Mordowali bizony, by zabić nudę. Na śmierć skazali miliony

Wystarczyły trzy stulecia, by z wielomilionowej, królującej na amerykańskich preriach populacji bizonów została zaledwie garstka osobników. Nie spowodowała tego klęska żywiołowa ani nagła zaraza, lecz pokolenia znudzonych kolonizatorów, dla których strzelanie do bezbronnych zwierząt stało się ulubioną rozrywką.

article cover

Mordowali bizony, by zabić nudę. Na śmierć skazali miliony

Wystarczyły trzy stulecia, by z wielomilionowej, królującej na amerykańskich preriach populacji bizonów została zaledwie garstka osobników. Nie spowodowała tego klęska żywiołowa ani nagła zaraza, lecz pokolenia znudzonych kolonizatorów, dla których strzelanie do bezbronnych zwierząt stało się ulubioną rozrywką.

W ciągu ostatnich 500 lat ludzie rozmaitymi metodami doprowadzili do wyginięcia aż 322 gatunków kręgowców. Niewiele brakowało, by na tę listę pod koniec XIX wieku trafiły również bizony amerykańskie. Potężna populacja olbrzymich ssaków skurczyła się do zaledwie kilkudziesięciu, maksymalnie kilkuset osobników. A wszystko to za sprawą białych osadników wyposażonych w broń palną i nadmiar wolnego czasu...
Potężne ssaki królujące na prerii przetrwały rzeź wyłącznie dzięki grupie XIX-wiecznych ekologów, którzy wymusili na amerykańskim rządzie podjęcie działań ochronnych. Po 1880 roku wyznaczono specjalne strefy – polowanie w ich obrębie było surowo zakazane. Obecnie polowanie na bizony jest dozwolone tylko w stanach Montana, Utah i Alaska. Każdego roku władze wydają od kilku, do nawet stu pozwoleń na odstrzał zwierząt. W Montanie dozwolone jest zabicie bizona, który opuści teren parku Yellowstone i kieruje się w stronę prywatnych posiadłości. Wszystko w obawie przed rozprzestrzenieniem się brucelozy na bydło hodowlane. Maria Rojewska, Świat Wiedzy Historia
Dopiero przybysze zza oceanu uczynili z mordowania bizonów krwawy sport, który niemal doprowadził do eksterminacji zwierząt. Biali myśliwi specjalnymi pociągami przemierzali rozległe terytoria łowieckie. Zdarzało się, że – nie mogąc doczekać się właściwej części wyprawy – zaczynali strzelać z okien wagonów (usprawiedliwiali się tym, iż galopujące stada mogą uszkodzić trakt kolejowy; bywało też, że z powodu odpoczywających na torach bizonów składy zaliczały przymusowy, kilkudniowy postój).
Oczywiście także Indianie polowali na bizony amerykańskie. Co więcej, gdy już wypatrzyli jakieś stado, wybijali je do nogi. Wierzyli bowiem, że zwierzęta potrafią się między sobą porozumiewać i mogą przekazać innym grupom wieść o zbliżających się myśliwych. „Plotkarzy” trzeba więc było zawczasu uciszyć. Rdzenni mieszkańcy Ameryki zabijali setki tysięcy bizonów rocznie i niespecjalnie przejmowali się przy tym kwestią przetrwania gatunku. Ale też nie musieli – nie naruszali w żaden sposób równowagi ekologicznej, a poza tym byli przekonani, iż zwierzęta hasające po preriach to zaledwie zbędna nadwyżka nieskończonej liczby tych ssaków mieszkających pod powierzchnią ziemi.
Biali mordercy bizonów liczyli zyski i zacierali ręce. Zwłaszcza że „skutkiem ubocznym” eksterminacji było pozbawienie rdzennej ludności ważnego źródła pożywienia. Kolonizatorzy mogli więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zmorzyć głodem niewygodnych mieszkańców zajmowanych terenów i nieźle się przy tym dorobić. A dodatkowo udawało im się zabić – poza Indianami i bizonami – również doskwierającą nudę...
Prezentowane tu zdjęcie z połowy lat 70. XIX wieku jest ponurym symbolem tamtej zbrodni przeciwko naturze. Licząca na oko osiem metrów góra bizonich czaszek, przy których pozują wyraźnie zadowoleni z siebie mężczyźni, prawdopodobnie została przerobiona na nawóz. Spopielonych kości używano także do produkcji specjalnego rodzaju... porcelany. Najcenniejsze były jednak skóry, które wyprawiano i na statkach przewożono do Europy. Reszta gniła na prerii ku uciesze sępów i rozpaczy Indian.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas