Nysa: Królowa karetek
Nysa 522 w wersji reanimacyjnej to wyjątkowy pojazd w dziejach polskiej motoryzacji. Nie tylko samo auto bazowe, które w okresie swojej świetności było na wyposażeniu wielu instytucji, firm czy osób prywatnych na tzw. "użytek własny", ale przede wszystkim kompleksowa maszyna do ratowania ludzkiego życia. Wszystko to, co w połowie lat 70. polski przemysł motoryzacyjny i techniki medycznej był w stanie zaoferować służbie zdrowia.
Pierwsze karetki reanimacyjne - popularne R-ki - pojawiły się w Polsce pod koniec lat 60. W Krakowie był to rok 1968, kiedy dr Zapała z trudem zdobył potrzebny komplet sprzętu, a następnie wyposażył jedną z sanitarek Nysa. Najtrudniej było zdobyć jej serce, czyli defibrylator. Rodzimy przemysł nie produkował jeszcze tak wyspecjalizowanej maszynerii, a na zakupy za dewizy na Zachodzie nie można było sobie pozwolić. Życie za żelazną kurtyną znacznie ograniczało możliwości i dostęp do nowoczesnych technologii. Pogotowie jednak musiało działać i realizować samarytańską ideę pomocy bliźniemu, mimo przeciwności.
Oprócz defibrylatora na wyposażeniu karetki R znajdowały się m.in. respirator, elektrokardiograf (EKG), narzędzia chirurgiczne, zestaw do intubacji, leki, butle z tlenem i wiele innego sprzętu, który mógł być przydatny. Czy były dwie identyczne reanimacyjne Nysy? Oczywiście - nie. Załogi same doposażały swoje narzędzie pracy, często je tuningując i wprowadzając ulepszenia, których producent nie przewidział.
Model 522 wszedł do produkcji na początku lat 70., a można go było rozpoznać po podwyższonym dachu (w porównaniu do modelu 521). Poprawiło to komfort pracy w karetce dla załogi. Pod koniec tej dekady zdecydowano również o wizualnym wyróżnieniu R-ek malując dodatkowy wyróżniające czerwone pasy dookoła pojazdu na wysokości klamek i dachu.
Węgierki poszukiwane
Fabryczne sanitarki były wyposażane w fabryce w Nysie, natomiast R w zakładzie w Świdnicy. To właśnie on wyspecjalizował się w produkcji, a właściwie zabudowie, specjalistycznych pojazdów. Sanitarki były eksportowane do wielu państw tzw. demoludów, ale z racji znacznej ilości Nys dostarczonych na Węgry nazwano je pieszczotliwie "węgierkami". Nie były tak bogato wyposażone, jak nasze R-ki. To, co je wyróżniało od "cywilnych" egzemplarzy, to kolor - kość słoniowa lub biały, piaskowane szyby do połowy, zielona łatwo zmywalna tapicerka, sygnały świetlne i dźwiękowe (lampy Elektra LBS-5, pod koniec produkcji LBX i syreny dwutonowe Belma), nosze wraz z podstawą, fotele dla personelu. Oczywiście takie "węgierki" trafiały też na wyposażenie Kolumn Transportu Sanitarnego, szpitali specjalistycznych czy Ludowego Wojska Polskiego. Służyły głównie do transportu, ale stacje pogotowia ratunkowego wykorzystywały je też jako zespoły wyjazdowe. Choć tutaj kluczowym pojazdem w taborze były FSO Warszawa, a później Polskie Fiaty 125p, to Nysa miała jeden plus - wymiary i komfort dostępu do pacjenta.
Wracając do wyrobów ze Świdnicy - złota dekada Edwarda Gierka i otwarcie na Zachód dały w końcu szansę na zakup dobrego wyposażenia medycznego. Do Polski trafiał też sprzęt, jak i całe karetki z darów Niemiec, Szwecji, Francji czy USA. Była zatem możliwość, by podpatrzeć rozwiązania u doświadczonych producentów karetek. Ograniczeniem pozostawała niestety baza - Nysa. Pojazd był, jak na samochód dostawczy, dość ciasny, do tego wysoko osadzony, ze słabym silnikiem. Mimo to specjalistom ze Świdnicy udało się zaprojektować dobrą karetkę spełniającą ówczesne krajowe standardy i zapewniającą jako taki komfort pracy.
Nyssan z Teslą
R-ki spośród innych karetek wyróżniały z zewnątrz: odmienne malowanie - standardowy niebieski pas dookoła pojazdu został wzbogacony o dodatkowe pasy czerwone oraz wielką literę "R" w okręgu (zdarzały się też inaczej oznakowane Nysy: K - zespół tzw. kardiologiczny i N- zespół noworodkowy). Na dachu duży niebieski kogut wraz z głośnikiem, czyli TESLA produkcji czechosłowackiej, nad drzwiami kierowcy szperacz, który pomagał np. w poszukiwaniu odpowiedniego numeru domu w nocy, oraz ciekawe rozwiązanie stosowane tylko w tej wersji, czyli schowek na koło zapasowe za miejscem na tablicę rejestracyjną. Było to przemyślane i w razie konieczności wymiany na drodze kierowca miał do dyspozycji czyste koło (podobne rozwiązanie stosuje się również we współczesnych karetkach).
Wywrotna sauna na kółkach
Wnętrze również nie było typowe w stosunku do cywilnych odpowiedników Nysy. W centralnym miejscu podszybia umieszczono modulator, czyli sterownik Tesla. Była to skrzyneczka z kilkoma przełącznikami oraz wejściem na mikrofon. Ten ostatni służył do wydawania komunikatów głosowych, co było w Polsce nowością. Charakterystyczny dźwięk syreny (znany np. z czołówki programu telewizyjnego "997") miał dwa zakresy głośności: 1 oraz 1/2 - wykorzystywany do jazdy w nocy.
Poniżej umieszczono sterownik do ogrzewania postojowego tzw. dewasto. R-ki były wyposażone z tej okazji w dodatkowy zbiornik paliwa (olej napędowy) w tylnej części pojazdu, z osobnym wlewem. Niestety to prymitywne ogrzewanie postojowe nadało Nysom niechlubny przydomek "sauny na kółkach", a spaliny podduszały załogę i przy okazji pacjenta. Dlatego standardowym wyposażeniem załóg pogotowia w zimie były... kożuchy, a pacjenta w czasie transportu okrywano grubym kocem, żeby nie nadużywać tego fabrycznego "dobrodziejstwa".
Okrakiem na pacjencie
Znane wcześniej wersje sanitarnych Nys miały przedział kierowcy oddzielony na stałe, z małym okienkiem do komunikacji. Dla R-ki opracowano nowy typ częściowej ściany grodziowej, ale tylko za fotelem kierowcy. Było to spowodowane zastosowaniem obrotowego fotela lekarza (właśnie obok kierowcy), który mógł w czasie jazdy mieć szybki dostęp do pacjenta. Należy przy tej okazji wspomnieć, że zespoły reanimacyjne były czteroosobowe: lekarz, kierowca, pielęgniarka i sanitariusz. W pozostałych zespołach wyjazdowych pogotowia nie dyżurowała pielęgniarka, natomiast w zespołach transportowych nie było lekarza.
W tylnej części przedziału medycznego, tuż za ścianą, była umieszczona szafa na leki i sprzęt z trzema wyjściami do instalacji tlenowej. Na górze szafy miejsce znalazł respirator i EKG. Dalej były nosze, wraz z wysuwaną podstawą ułatwiającą załadunek pacjenta. Nad noszami umieszczono pojemnik na tzw. szyny kramera (do usztywnień kończyn). W niektórych seriach, pod sufitem, był też stelaż na walizy ze sprzętem. W rogu, tuż obok drzwi tylnych, miejsce znalazły dwie duże butle z tlenem medycznym. Po drugiej stronie przedziału znajdowały się dwa fotele dla załogi - pielęgniarki i sanitariusza. Taki układ tej części pojazdu powodował znaczne obciążenie lewej strony, co przy gwałtownych manewrach na drodze mogło skończyć się przewróceniem Nysy. I... często się kończyło. Żeby tego uniknąć, załogi musiały balansować często swoim ciałem, a do standardu należało siedzenie okrakiem na pacjencie w czasie reanimacji. Mimo tych wszystkich niedoskonałości, widok pędzącej R-ki dawał nadzieję na szybką i profesjonalną pomoc.
Zimna R-ka, czyli ostatnia podróż...
Na początku lat 90. Nysa była już reliktem przeszłości. Coraz częściej do polskich miast trafiały wymarzone karetki z Zachodu, najpierw używane (z darów), a później nowe konstrukcje: Renault Trafic, Citroen C25D czy Mercedes 310. Był to niesamowity skok technologiczny i poprawa jakości pracy dla załogi, ale i jeszcze bardziej skutecznej pomocy chorym i poszkodowanym w wypadkach. W nyskach nie było np. miejsca na deskę ortopedyczną służącą do stabilizacji chorego w czasie transportu. Sprzęt medyczny też stał się mniejszy, po prostu kompaktowy. Będący na wyposażeniu Nys defibrylator WRK ważył... 47 kg! Wniesienie go np. przez pielęgniarkę na czwarte piętro w bloku było dużym wyzwaniem, a przecież oprócz niego potrzebny był inny sprzęt, walizy z lekami i tak dalej. Zamiast nich pojawiły się plecaki, lekkie i wygodne w transporcie i dobre do montażu w karetce.
"Nyssany" znalazły jednak nowe zastosowanie i tak np. w Krakowie trafiały one na wyposażenie pogotowia zakaźnego, a dokładnie do transportu... zwłok. Po wycofaniu z pierwszej linii do nowej roli przystosowano je w warsztatach Wojewódzkiej Kolumny Transportu Sanitarnego wstawiając ścianę ze sklejki za kierowcą. Wyciągano cały zbędny już sprzęt medyczny, szafki, butle, a nawet siedzenia, montując w ich miejsce na podłodze dwie pary noszy. Dodatkowo w lakierni malowano je na granatowo. Wyjątkiem była ostatnia sztuka, eksploatowana do 2000 roku, w której zmianę oznaczeń zakończono ma zamalowaniu litery "R", pozostawiając puste miejsce. Pojazdy te załogi wyjazdowe pogotowia nazywały po prostu "Zimna R-ka", a w swoją ostatnią drogę do Zakładu Medycyny Sądowej zabierane nimi były ofiary wypadków, przestępstw, czy po prostu zmarli w tzw. "miejscu publicznym" z bliżej nieznanych przyczyn.
Dogonić BOR-owika!
Reanimacyjna Nysa 522 trafiła do zbiorów Muzeum Ratownictwa w Krakowie w 2007 roku. Może wydawać się to zaskakujące, ale wyposażenie powiatowych szpitali nadal jest dalekie od tego z wielkich metropolii. Ten konkretny egzemplarz służył w latach 1992-2007 w Szpitalu Powiatowym w Oświęcimiu, prawdopodobnie jako ostatni wyprodukowany egzemplarz tej wersji. Wokół niego skupia się wiele wspomnień i niekiedy komicznych historii opowiadanych przez pracowników tamtejszego pogotowia. Pojazd ten z racji miejsca stacjonowania zabezpieczał często wizyty delegacji rządowych i zagranicznych w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau. Dostępne już wtedy we flocie Biura Ochrony Rządu zachodnie limuzyny nie były na poziomie poczciwej Nysy. Biedaczka po prostu nie była ich w stanie dogonić!W ramach współpracy z Zespołem Szkół nr 1 w Bochni karetka została tam wyremontowana. Renowacja i użyte do niej materiały (blacha, lakiery, części zamienne) były sfinansowane dzięki wsparciu darczyńców. Obecnie jest ona kompletnie wyposażona w sprzęt z epoki, podarowanym przez wiele instytucji, np. Świętokrzyskie Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego w Kielcach, Krakowskie Pogotowie Ratunkowe, czy po prostu zaprzyjaźnionych z muzeum sympatyków. Nyska ma również za sobą występy w filmach "Ostatnia rodzina", "Być jak Kazimierz Deyna", "Nigdy tu już nie powrócę", natomiast jej dźwięki można usłyszeć w filmie "Bogowie".
O autorze
Łukasz Pieniążek jest inicjatorem powstania i współzałożycielem Muzeum Ratownictwa w Krakowie. Absolwent Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Artykułem o historii reanimacyjnej Nysy rozpoczyna serię swoich tekstów, które co tydzień pojawiać będą się w serwisie Menway.interia.pl.
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***