Najpilniej strzeżona granica międzypaństwowa na świecie

Granica dzieląca Koreę na Północną i Południową uchodzi za najpilniej strzeżoną na świecie. Między państwami, formalnie wciąż znajdującymi się w stanie wojny, przebiega strefa zdemilitaryzowana, która jest ponoć największym polem minowym globu, choć rząd płaci rolnikom krocie, by mimo wszystko na zagrożonym atakiem obszarze prowadzone były uprawy. O wrażeniach z wizyty w strefie pisze Frank Ahrens, autor książki "Koreańczycy. W pułapce doskonałości".

Granica między Koreą Północną a Południową jest najpilniej streżona na świecie
Granica między Koreą Północną a Południową jest najpilniej streżona na świecieEast News

"Koreańczycy. W pułapce doskonałości" to opowieść o małym państwie i wielkich ambicjach.

Pali-pali, czyli "szybko, szybko", to podstawa kultury współczesnej Korei Południowej. Ścigając się z czasem i rozwijając olbrzymie koncerny, ten nieduży kraj przeobraził się w gospodarczą potęgę. Odpowiedzi na pytanie, jak można było osiągnąć taki sukces, udziela autor, Frank Ahrens - amerykański dziennikarz, który został wiceprezesem Hyundai Motor Company. Emigrant z Zachodu przedstawia czytelnikom azjatycki świat biznesu - bardzo oficjalny za dnia i więcej niż swawolny w nocy. Biznesowy strój wraz z klapkami pod prysznic, firmowe imprezy z jedenastoma szklaneczkami alkoholu na głowę i uzależnienie od karaoke to tylko niektóre osobliwości perfekcyjnie funkcjonującego konglomeratu. Koreańczycy, pełni trafnych i zabawnych spostrzeżeń, rzucają światło na kulturę znaną niewielu mieszkańcom Europy.

W tej historii nie mogło również zabraknąć trudnych relacji Korei Południowej z Północną. Autor książki opowiedział o nich, relacjonując swoją wizytę w strefie zdemilitaryzowanej, oddzielającej zwaśnione państwa. Powstała w 1953 roku strefa przecina Półwysep Koreański. Jest szeroka na cztery i długa na 238 kilometrów. Ma zapobiegać wznowieniu konfliktu zbrojnego i poważniejszym prowokacjom.

"Koreańczycy. W pułapce doskonałości" - przeczytaj fragment książki

Niebezpieczna rodzinka Kimów

Kilka miesięcy po przybyciu do Korei mieliśmy z Rebeką okazję pojechać do strefy zdemilitaryzowanej, czyli DMZ (demilitarized zone), oddzielającej Koreę Północną od Południowej. To najpilniej strzeżona granica na świecie. Teoretycznie wciąż pozostaje terenem wojny, pokój między obydwiema Koreami panuje tylko dzięki rozejmowi. Obszar ten jest dziś zarazem atrakcją turystyczną.

Unied Service Organizations organizuje tam jednodniowe wycieczki, autobusy wyruszają codziennie z Seulu. Dodaje to jeszcze wszystkiemu posmaku niesamowitości. Nie mogłem się opędzić od skojarzeń z turystami, którzy wyruszają szlakiem amerykańskiej wojny secesyjnej, wyjeżdżając z Waszyngtonu z zapasem kanapek, by oglądać bitwy toczone w północnej Wirginii.

Granica pomiędzy Koreą Północną a PołudniowąWikimedia Commonsdomena publiczna

Wybraliśmy się z Rebeką na sobotnią wycieczkę do Panmundżom, opuszczonej przygranicznej miejscowości, gdzie w 1953 roku podpisano  rozejm.  Strefa  zdemilitaryzowana  sama  w  sobie  nie jest granicą. To pas ziemi biegnący w poprzek kraju, mniej więcej wzdłuż 38. równoleżnika, szeroki na cztery kilometry - po dwa z obydwu stron granicy.

W dużej mierze to ziemia niczyja, jednak nie jałowe pustkowie, lecz niezwykły, porośnięty bujną zielenią rezerwat przyrody, siedlisko kilku rzadkich gatunków. Nie jest to też teren całkiem bezludny. Dzięki podjętemu przez Koreę Południową przedsięwzięciu propagandowemu udało się osiedlić w strefie zdemilitaryzowanej 250 rolników. Za uprawianie gruntów, które jako pierwsze padłyby ofiarą północnokoreańskiej inwazji, rząd płaci każdemu z nich blisko 90 tysięcy dolarów rocznie.

Wzdłuż faktycznej granicy w Panmundżom ciągnie się  szereg niepozornych parterowych baraków. Każdy domek ma dwoje drzwi - jedne wychodzą na Koreę Północną, drugie na Południową. Nad barakami po obu stronach granicy górują ogromne, nowoczesne gmachy rządowe. Nasza wycieczka znajduje się właśnie wewnątrz wielkiego budynku po stronie południowej, od amerykańskich wojskowych dowiadujemy się, że po wyjściu na zewnątrz podejdziemy kawałek w stronę baraków.

Słyszymy przestrogę, aby trzymać ręce spuszczone i na nic nie wskazywać palcem ani gestem ręki. Północ robi nam zdjęcia i jak się nas informuje, turyści wskazujący na coś palcem mogą łatwo stać się narzędziem północnokoreańskiej propagandy.

Foto? Lepiej nie ryzykuj! / fot: Eric Lafforgue/Exclusivepix MediaEast News

Sceneria wokół to mieszanka napięcia i absurdu. Wchodzimy do jednego z baraków i widzimy stół konferencyjny ustawiony w poprzek granicy przecinającej budynek. Linię namalowano na podłodze. Mijamy stół i wchodzimy na obszar Korei Północnej.

Przewodnik radzi, żebyśmy nie zbliżali się zanadto do drzwi wychodzących na Koreę Północną; zdarzało się już, że żołnierze gwałtownie otwierali drzwi na oścież i porywali turystów. Słuchamy historii o negocjacjach sprzed lat - jak to w noc przed rozmowami północnokoreańscy agenci ukradkiem podpiłowali nogi krzeseł po południowej stronie stołu konferencyjnego, tak aby przedstawiciele Południa w dosłownym sensie mieli niższą pozycję w rokowaniach z Północą.

Na zewnątrz, na ziemi granicę między obydwoma państwami pozostającymi w stanie wojny oznaczono krótkim betonowym krawężnikiem. W dniach poprzedzających nasz przyjazd spadł śnieg. Po południowej i po północnej stronie granicy odgarnięto go, piętrzył się wciąż jednak na samym krawężniku. Przypuszczam, że gdyby jedna ze stron oczyściła krawężnik ze śniegu, mogłoby to zostać odebrane jako najazd.

Koreańczycy z Południa uczą się więc żyć obok Północy i wciąż znosić jej okresowe śmiercionośne ataki. To jak mieszkanie drzwi w drzwi z łobuzem.

Łatwo jest myśleć o Korei Północnej w kategoriach żartu, zachowuje się ona przecież tak infantylnie. Na przestrzeni lat Południe odkrywało kolejne tunele kopane przez Północ pod strefą zdemilitaryzowaną z myślą o przerzucaniu szpiegów. Po przyłapaniu na gorącym uczynku podczas prac w jednym z takich podkopów Północ oznajmiła Południu, że nic podobnego, tunel wcale nie ma służyć do szpiegowania. Kopie się tutaj w poszukiwaniu złóż węgla - oświadczyła Korea Północna. I podejmując chyba najbardziej idiotyczną w dziejach świata próbę zatuszowania dowodów, pomalowała ściany tunelu na czarno, w nadziei, że Południe uwierzy w tę bajeczkę.

Nie tak dawno z kolei zamiast po prostu wzruszyć ramionami na hollywoodzką farsę z 2014 roku Wywiad ze Słońcem Narodu - której fabuła, rzeczywiście mało wyrafinowana, obejmowała zamach na północnokoreańskiego przywódcę - nadąsana   Korea   Północna   zhakowała   Sony   Pictures,   studio, w którym powstał film. Wyciekły kłopotliwe prywatne e-maile, narażając firmę na miliony dolarów wydanych na zabezpieczenia i na straty wizerunkowe, nie mówiąc już o utracie stanowiska przez szefa studia.

Dla Południa Korea Północna nie jest jednak żartem. W 1968 roku komandosi z Północy, mający rozkaz zamordować prezydenta Park Chung hee, dotarli na odległość zaledwie 100 metrów od siedziby prezydenta, zwanej ze względu na kolor dachu Błękitnym Domem, zatrzymały ich dopiero siły specjalne. Sześć lat później podjęto drugą próbę zamachu na Park Chung hee, wówczas zwolennik Korei Północnej zdołał zamordować żonę prezydenta.

W 1983 roku Koreańczycy z Północy usiłowali zabić południowokoreańskiego prezydenta Chun Doo-hwana podczas jego oficjalnej wizyty w Rangunie, umieszczając bombę na suficie budynku, który miał on odwiedzić. Prezydent spóźnił się z powodu korków ulicznych, bomba jednak wybuchła, zabijając kilku jego doradców, którzy zjawili się wcześniej. W 1987 roku, najwyraźniej zirytowani odmówieniem Korei Północnej prawa do organizacji choć niektórych rozgrywek podczas igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku, agenci Północy spowodowali wybuch bomby w samolocie Korean Air, zginęło 115 osób.

Ćwiczenia wojsk USA i Korei Południowej w pobliżu strefy123RF/PICSEL

W 2006 roku Korea Północna zdetonowała bombę jądrową, powtarzając tę próbę jeszcze w latach 2009, 2013 i 2016. Wiosną przed naszym przyjazdem do Korei w 2010 roku północnokoreańska torpeda zatopiła południowokoreańską korwetę "Czeonan", zginęło 46 marynarzy.

Gdy przyjechaliśmy zwiedzać DMZ, Kim Dzong Il był najwyższym przywódcą już od 17 lat, przejąwszy władzę dyktatorską po swoim ojcu Kim Il Songu, którego w 1945 roku ulokowali tam Sowieci  po  przejęciu  Półwyspu  Koreańskiego  od  Japończyków. Kim Il Song opowiadał się za polityczną i ekonomiczną zasadą dżucze, czyli samowystarczalności, odcinając swój naród od świata zewnętrznego i praktycznie zrywając więzi handlowe ze światem. Stworzył obozy pracy, istniejące do dziś, i wykreował kult jednostki - czyli siebie. Kim Dzong Il przejął władzę po ojcu po jego śmierci w 1994 roku.

Za jego kadencji aż 600 tysięcy Koreańczyków zmarło z głodu wywołanego przez nieudolne rządy. Eksperci z dziedziny ochrony zdrowia, którzy odwiedzili ten kraj, ustalili, że wskutek chronicznego niedożywienia Koreańczycy z Północy są przeciętnie o około osiem centymetrów niżsi od swoich krewniaków z Południa. Państwo obrało kurs militarystyczny. Fałszywymi gałązkami oliwnymi Kim Dzong Il raz po raz wyprowadzał Seul na manowce i stawiał go w trudnym położeniu.

Im dłużej więc mieszkamy w Korei, tym mniej nas śmieszy Korea Północna.

Biorąc pod uwagę wojownicze nastawienie Korei Północnej, co parę miesięcy grożącej obróceniem Korei Południowej w "jezioro ogniste", zmasowany atak z Północy wydawał się teoretycznie możliwy, choć mało prawdopodobny. Większą grozę budziła we mnie myśl o jakimś nieobliczalnym północnokoreańskim dowódcy albo o przypadkowym odpaleniu pocisku w jeden czy obydwa główne cele w Korei Południowej: centrum Seulu, gdzie moja żona pracowała w ambasadzie amerykańskiej, i amerykańską bazę wojskową, gdzie mieszkaliśmy.

Świat wyobraża sobie Koreę Północną jako szaloną i nieprzewidywalną. Korea Południowa tak nie uważa. W jej przekonaniu Północ kalkuluje. Sposób myślenia Południa można chyba podsumować tak: będziemy z całą powagą podchodzić do słownych pogróżek Północy, a nawet od czasu do czasu zniesiemy fatalne w skutkach działania militarne, jak choćby ostrzelanie wyspy Yeonpyeong, ponieważ uważamy, że Północ nie jest na tyle lekkomyślna, by przypuścić na nas zmasowany atak, zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że zostałaby zmieciona z powierzchni ziemi przez wspólne kontrnatarcie sił amerykańskich i południowokoreańskich.

Koreańczycy z Południa uczą się więc żyć obok Północy i wciąż znosić jej okresowe śmiercionośne ataki. To jak mieszkanie drzwi w drzwi z łobuzem.

***

Polecamy także:

Okładka książki / fot. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiegomateriały prasowe

Frank Ahrens, "Koreańczycy. W pułapce doskonałości". Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, data wydania: 09.03.2018.

materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas