Speedflying - bo zwykłe narty to za mało

Co zrobić, gdy zwykłe narty nie dają już radości ani satysfakcji? Można chwycić za spadochron i spróbować speedflyingu.

Pomysłów na urozmaicenie zimowej aktywności pojawiło się w ostatniej dekadzie wiele. Można na szczyt góry docierać heliktopterem, a potem zjeżdżać po dzikich zboczach. Można uprawiać horseskiing, czyli będąc przyczepionym do pędzących koni szaleć na nartach. Można też połączyć spadochroniarstwo z narciarstwem i połączyć dwa żywioły - ziemię i niebo.

U podstaw speeflyingu lub speedridingu (nazwy używane zamiennie), czyli szusowania na nartach ze spadochronem, leży parolotniarstwo. Wielbiciele tego sportu latali w górach, coraz bliżej stoków, próbując również lądować przy dużej prędkości. W ten sposób ktoś wpadł na pomysł, aby włożyć narty. Dzięki temu można było łatwiej lądować na zboczu, nabierać większej prędkości, po czym ponownie wznosić się do góry.

Reklama

Fani speedflyingu cenią sobie w tym sporcie olbrzymią wolność, znacznie większą niż w przypadku zwykłej jazdy w puchu po dzikich stokach. Żadna przepaść, ostra grań czy wystająca skała nie przeszkodzi narciarzowi, który w chwili, gdy kończy mu się śnieżna trasa podnosi się dzięki spadochronowi i szybuje aż trafi na odpowiednie miejsce do jazdy.

- Spróbowałem raz speedflyingu w Alpach. Takiego przeżycia się nie zapomina! Pędzisz w puchu - to już wolność. Ale lot nad stokiem - bajka - wspomina Tomek, którego na przygodę z nartami i paralotnią namówili znajomi.

Pierwsze zjazdy na nartach z wykorzystaniem spadochronu odbyły się już w latach 70. we Francji, ale rozkwit tego sportu nastąpił po roku 2000.

W 2005 roku Francois Bon zaprojektował specjalny spadochron, który miał się sprawdzić w warunkach narciarskich. To właśnie jego wraz z dwoma przyjaciółmi - Mathiasem Rottenem i Antoine Montantem, uważa się za pionierów współczesnego speedridingu.

Sprzęt, jaki niezbędny do speedridingu to oczywiście narty i spadochron. Narty powinny być jednak lżejsze od tych klasycznych. Ponadto radzi się, aby były to narty do jazdy freeridowej, czyli do puchu, i turowej, czyli z możliwością wypięcia pięty. Spadochron nie jest też zwykłym spadochronem. Skrzydło jest mniejsze od tego wykorzystywanego w przypadku klasycznej paralotni, ma ono od 7 do 12 metrów kwadratowych.

Nie każdy narciarz może pozwolić sobie na taką przygodę. Oprócz umiejętności narciarskich, konieczne jest też doświadczenie w lataniu na paralotni. Umiejętność sterowania skrzydłem jest równie istotna od panowania nad nartami. Ponadto w Europie istnieje obowiązek odbycia specjalnego szkolenia, po którym uzyskuje się licencję pilota lub pilota paralotni. Wybierając się ze spadochronem w góry należy pamiętać o przygotowaniu się na zejście lawiny. Nie mniej ważna jest umiejętność analizy stoku, zagrożenia i ocena własnych możliwości.

Speedflying można uprawiać w każdych górach. Oczywiście najbardziej cenione są pasma mniej uczęszczane, z urozmaiconymi stokami, skalistymi i nieprzewidywalnymi zboczami. Jednak, aby się uczyć, nie trzeba wyjeżdżać z kraju. W Bieszczadach działa jedyna w Polsce szkoła speedridingu. Szerokie połoniny i brak zagrożeń w postaci urwisk czy przepaści sprzyjają spokojnej nauce.

Na początek swojej przygody ze speedridingiem wystarczą zwykłe narty, kijki oraz oczywiście kask. Spadochron można wypożyczyć. Ci, którzy chcą wyposażyć się we własny sprzęt, muszą przeznaczyć około 1500 euro na zakup skrzydła i uprzęży.

Swoją przygodę z podniebnym narciarstwem można zacząć próbując snowkitingu, czyli zimowej wersji kitesurfingu. Stosowany w wodnej wersji przez surferów latawiec w tym przypadku trzymany jest w rękach narciarza lub snowboardzisty. Siłą, która napędza sportowca jest wiatr. Snowkiting można uprawiać na płaskich powierzchniach lub mało stromych stokach. Prędkość narciarz osiąga tu dzięki latawcowi, a nie nachyleniu, dzięki temu może poruszać się nawet w górę stoku.

- Snowboard mi się znudził. Snowparki nie sprawiały mi już tak dużej radości jak kiedyś. Znajomy zaprosił mnie na kurs snowkitingu. Dziś nie ruszam się w góry bez latawca. To naprawdę wielka frajda. Tak mnie to wciągnęło, że latem uprawiam teraz kitesurfing - opowiada Mateusz, który z latawcem nie rozstaje się już cały rok. Dzięki latawcowi można, podobnie jak w kitesurfingu, wzbijać się na kilka metrów do góry i wykonywać akrobacje.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: narty | sporty ekstremalne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy