Dad's shoes. Skazani na modowy koszmar

Świat sneakerheadów z pewnymi oporami, ale przyjmuje nową, niepokojącą modę /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Czasem pojawiająca się moda jest tak wielkim nonsensem, że nie da się rozgryźć jej tak po prostu. Takim fenomenem modowym jest chociażby najnowszy trend w branży obuwniczej - przygotujcie się na "dad's shoes".

"Dad's shoes", czyli po prostu buty taty - to żartobliwie - pogardliwa nazwa na sportowe obuwie, które przeważnie noszą ludzie niezbyt obeznani z najnowszymi trendami, czy też zbyt zaawansowani wiekowo, by zaliczać się do młodzieży.

Białe albo beżowe. O rozmiar za duże. O dekadę spóźnione. Przeważnie przeznaczone do gry w tenisa albo koszykówkę. Zestawiane z wszystkim - od szortów, przez sztruksy i dżinsy z szeroką nogawką, poprzez chinosy, a na spodniach od garnituru kończąc. Na pewno miał takie twój ojciec. A jeśli nie on, to ojciec kolegi. W końcu ten szczytny przydomek nie wziął się znikąd i właściwie to musimy przyznać, że dość dobrze oddaje klimat zjawiska.

Masywne, osadzone na grubej podeszwie buty sportowe dobrze znamy też z filmów, których akcja osadzona jest w latach 80. czy 90. Przeważnie na nogach mieli je typowi "nerdowie", nieudacznicy z aparatami na zębach i grubych oprawkach okularów. Wszystko to nieodłącznie kojarzyło się z obciachem i byciem passe. Do momentu, gdy ktoś nagle uznał, że wracają na salony!

Trudno teraz dokładnie ustalić, komu pierwszemu w głowie pojawił się ten złowieszczy plan. Faktem jest jednak, że jednym z pierwszych modeli promowanych na większą skalę był wznowiony we współpracy z Kanye Westem model adidasa "Yeezy Powerphase Calabasas". Klasyczny model buta do aerobiku z 1986 roku szybko zniknął z półek, choć resellerzy trochę się na nim przejechali, bo nie wszystkim udało się odsprzedać go z zyskiem na jaki liczyli. Rynek nie bardzo rozumiał jeszcze ten fenomen.

Ze swoim modelem, utrzymanym w podobnej stylistyce w 2017 roku wystrzeliła także FILA. Model "disruptor", choć przypomina kształtem but ortopedyczny, to powrót do przeboju włoskiej firmy z lat 90. Sneakersy zrobiły sporo zamieszania w branży modowej, choć ulic - przynajmniej tych w Polsce - na razie nie podbiły.

Reklama

Niezależnie od tego, czy to się komuś podobało, czy nie, projektanci brnęli dalej w to szaleństwo. Adidas pokazał światu model "Yeezy Wave Runner 700", nike promowało "Air Monarch", reebok zaskoczył projektem "x Vetements", a new balance do boju wystawił swoje "tatuśkowe" 990-tki. Jednak chyba największym echem odbiła się premiera sneakersów hiszpańskiego modelu modowego Balenciaga.

Model "Triple S" był jednocześnie brudny, kolorowy, ciężki (ponad kilogram sztuka!) koszmarny i intrygujący. Chociaż kosztował 850 dolarów za parę, wyprzedał się na pniu, a na rynku wtórnym płacono za niego nawet półtora tysiąca "zielonych".

Reakcje mediów były przeróżne, choć dominowało zdziwienie i próby rozgryzienia tego dziwnego, niespodziewanego fenomenu.

"Wszystko to wygląda tak, jakby Kanye West wszedł do archiwum adidasa mówiąc: Dajcie mi najbardziej zwyczajny model buta, a ja zrobię z niego pożądanego sneakera" - komentuje Andrew Raisman, założyciel aplikacji Copdate, służącej do łatwiejszego zakupu limitowanych edycji sneakerów.

Inni szydzili, że 15 i 50-latek w końcu będą nosić takie same buty, a także zwiastowali powrót ery "sowieckiej mody" (Dlaczego sowieckiej? Tego nie wiemy).  Pokpiwano też, że by chodzić w nich na co dzień, należy ubiegać się o pozwolenie, gdyż zajmują większość powierzchni chodnika. A jeśli ktoś nastąpi przypadkiem na stopę posiadaczowi "dad's shoes", to sam będzie poszkodowany...

Obecnie każdy tydzień przynosi nam nowe wieści w temacie "dad's shoes". Już nie tylko marki sportowe i streetwearowe, ale także potentaci mody płyną z nurtem tej dziwacznej mody. Ostatnim hitem jest "Apollo" od gucciego za jedyne 820 dolarów, czy też oszczędniej logowany, za to przybrudzony "Rhyton" za 740 baksów. Sneakerheadzi z nieco mniej zasobnym budżetem przeczesują garderoby swoich rodziców, bądź portale aukcyjne, na których "perełki" można wyrwać jeszcze za grosze od nieświadomych niczego sprzedających.

Jeśli przeraża was ten trend, nie mamy dobrych wieści. Nic nie wskazuje na to, by miał się szybko skończyć. Lepiej więc chyba zacząć powoli przyzwyczajać się do myśli, że za rok-dwa sami będziecie mieć swoje własne tatuśkowe buty. W końcu czego się nie robi dla mody...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy