Inteligentne miasto - czy to dobre rozwiązanie?
Jak sprawić, by mieszkańcom miast żyło się lepiej? Na ciekawy pomysł wpadły władze Chicago, które zamierzają zmienić miejskie lampy w sensory, zbierające informacje o tym, co dzieje się na ulicy. Jakie dane będą zbierane?
Przechadzka ulicami wielu polskich miast pozostawia niekiedy wrażenie, że miejska infrastruktura jest dziełem przypadku. Ścieżki rowerowe w miejscach, gdzie nikt nie jeździ rowerem, zbyt wąskie chodniki, chaotycznie rozmieszczone przystanki komunikacji miejskiej czy niedopasowane do miejsca oświetlenie - przykłady można mnożyć, a zetknął się z nimi chyba każdy, komu zdarza się wychodzić z domu.
Czasem mam wrażenie, że jedynymi obiektami, których budowę poprzedzała wszechstronna analiza i które zbudowano w sposób przemyślany, są galerie handlowe, zaprojektowane tak, by jak najlepiej wykorzystywać codzienną rutynę mieszkańców i ściągać jak najwięcej potencjalnych klientów. Czy można jakoś zmienić tę sytuację?
Władze Chicago doszły do wniosku, że można. Rozwiązaniem ma być sieć czujników, umieszczonych w miejskich latarniach i na bieżąco monitorujących sytuację w swojej okolicy. Pierwsze urządzenia pojawią się na ulicach już w połowie lipca, z zakres zbieranych danych jest imponujący. Czujniki mają zbierać dane na temat jakości powietrza, jasności światła, natężenia hałasu, wilgotności i opadów, temperatury i wiatru. A do tego będą liczyć przechodzących ludzi, monitorując natężenie połączeń komórkowych w swoim otoczeniu.
W tym miejscu u wielu osób włącza się zapewne donośny alarm, któremu wtóruje migająca lampka z napisem "inwigilacja". To prawda - zakres zbieranych danych, a zwłaszcza liczenie ludzi i analiza połączeń komórkowych może budzić obawy, zwłaszcza, gdy zestawimy je z modnym ostatnio terminem "big data".
Monitorowanie połączeń komórkowych Jestem daleki od lekceważenia kwestii związanych z prywatnością, jednak Charlie Catlett, dyrektor Miejskiego Centrum Obliczeń i Danych zapewnia, że nie ma mowy o śledzeniu i analizowaniu konkretnych osób - celem jest po prostu dogodny sposób sprawdzania natężenie ruchu w danej okolicy. Jak stwierdza Catlett: "Naszym celem jest lepsze zrozumienie miasta".
Gdy odłożymy na bok nasze obawy o inwigilację, projekt wydaje się całkiem ciekawy. Dzięki umieszczonym w latarniach czujnikom władze miasta będą dysponowały informacjami na temat tego, co, gdzie i jak można zmienić, aby poprawić warunki życia mieszkańców - postawić dodatkowe oświetlenie, zmniejszyć intensywność ruchu ulicznego czy np. zreorganizować transport publiczny, aby ludzie nie czekali długo na przystankach.
Mimo zastrzeżeń, związanych z monitorowaniem połączeń komórkowych, pomysł wydaje się świetną odpowiedzią na problem, w jaki sposób dostarczyć władzom miasta aktualnych informacji na temat tego, co dzieje się na ulicach. Może warto byłoby zastanowić się nad wdrożeniem go również w Polsce?
Wizja latarni, śledzących mieszkańców może wprawdzie wydawać się nieco orwellowska, ale z drugiej strony powinno to przełożyć się na konkretne udogodnienia, z których istnienia przechodnie zazwyczaj nie zdają sobie sprawy, a których brak jest bardzo dotkliwy. Pytanie "wygoda czy prywatność" wydaje się przy tym zupełnie nie na miejscu - jako społeczeństwo już dawno udzieliliśmy odpowiedzi. Jeśli zatem i tak nas śledzą, to przynajmniej miejmy z tego jakieś korzyści.
Łukasz Michalik