Turystyczna nirwana w kilku krokach [felieton]
Pewnego roku, listopadową porą, przeżyłem serię turystycznych orgazmów w miasteczkach Dolnego Śląska. Zamierało już w nich powolutku życie, w sen zimowy zapadało Kłodzko, Kudowa, Lądek-Zdrój, Trzebnica, Polanica... Zaznaczało się już post-sezonowe wyludnienie. Co rusz całowaliśmy klamki zamkniętych knajp. Nuda - można rzec. A jednak zwiedzanie tych półżywych okolic pośród rozświetlonych rześkim słońcem przedpołudniowych mgieł zapisało się we mnie na lata. Pozostał we mnie niepowtarzalny klimat, jakieś unikalne skrzyżowanie senności, chłodu, jesiennych pagórków, z prawie-czeskim stanem umysłu. Ale nie było tak zawsze, musiałem się tego nauczyć.
Natknąłem się swego czasu na osobliwe zestawienie. Dzisiaj większość tzw. KONTENTU układa się w rankingi ewentualnie w poradniki jak zrobić coś w pięciu krokach. Bez listy polecanych lifehacków nie sposób już nawet solidnie założyć spodni. Przy niezliczonych okazjach możemy natrafić na listę polecanych lektur, które trzeba przeczytać przed 50-ką, potraw, które trzeba koniecznie spożyć latem, samochodów, którymi trzeba się przejechać przed śmiercią, miejsc, które wypada zobaczyć, jeśli nie chce się wypełnić definicji prostaka, cech, które trzeba mieć, żeby związek był udany itd.
Tę osobliwą tendencję dla swoich potrzeb nazywam wypunktozą. Bez punktów do odhaczenia, sposobów do zastosowania, porad do wdrożenia, rankingów do prześledzenia - ani rusz. Oczywiście uzupełnieniem tego trendu są wszelakiej maści anty-rankingi. Jeden z nich, na który niedawno trafiłem to ranking "miast, które okazały się największym rozczarowaniem". A wśród nich Paryż, tuż za nim Mediolan, Miami, Dubaj... Dziwią mnie takie listy i to nie dlatego, że miasta te uważam za ciekawe (akurat tak się złożyło, że w żadnym z nich dotychczas nie byłem!), ale dlatego, że od pewnego czasu nie umiem sobie wyobrazić - i nie przesadzam - miejsca nieciekawego.
Swego czasu w wakacje realizowałem standardzik klasy średniej. Jeśli urlop to tylko za granicę. Dzięki temu zobaczyłem kawałek świata i, szczęśliwie, w zasadzie każdy wyjazd okazał się i fantastyczny, i inspirujący. I, słowo daję, bardzo trudno byłoby mi ułożyć taki ranking miejsc rozczarowujących. Prawdą a bogiem, chwilę może zatrzymałbym się nad warunkami panującymi w tunezyjskim Sousse, gdzie zwyczajem jest wywalanie śmieci z samochodu na środek skrzyżowania a kelnerom zdarzało się po prostu śmierdzieć, nie wspominając stanu ich paznokci - co kto lubi, mnie akurat to przeszkadza. Jednak, jeśli zastosować pewne zasady, o których za momencik, nawet stan paznokci przestaje doskwierać.
Kilka lat temu przeżyłem coś co po dziś dzień określam mianem "mazurskiej transgresji". Po raz pierwszy od... dwóch dekad?... ruszyłem nie za granicę, a znacznie bliżej, na pogranicze Warmii i Mazur. Święta Lipka - czy coś to komuś mówi? Mnie wtedy - nic. Urlop upłynął na objeżdżaniu wioseczek, mieścin i miast, wyszło tego ze czterysta kilometrów w samochodzie, w ciężkim upale, traf chciał, że bez klimatyzacji. Zapadłe wiochy dechami zabite, popegeerowskie centra rozpadu, miejscami prawdziwe antyturystyczne ground zero.
Pojąłem wtedy, że "Polska B", to nie jest jakiś medialny konstrukt czy relikt, a fakt. A jednak - w środku tych osiedli przypominających miejscami gruzowiska oczekiwały na nas... gotyckie kościółki, małe targi, wystawki miejscowych artystów i inne perełeczki. W końcu pojąłem urok sytuacji, gdy na rynkach zapyziałych miast łatwiej było znaleźć zakład kaletnika, aniżeli bankomat. I wtedy właśnie przyszła transgresja: zrozumiałem, że nie ma miejsc nieciekawych. Wszędzie są ludzie, wszędzie są historie, wszędzie jest niepowtarzalny ciąg przyczyn i skutków, który dokładnie w to miejsce, w którym akurat jestem. Składa się to na jedyną w swoim rodzaju gęstą zupę, która czaruje aromatami i recepturą. Nuda to stan umysłu, a więc obiektywnie po prostu nie istnieje.
Uprawiam w sobie to przekonanie od jakiegoś czasu, i - szczęśliwie - mam ku temu częstą okazję: pracę mam taką, że mogę zawitać w miejsca, w które nie rzuciłoby mnie innym sposobem. Choć generalnie nie jest to kwestia pracy, a poniższych kroków. Jeśli zatem wybierasz się na urlop, ciesz się, bo gdziekolwiek byś nie trafił, będzie bardzo ciekawie. Poniżej moja prywatna wypunktoza:
Po pierwsze: ciesz się transportem. Już sama jazda na miejsce to przygoda. Jeśli jedziesz tam samochodem, wybierz swoją ulubioną muzykę, nie bądź nieczuły na uroki krajobrazów i miasteczek, które mijasz. Zrób sobie przerwę w fajnym miejscu. Przyglądaj się rodakom w samochodach. Co robią? Jak się zachowują? Kiedy trąbią? Gdybyś obserwował to za granicą, spore szanse, że by Ci się podobało: jak ci Włosi fajnie się złoszczą! Jak ci Francuzi cudownie przeklinają! Zapewniam, że i nasz naród może być źródłem zachwytu. Wyjdź poza. Doświadczysz wtedy wszystkiego, również frustracji, tyle że na prawach turysty.
Po drugie: gdy dotarłeś już na miejsce, uświadom sobie, że w zasadzie nic o nim nie wiesz. Bo, generalnie, często tak właśnie jest. Wyobraź je sobie z lotu ptaka, pomyśl, jak funkcjonuje, gdzie co jest, gdzie i po co chodzą tam ludzie, jaka jest jego historia, dlaczego tak ponazywano ulice, jak wygląda tam dzień, jak noc. Postaraj się czegokolwiek dowiedzieć. Przeczytaj informacje na słupach i przystankach, naciesz się tablicami ogłoszeniowymi. Jak często czytasz informacje dla turystów, tablice pamiątkowe, plansze krajoznawcze i przewodniki? Poczytaj. Takie drobiazgi trafiają się o wiele częściej niż sądzimy i w miejscach, w których byśmy się nie spodziewali. Nagle okazuje się, że zwykły budynek ma sporą historię do opowiedzenia. W tej bibliotece było kiedyś więzienie. Ktoś gdzieś złowił wieloryba. W tym budynku urodził się ktoś ważny dla regionu. Pod tym adresem od dwustu lat prężnie działa koło gospodyń. Z jakichś powodów ktoś uznał tę informację za ważną i ciekawą - pomyśl o tym.
Po trzecie: zapomnij o GPSie. Ktoś mądry powiedział, że aplikacja załatwia problemy, których źródłem są ludzie. Ale to oni stanowią naturalną, pierwszą linię "frontu". Ludzie są od pomocy i robią to całkiem chętnie. Korzystaj! Nie pytaj wujka Googla i smartfona. Pytaj ludzi. O drogę, o radę, o pomoc, nawet jeśli to drobiazgi. Znajdź ku temu okazję. Gdy to zrobisz, przekonasz się, że można zaciekawić się najbanalniejszą historią. Mieszkańcy na ogół pozytywnie reagują, gdy okazujesz minimalne zainteresowanie nimi i miejscem, w którym żyją. Idź do księgarni i spytaj się co najlepiej się sprzedaje. Podrąż w restauracji co najchętniej ludzie jedzą i dlaczego. Popytaj kelnerów jak im się pracuje, spytaj taksówkarzy o uroki pracy w sezonie. Rozmowa raczej na pewno będzie fajna i za drugim razem zrobisz to jeszcze chętniej. Sam sobie sprawisz nagrodę.
Po czwarte: zjedz coś w miejscu nie bardzo dla turystów. Miałem kiedyś do wyboru: pójść do świetnie rozreklamowanego miejsca sprzedającego na bank pyszne żarcie, czy może poszukać czegoś nieoczywistego. Znalazłem podupadający bar z chińszczyzną. Pusto, mizernie, ale schludnie. Zaryzykowałem. Zamawianiu posiłku towarzyszyło zdziwienie szefa - Chińczyka przyglądającego mi się z zaplecza. Cóż, nie będę ściemniał, że było to wyborne danie, bo nie było. Ale takie chwile to coś więcej. Lubię o nich myśleć w dwóch słowach "pełen impresjonizm". Klimat takich miejsc, przestrzeń, twarze, światło... Spytajcie fotografików, dlaczego są tym tak zafascynowani.
Po piąte: znajdź warzywniak i kup tam jabłko. Samo szukanie takiego przybytku może okazać się całkiem fajnym zajęciem (pamiętaj, bez GPS!). Jak tam wejdziesz, jest spora szansa, że odczujesz swoisty mikroklimacik. Wymiana plot, dla której kupowanie warzyw i owoców jest tylko pretekstem. Jeśli masz szczęście trafisz na sprzedawczynię/sprzedawcę-gadułę. Przeżyłem coś takiego gdy kupowałem w pięknym mieście Reszel - akurat - kiszone ogórki i nasiąkłem przy okazji wieściami z osiedla. Mistyczne.
Po szóste: Wyobraź sobie, że jesteś Tonym Halikiem a ludzie wokół to tubylcy. Twórz typologie. Przygotuj typy turystów. Typy ratowników. Typy pilotów wycieczek, kelnerów, Grażyn, Januszów. Jak się ubierają? Jak mówią? Co lubią? Jak chodzą? Co kupują? Kiedy? Co ze sobą noszą? Co jedzą? Gdzie ich najłatwiej spotkać? Będziesz zdumiony, ile w tym prawidłowości! Antropologowie robią tak bez przerwy. Traktuj to co robią jak osobliwe zwyczaje. Taka refleksja zawsze pomaga w wyrwaniu się ze swojej "bańki". Tony Halik świetnie wiedział, że wszystko, co go spotyka w kontakcie z plemieniem jest rezultatem unikalnego miksu historii, tradycji i indywidualnej perspektywy. Nawet najdrobniejsze interakcje niosą znaczenie o dużym ciężarze. Niektórzy badacze literatury podnosili ryzykowną tezę, że najistotniejsi są bohaterowie trzeciego czy czwartego planu. I powiem tak: nie sądzę, by błądzili.
Po siódme: Jeśli robisz zdjęcia - rób ich mniej aniżeli więcej. Załóż sobie, że przywieziesz z wyjazdu 5 razy mniej fotografii, niż poprzednim razem. Gwarantuję, że każdy budynek, każdy pejzaż, każde zdarzenie będziesz oglądał o wiele uważniej a każde zdjęcie będzie bardziej zaangażowane i będzie nieść więcej wspomnień. Twoja uwaga nie rozmieni się na drobne, pozostaniesz skoncentrowany. Po urlopie zrób album. Taki prawdziwy, z okładką. Będziesz tam zaglądał chętniej niż do katalogów z tysiącami plików zdjęciowych.
Na swojej drodze zwiedziłem w taki sposób kilkadziesiąt polskich mieścin i mówię Wam, żyjemy w cholernie ale to cholernie ciekawym kraju. Wracam po takich wypadach do domu znacznie bardziej nakręcony niż ludzie rozczarowani Dubajem (do którego nic nie mam). Innymi słowy, jeśli trening przeprowadzicie poprawnie - spotkanie z niepozornymi miasteczkami Kotliny Kłodzkiej może okazać się dla Was przeżyciem wręcz katartycznym. Dla mnie było.
Polska jest przeciekawa i arcyniepowtarzalna. Zawsze, nie tylko na urlopie.