Gdy witaminy mogą zabić
Łykamy witaminy każdego dnia, jakby były źródłem wiecznej młodości. W najlepszym wypadku - są one nieskuteczne. W najgorszym - mogą zaprowadzić nas do grobu. Czy naprawdę warto?
Kupujemy preparaty witaminowe, bo mają nam dodać siły, poprawić kondycję, ochronić przed stresem. Ale czy to faktycznie dobre rozwiązanie dla osób żyjących w ciągłym biegu, które nie mają czasu na zdrową dietę i sporty? Okazuje się, że hołubione przez nas witaminy pod postacią tabletek, pastylek do ssania, syropów, żeli czy cukierków, to tak naprawdę produkty ściśle zaprojektowane na zyski firm farmaceutycznych. Ze zdrowiem nierzadko mają niewiele wspólnego.
Żyj dłużej i czuj się lepiej
Linus Pauling postanowił zmienić swoje przyzwyczajenia żywieniowe w 1964 r., w wieku 65 lat. Słynny amerykański fizyk i chemik, dwukrotny laureat Nagrody Nobla, który opracował teorię wiązań kowalencyjnych i skalę elektroujemności pierwiastków chemicznych, zaczął dodawać witaminę C do wypijanego na śniadanie soku pomarańczowego. To tak, jakby dodać cukru do Coca-Coli. Pauling z całego serca wierzył, że wyjdzie mu to na dobre. W swojej bestsellerowej książce z 1970 r. "Jak żyć dłużej i czuć się lepiej" (How To Live Longer and Feel Better), Pauling przekonywał, że taka suplementacja może wyleczyć przeziębienie. Słynny chemik każdego ranka zażywał po 18 gramów witaminy C, 50 razy więcej od zalecanej dziennej dawki.
Gdy w latach 80. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych szalała epidemia HIV, Pauling przekonywał, że witamina C może pokonać tego niebezpiecznego wirusa. W 1992 r. niezwykłe idee Paulinga zawędrowały aż na okładkę magazynu "Time". Witamina C była reklamowana jako lek na choroby sercowo-naczyniowe, zaćmę, a nawet raka. Wreszcie, wysnuto wniosek, że witamina C może spowolnić, a nawet zahamować procesy starzenia organizmu. Sprzedaż słynnych tabletek oraz innych suplementów witaminowych gwałtownie wzrosła, podobnie jak sława Paulinga.
Reputacja akademicka Paulinga poszła jednak w zupełnie innym kierunku. Badania naukowe wykazały, że suplementacja syntetycznych witamin i suplementów diety przez prawidłowo odżywające się osoby, dysponujące właściwym balansem mikro- i makroelementów w organizmie, jest bezcelowe. Dodając witaminę C do soku pomarańczowego, Pauling tak naprawdę sobie szkodził, a nie pomagał.
Słynny chemik opierał się na założeniu, że witamina C jest przeciwutleniaczem (podobnie jak witamina E, β-karoten czy kwas foliowy) - substancją neutralizującą wysoce reaktywne cząsteczki zwane wolnymi rodnikami. Wolne rodniki mają niesparowane elektrony, które bardzo chcą znaleźć swoich partnerów i - najprościej ujmując - łączą się ze wszystkim, co popadnie. Implikuje to możliwość powstawania nieprawidłowych białek lub nawet całych komórek. Wolne rodniki zidentyfikowała w 1954 r. Rebeka Gerschman, a dwa lata później Dehnam Harman stwierdził, że mogą one przyspieszać procesy starzenia.
Tańczący z rodnikami
Jak mają się wolne rodniki do procesu starzenia? Wszystko zaczyna się w mitochondriach, komórkowych minielektrowniach, wewnątrz których składniki odżywcze i tlen są przekształcane do wody, dwutlenku węgla i energii (ATP). To oddychanie komórkowe - proces, który zachodzi u wszystkich organizmów żywych i sprawia, że prawidłowo funkcjonujemy. Jedynie wirusy będące strukturami na pograniczu życia i cząstek chemicznych, nie przeprowadzają procesu oddychania komórkowego.
Do prawidłowego funkcjonowania organizmu, poza składnikami odżywczymi i tlenem, niezbędny jest także ciągły przepływ ujemnie naładowanych cząstek elementarnych - elektronów. Przepływ elektronów jest utrzymywany przez cztery białka, z których każde jest osadzone w wewnętrznej błonie mitochondrialnej. Wszystko po to, by wytworzyć jak najwięcej energii, którą organizm będzie w stanie wykorzystać. Ten mechanizm wcale nie jest doskonały. Elektrony obecne w trzech z czterech wspomnianych białkach mogą reagować z tlenem, gdy ten znajdzie się w pobliżu. Efektem takiego oddziaływania jest wolny rodnik, nadreaktywna cząsteczka z wolnym (niesparowanym) elektronem.
W celu przywrócenia stabilności, wolne rodniki sieją spustoszenie struktur wokół nich. Wyrywają elektrony z wielu istotnych cząsteczek, takich jak białka czy DNA, aby tylko zapełnić swoją lukę. Harman i wielu późniejszych naukowców przestrzegali, że pomimo mikroskali, w której działają wolne rodniki, ich produkcja stopniowo odciska piętno an całym ciele. Wywołują mutacje, które mogą prowadzić do starzenia, chorób związanych z wiekiem i nowotworów.
Krótko po tym, jak powiązano wolne rodniki z procesami starzenia i chorobami, zaczęto postrzegać je jako wrogów, których należy usunąć z organizmu. W 1972 r. Harman napisał, że "obniżenie poziomu wolnych rodników w organizmie może zmniejszać tempo rozkładu biologicznego. Jest nadzieja, że przyszłe terapie doprowadzą do owocnych eksperymentów skierowanych na wydłużenie długości życia."
Oczywiście, chodzi o przeciwutleniacze - cząsteczki, które przyjmują elektrony z wolnych rodników i tym samym neutralizują zagrożenie. Czy to wystarcza? W latach 70. i 80. ubiegłego wieku, wielu myszom oraz innym zwierzętom laboratoryjnym, podawano dodatkowe antyoksydanty - albo w pokarmie, albo poprzez bezpośrednią iniekcję do krwiobiegu. Niektóre z nich były zmodyfikowane genetycznie. Choć poszczególne metody i okoliczności eksperymentów były różne, wyniki były mniej więcej takie same: nadmiar przeciwutleniaczy nie stłumi skutków procesu starzenia ani nie zatrzyma rozwoju choroby.
Czy u ludzi jest tak samo? W przeciwieństwie do naszych mniejszych krewnych, nie da się zamknąć ludzi w laboratoriach i monitorować ich stanu zdrowia, przy jednoczesnym kontrolowani wszelkich czynników zewnętrznych, które mogą wpływać na odchylenie standardowe. Ale można prowadzić długoterminowe badania kliniczne.
Założenie jest dość proste. Wystarczy znaleźć grupę ludzi w podobnym wieku, miejscu zamieszkania i stylu życia. Potem należy podzielić ich na dwie podgrupy. Jedna otrzymuje lek, którego działanie chcemy przetestować, a druga placebo, czyli zwykłe cukrowe tabletki. I najważniejsze: aby uniknąć jakiegokolwiek wpływu na wyniki, ani pacjenci, ani personel medyczny, nie mogą wiedzieć, który z preparatów został komu podany (tzw. podwójnie ślepa próba). To standardowy mechanizm stosowany w testach wielu nowych leków. Od początku lat 70. XX wieku przeprowadzono wiele prób klinicznych, które miały wykazać, jak suplementacja przeciwutleniaczami wpływa na nasz organizm. Wyniki są dalekie od zadowalających.
W 1994 r. w jednej z prób klinicznych wzięło udział 29 133 Finów w wieku powyżej 50 lat. Wszyscy z pacjentów byli palaczami, ale tylko niektórym podano dodatkowy β-karoten. Częstość występowania raka płuc w tej grupie wzrosła aż o 16 proc. Podobny wynik stwierdzono u Amerykanek w wieku pomenopauzalnym. Po 10 latach podawania im codziennie kwasu foliowego (odmiana witaminy B), ryzyko raka piersi w tej grupie wzrosło o 20 proc. w stosunku do kobiet, które nie przyjmowały suplementu.
Jest coraz gorzej. Jedna z prób klinicznych z 1996 r., w których brało udział ponad 1000 nałogowych palaczy, musiała zakończyć się prawie dwa lata przed czasem. Powód? Po czterech latach regularnego przyjmowania β-karotenu i witaminy A, w grupie nastąpił 28-procentowy wzrost ryzyka wystąpienia raka płuc i 17 proc. wzrost śmiertelności w grupie osób, które raka już miały. Nie są to trywialne liczby. W porównaniu do placebo, każdego roku umiera 20 osób przyjmujących dwa wymienione suplementy. W ciągu czterech lat oznacza to 80 zgonów. Najnowsze badania dają powody do zaprzestania zażywania β-karotenu i witaminy A jednocześnie.
Złe nawyki
Istnieje jednak kilka prac naukowych, które wskazują na korzyści płynące z przyjmowania antyoksydantów, szczególnie w przypadku braku dostępu do zdrowej diety. Ale przeprowadzony w 2012 r. przegląd 27 badań klinicznych oceniających skuteczność zażywania przeciwutleniaczy, pokazują, że nie warto ich łykać garściami.
Zaledwie w przypadku 7 eksperymentów wykazano, że suplementacja przeciwutleniaczy doprowadziła do pewnego rodzaju korzyści dla organizmu, m.in. zmniejszenia ryzyka wystąpienia choroby wieńcowej i raka trzustki. Dziesięć badań nie wykazało w ogóle żadnych korzyści, zupełnie jakby wszyscy pacjenci przyjmowali placebo. Wśród pacjentów biorących udział w pozostałych 10 testach byli tacy, których stan zdrowia pogorszył się w porównaniu do sytuacji przed rozpoczęciem badań, a ponadto wystąpiło u nich zwiększone ryzyko wystąpienia raka płuc i piersi.
Linus Pauling był nieświadomy faktu, że promowane przez niego idee mogą być śmiertelne. Zmarł na raka prostaty w 1994 r. w wieku 93 lat, tuż przed publikacją wyników kolejnych badań klinicznych. Witamina C, którą zażywał do ostatnich dni, nie ochroniła go przed wystąpieniem nowotworu, ale czy mogła przyczynić się do rozwoju choroby? Tego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy. Ale biorąc pod uwagę fakt, jak dużo badań klinicznych łączy antyoksydanty ze zwiększonym ryzykiem rozwoju wielu nowotworów, nie można wykluczyć takiego scenariusza. Prace opublikowane w 2007 r. przez US National Cancer Institute wskazały, że mężczyźni przyjmujący multiwitaminy byli dwa razy bardziej narażeni na zgon z powodu raka prostaty w porównaniu do tych, którzy nie poddawali się suplementacji. Z kolei badania przeprowadzone w 2011 na 35 533 zdrowych mężczyznach wykazały, że przyjmowanie witaminy E i selenu zwiększa ryzyko rozwoju raka prostaty aż o 17 proc.
Czy to oznacza, że zażywanie witamin jest bezcelowe? Nic bardziej mylnego. Witamina C przyjmowana pod postacią suplementu diety, jak sugerował Pauling, neutralizuje wolne rodniki - oczywiście, pod warunkiem, że pilnujemy odpowiedniej dawki. Witamina C jest molekularnym męczennikiem, który akceptując niezwiązany elektron wolnego rodnika chroni komórkę. Ale decydując się na ten krok, witamina C sama staje się wolnym rodnikiem - może uszkodzić błony komórkowe, białka, a nawet DNA. Jej naturę świetnie podsumował w 1993 r. chemik żywności William Porter, który napisał, że:
Witamina C jest naprawdę dwugłowym Janusem, dr Jeykllem i Mr Hydem, oksymoronem przeciwutleniaczy.
Na szczęście, w normalnych okolicznościach, enzym reduktaza jest w stanie przywrócić zmienioną przez wolny rodnik witaminę C w postać antyoksydantu. Jeżeli jednak witaminy C będzie w organizmie za dużo, to organizm nie nadąży z detoksykacją. Chociaż takie uproszczenie skomplikowanych zjawisk biochemicznych nie przedstawia w pełni ich natury, powinno dać pogląd na to, jak szkodliwe mogą być witaminy.
Nie taki diabeł straszny
Ostatnimi czasy coraz częściej pojawiają się doniesienia, że wolne rodniki wcale nie są takie złe, a wręcz są niezbędne dla naszego zdrowia. Jak to możliwe? Powszechnie wiadomo, że wolne rodniki często występują w roli komunikatorów molekularnych, które wysyłają sygnały z jednej komórki do drugiej. W tej roli modulują wzrost komórki, jej podział oraz śmierć. Wolne rodniki są istotne praktycznie na każdym etapie życia komórkowego. Bez nich komórki będą rosnąć i dzielić się w sposób niekontrolowany. Skąd to znamy? Oczywiście, z nowotworów.
Bez wolnych rodników bylibyśmy bardziej podatni na infekcje z zewnątrz. Podczas wtargnięcia niechcianego wirusa lub bakterii do organizmu, wolne rodniki są naturalnie produkowane w większych ilościach, działając jak nieme klaksony dla układu odpornościowego. W odpowiedzi na ten proces, immunologiczni strażnicy - makrofagi i limfocyty - zaczynają się dzielić i atakują intruza. Jeżeli to bakteria, to makrofag pochłonie ją jak Pac-Man niebieskiego ducha.
Tak pochwycona bakteria jest uwięziona, ale jeszcze nie martwa. Aby to zmienić, wolne rodniki są ponownie wzywane do akcji. Wewnątrz komórki odpornościowej, robią to, w czym czują się najlepiej - uszkadzają i zabijają. Intruz jest dosłownie rozrywany na kawałki. To pokazuje, że prawidłowa reakcja immunologiczna, od początku do końca jest zależna od wolnych rodników. Dobrze opisali to genetycy Joao Pedro Magalhaes i George Church, którzy w 2006 r. napisali: "W ten sam sposób, jak ogień jest niebezpieczny, a mimo tego ludzie nauczyli się, jak go używać, komórki rozwinęły mechanizmy do sterowania wolnymi rodnikami". Całkowite usunięcie wolnych rodników z organizmu nie jest dobrym pomysłem.
Nie ulega wątpliwości, że witamina C jest niezbędna do utrzymania zdrowego stylu życia, podobnie jak inne przeciwutleniacze. Ale nie powinniśmy dodatkowo łykać witaminowych suplementów, jeżeli nie ma wyraźnych wskazań lekarskich. Zażywanie antyoksydantów jest uzasadnione tylko wtedy, gdy istnieje realne podejrzenie ich niedoboru w organizmie. W przeciwnym razie, w zupełności wystarczą nam witaminy przyjmowane z pożywieniem - dieta bogata w owoce i warzywa. Co za dużo, to niezdrowo. Nie zmienimy miliardów lat ewolucji za pomocą jednej tabletki.