę, powiesi siatki... Gdy jest nie w humorze, lepiej schodzić mu z drogi. Wtedy w najlepszym wypadku upomni się o zaległe składki. Kierownik - wiadomo - jest w klubie drugi po Bogu, czyli po prezesie. Ale prezesa często nie ma, więc rządzi kiero. Taka hierarchia utrzymuje się od lat i nikt nie wyobraża sobie, by miało być inaczej.
Ktoś, kto spędził w tym klubie parę lat, może sypać anegdotami jak z rękawa, bo gdy gra się z chłopakami w piłkę, zawsze dzieje się coś ciekawego.
- W trampkarzach na przykład po treningach była oranżada. Ale ciepłą wodę pod prysznicem mieliśmy tylko przez pięć minut. Potem kiero zakręcał kurek i było hartowanie - wspomina Krystian. - Ja pamiętam, jak grając w juniorach w ramach treningu musieliśmy wycinać żywopłot otaczający boisko. Przebrani w piłkarskie stroje, przez ponad godzinę zasuwaliśmy z sekatorami i taczkami, wywożąc chaszcze. Tego dnia piłki nawet nie powąchaliśmy - dodaje Jarek.
- Z moich amatorskich występów pamiętam do dziś jeden szczególny mecz - ciągnie opowieść Jarek. - Graliśmy rewanż z dobrą drużyną. Bogaty sponsor. Pięć treningów w tygodniu, odpowiednia dieta, każdy w eleganckim klubowym dresie, w firmowych korkach. Wcześniej dostaliśmy od nich dwucyfrówkę, ale wiedzieliśmy, że u siebie jesteśmy mocniejsi, chcieliśmy się zrewanżować. Ale trener nie chciał o tym słyszeć...
- "Panowie, ja mógłbym was uczyć gry na spalonego, ale po co? Długa piła w przód, a napastnicy indywidualnie rozwiązują akcję. W obronie bez ryzyka. Przegramy 4, 5 do zera, to wstydu nie będzie" - to była najlepsza mowa motywacyjna, jaką słyszałem. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem tak nabuzowanych chłopaków. W doliczonym czasie gry powinniśmy dostać dwa karne. Dlaczego nie dostaliśmy? Kumpel grał na takiej adrenalinie, że nie przewrócił się, jak stoperzy dwa razy wjeżdżali mu wślizgiem w achillesy. Dobiegł do linii piątego metra, strzelił i... trafił w boczną siatkę. Mecz zremisowaliśmy 2-2. Trener po meczu wszedł do szatni czerwony jak burak i wymamrotał tylko: "Dziękuję za walkę panowie"!
Mecze wyjazdowe to też kupa atrakcji: - Kiedyś przyjeżdżamy na wioskę, a tam na boisku ośmiu chłopa. Pytamy, gdzie reszta, a oni, że była komunia, reszta popiła i śpi. No to zagraliśmy. Skończyło się chyba 27 do zera, cztery gole strzelił nawet nasz bramkarz. W szkole chodziliśmy dumni, bo wynik wydrukowała gazeta.
- Na innym wyjeździe z trochę trudniejszym rywalem, w ostatnich minutach wyrównaliśmy na 1-1. Kolegę, który strzelił gola, trochę poniosło. "A macie, k...a wieśniaki!" - krzyknął. Chyba zapomniał, że na naszych meczach boisko nie jest ogrodzone, nie ma też ochroniarzy. W efekcie miejscowi kibice urządzili nam ścieżkę zdrowia. W butach z metalowymi kołkami uciekaliśmy przed nimi asfaltową drogą. Na szczęście zdążyliśmy zabarykadować się w szatni - śmieje się Kamil. - Takie chwile pamięta się latami...
Bywało też mniej do śmiechu. Zdarzały się bowiem przypadki korupcyjne. - Nieraz trzeba było oddać mecz rywalowi. Prezes załatwił coś z przeciwnikiem i nie miałeś nic do gadania. Po meczu był grill i wódeczka od przeciwników. Innym razem potrzebowaliśmy wygrać, to załatwiło się mecz za kratę piwa. To były strongi, bo za zwykłe harnasie oddać punktów nie chcieli. Byłem chory, jak się o tym dowiadywałem, ale cóż - młodzi nie mają nic do gadania - opowiada Piotrek, który po paru takich numerach dał sobie spokój z amatorskim futbolem.
W piłkę nie gra dziś także Kuba, który skończył prawo i nie ma czasu na ganianie po boiskach, ale wciąż jest skarbnicą ciekawych piłkarskich historii.
- Pewnego letniego wieczora zadzwonił do mnie mój kolega sędziujący w niższych klasach. Prosił, żebym odebrał go z pewnej miejscowości, gdyż nie jest w stanie wrócić o własnych siłach do domu. Okazało się, że został zaproszony na przedsezonowy turniej piłkarski, po którym w miejscowym domu kultury odbywała się impreza... dla arbitrów. Prezes miał w zwyczaju zapraszać ich na wódeczkę i poczęstunek, licząc, że tak zapewni sobie ich przychylność.
- Gdy weszliśmy do sali, że tak powiem, bankietowej, okazało się, że kolega zaanonsował nas jako znajomych arbitrów. Prezes przywitał nas niezwykle wylewnie - za pazuchę wetknął po pół litra gorzałki i wskazujac na suto zastawione stoły ogłosił "Panowie sędziowie, jedzcie i pijcie w ch..j, bo normalnie to u nas jest woda mineralna i wypier...ać". Z taką gościnnością nigdy wcześniej się nie spotkałem - puszcza oko Kuba.
W ostatnich latach prawdziwym symbolem małego klubu z niższych lig stał się LZS Chrząstawa. Trzy literki przed nazwą zaznajomionym z branżą mówią bardzo wiele. LZS, czyli Ludowy Zespół Sportowy, co oznacza ekipę ze wsi lub małego miasteczka. Chrząstawa to faktycznie mała wieś w województwie łódzkim, a tamtejszy klub stał się znany w całej Polsce jako najgorsza piłkarska drużyna w kraju. Występując w najniższej lidze (sieradzka klasa B) tracił rekordowo dużo bramek, tylko sporadycznie trafiając do siatki przeciwnika.
Paradoksalnie, Chrząstawa nie jest dziś kojarzona wyłącznie z porażką. Stała się symbolem niezłomności i walki. Drużyna bez pieniędzy, z krzywym boiskiem i składem często zbieranym z łapanki, zyskała mnóstwo fanów w całym kraju, którzy domagali się regularnych wieści o jej losach.
Na stadion gminny docierali więc dziennikarze, żeby przekonać się, jak tak naprawdę wygląda ślepy zaułek futbolu. Jak gra drużyna, która wyłącznie przegrywa, która nie może spaść z ligi, bo niżej spaść się już nie da? Historia drużyny w 2012 roku zainspirowała studentów katowickiej filmówki. Nakręcili oni film "Nieprzeciętni", który opowiada o dzielnych piłkarzach z Chrząstawy.
Dobrą robotę w propagowaniu amatorskiego, "prawdziwego" futbolu robi ekipa kartofliska.pl. Autor tej strony internetowej dociera z kamerą w różne ciekawe piłkarskie zakamarki Polski. Dzięki niemu wiemy, jak spisuje się Brazylijczyk w drużynie polskiej 7. ligi, jak obserwuje się pracę arbitra liniowego czy też jak oprawę ultras w iście włoskim stylu prezentują fani C-klasowej drużyny Ekler Baranówka. Słowem - przedmieścia polskiego futbolu w ekstraklasowym wydaniu.
"To, co bardzo mi się podoba w niższych ligach: nawet klasyczne mecze o pietruchę są pełne walki i emocji" - komentuje jeden ze swoich wpisów twórca strony, Radosław Rzeźnikiewicz, propagator hasła: "Nie ma futbolu bez alkoholu", miłośnik ruchu zwanego "groundhopping" oraz osoba opowiadająca się przeciw zasadom rządzącym dzisiejszą piłką.
Filmy z krajowych kartoflisk moglibyśmy mnożyć w nieskończoność, podobnie jak piłkarskie anegdoty. Ale jesteśmy ciekawi także waszych komentarzy. Z pewnością wielu z was ma w swojej okolicy własny LZS Chrząstawa oraz własne wspomnienia sportowych przygód. Bo przecież prawdziwy futbol to nie tylko Ekstraklasa czy Liga Mistrzów. To także kopanina w okręgówce czy oranie boiska w B-klasie. I choć różni je stawka, prestiż czy oprawa, to zawsze wspólna pozostaje jedna, złota zasada: piłka jest okrągła, a bramki są dwie!