Krionika - sposób na nieśmiertelność?
Niektórzy sądzą, że śmierć jest jedynie początkiem fascynującej podróży w czasie, na końcu której znajduje się świat wolny od nieuleczalnych schorzeń. Chcą oszukać przeznaczenie, dlatego decydują się na zamrożenie swoich ciał. Czy ich nadzieje kiedykolwiek się urzeczywistnią?
Witamy w roku 2361! Zgodnie z umową wymieniliśmy ci wszystkie narządy i zregenerowaliśmy tkanki. Pracujemy nad przywróceniem pełnej sprawności twojego ciała – zajmie nam to najwyżej parę dni. Cieszymy się, że znowu jesteś z nami.
Czy masz ochotę na coś szczególnego? – pyta troskliwy lekarz, który właśnie wybudził cię ze snu. Dość nietypowego, bo trwającego kilkaset lat. Jesteś jeszcze lekko otumaniony, ale i tak nie posiadasz się ze szczęścia. Wygląda na to, że się udało!
Brzmi to jak scena wyjęta żywcem z filmu science fiction – motyw wyrwania ze snu zahibernowanych podróżników w czasie jest bardzo popularny w kinematografii. Lecz dokładnie tak samo swoje „życie po życiu” wyobrażają sobie ci, którzy zdecydowali się na zabieg krioprezerwacji.
Na świecie istnieją trzy firmy oferujące – za odpowiednią opłatą – usługę zamrożenia ludzkiego ciała w kriogenicznym ciekłym azocie. Fanaberia dla bogaczy? Być może. Ale żeby dać się zamrozić, trzeba najpierw... umrzeć.
To nie jest sen
Na początku warto wyjaśnić sobie kilka kwestii. Krionika nie ma nic wspólnego z hibernacją, a mówienie o niej w kategoriach snu należy traktować metaforycznie: pacjent przecież nie drzemie, lecz po prostu jest martwy.
W żadnym kraju na świecie nie istnieją przepisy, które pozwalałyby na zamrożenie żywego człowieka. Precyzyjnie rzecz ujmując, chodzi więc o... wskrzeszenie. Liczba osób zainteresowanych zmartwychwstaniem jest z roku na rok coraz większa.
W zależności od zasobności portfela mogą one zdecydować, co chcą zamrozić po swojej śmierci: całe ciało, tylko mózg (to tzw. neuroprezerwacja) albo jedynie materiał genetyczny. Oczywiście wszystkie opcje są płatne z góry – przedsiębiorstwa mogłyby mieć poważny kłopot z wyegzekwowaniem zapłaty od nieboszczyka.
Pierwszego zabiegu krioprezerwacji dokonano już prawie pół wieku temu: w 1967 roku. Spośród kilkuset ochotników wybrano amerykańskiego psychologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego Jamesa Bedforda, który skorzystał z usług amerykańskiej firmy Life Extension Society – pioniera na rynku potencjalnych ożywień.
Problem w tym, że jej założyciel, Evan Cooper, trzy lata później doszedł do wniosku, że zamrażanie ludzi może jednak nie mieć sensu i zamknął dobrze rokujący interes. W 1972 roku jego pomysł wykorzystała Alcor Life Extension Foundation z Arizony – krioplacówka, która działa do dziś.
Według najświeższych danych (pochodzących z czerwca 2016 roku) fundacja przechowuje ciała 146 pacjentów, a kolejnych 1085 jest jej członkami, co oznacza, że gdy umrą, także zostaną zamrożeni. Niekoniecznie w całości. Zdecydowana większość z nich (75%) wybrała bowiem zabieg neuroprezerwacji – czyli lodowatej kąpieli dla mózgu. Razem z czaszką lub bez.
Na sprzedaż: nadzieja na zmartwychwstanie
Przy podejmowaniu decyzji istotną rolę odgrywa koszt usługi: za umieszczenie w ciekłym azocie całego ciała Alcor żąda 200 tysięcy dolarów, z kolei zamrożenie samej głowy kosztuje 80 tysięcy. Do tego dochodzi także składka członkowska: 620 dolarów za rok lub 53 dolary miesięcznie.
– Choć życie i śmierć to dzisiaj pojęcia czysto medyczne, w przyszłości będziemy traktowali je bardzo umownie. Działalność naszej firmy porównałbym do jazdy ambulansem na ostry dyżur w szpitalu, który nie został jeszcze wybudowany – wyjaśnia przedstawiciel firmy, Max More.
Drugim gigantem w branży jest Instytut Krioniki (Cryonics Institute), założony w 1976 roku w amerykańskim stanie Michigan przez fizyka Roberta Ettingera. Tu oferta jest nieco ograniczona, gdyż zamrozić można jedynie całe ciało, koszty są jednak nieporównywalnie niższe. Jeśli opłacimy składkę dożywotniego członkostwa, czyli 1250 dolarów, zostaniemy poddani krioprezerwacji już za 28 tysięcy dolarów.
Dodatkową opcją oferowaną przez Instytut Krioniki jest możliwość krioprezerwacji zwierząt – da się więc zamrozić nie tylko siebie, ale i ukochanego pupila. Według ostatnich danych firma z Michigan przechowuje zwłoki 137 osób (i 120 zwierząt) oraz posiada 1273 członków opłacających składki. Także Rosjanie mają dostęp do krioprezerwacji.
Pod Moskwą działa klinika KrioRus, w której za zamrożenie całego ciała trzeba zapłacić 36 tysięcy dolarów, a samego mózgu – 12 tysięcy. W ofercie znajduje się zarówno „tradycyjna” krioprezerwacja, neuroprezerwacja, jak i możliwość zamrażania zwierząt.
KrioRus przechowuje obecnie 51 zwłok ludzkich i kilka zwierzęcych. Wszystkie te firmy różni cennik, lokalizacja i stosowane technologie. Łączy zaś jedno: każda sprzedaje nadzieję na wygranie ze śmiercią.
Jak zamrozić człowieka?
Proces zamrażania jest niezwykle interesujący. Zdaniem ekspertów sukces zależy od czasu, który upłynie od śmierci pacjenta do momentu zanurzenia go w płynnym azocie. Jamesa Bedforda krioprezerwacji poddano jeszcze tego samego dnia, bo podstawowa zasada w tej branży brzmi: im szybciej, tym lepiej. To dlatego każdej osobie, która podpisuje umowę, przydziela się tzw. grupę czuwania.
Gdy zainteresowany umrze, zadaniem jej członków jest jak najszybsze przetransportowanie stygnących zwłok do laboratorium, gdzie zostaną schłodzone do temperatury –196 stopni Celsjusza. Proces krioprezerwacji jest bardzo skomplikowany, nie wystarczy bowiem umieszczenie ciała w wypełnionej azotem kapsule ze stali nierdzewnej.
Najpierw trzeba wypompować z niego całą krew. Chodzi o to, by życiodajna ciecz po zamianie w lód nie rozsadziła komórek, doprowadzając do ich bezpowrotnego zniszczenia. – Woda zamarza, a w zasadzie krystalizuje się w postaci drobnych igiełek, które tworzą różnorodne płatki śniegu. Rosnąc, igiełki te przebijają ścianki komórek, powodując nieodwracalne uszkodzenia. Przykładowo kwiatek zanurzony w azocie robi się co prawda twardy, ale po rozmrożeniu jest jak „przeżuty”.
Z tego samego powodu nie stosuje się zamrażania mięsa w temperaturach azotowych. Po odgrzaniu jest ono po prostu niesmaczne – wyjaśnia prof. Andrzej Zaleski z Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN.
Ten problem dotyczy wszystkich organizmów. Co dzieje się później? Kriolodzy zastępują krew specjalną mieszanką chemiczną, bazującą np. na glicerynie. Stanowi ona tzw. krioprotektant – substancję chroniącą zamrożony „obiekt”, którą rozprowadza się po całym układzie krążenia za pomocą specjalistycznych pomp, umożliwiając bezpieczne schłodzenie komórek. Cały proces może trwać nawet 48 godzin!
Ostatni etap to umieszczenie zmarłego w specjalnym zbiorniku z ciekłym azotem. Co interesujące, układa się go zawsze głową do dołu – w przypadku nieprzewidzianej awarii najpierw rozmrożą się stopy. Bo chronić trzeba przede wszystkim mózg – siedzibę psychiki i główny ośrodek dowodzenia. Zbiornik tego typu (potocznie nazywa się go termosem) przechowuje zazwyczaj cztery ciała i kilka głów pacjentów (którzy wybrali tańszą opcję neuro).
Odtajać – i co dalej?
A co na to współczesna medycyna? Przecież nawet najwybitniejsi specjaliści nie potrafią przywrócić do życia kogoś, kto wyzionął ducha. – Dzisiaj nie, ale za kilkaset lat wszystko może być wykonalne – odpiera zarzuty Max More z Alcor Life Extension Foundation.
Dodaje także: – Cofnijmy się choćby o pół wieku. Gdy szło się ulicą i ktoś nagle upadał na ziemię, można było co najwyżej sprawdzić, czy nadal żyje. Dziś nie tylko w mgnieniu oka przyjeżdża karetka, ale jest też duża szansa, że któryś z przechodniów udzieli mu pierwszej pomocy.
Oczywiście to banalny przykład, lecz uzmysławia, jak bardzo zmieniło się nasze myślenie oraz możliwości, jeśli chodzi o zdrowie i życie człowieka. Czy ktokolwiek odważy się prognozować co będzie za 300–400 lat? – pyta retorycznie naukowiec. O tym, że upływ czasu redefiniuje pojęcie śmierci, mogliśmy się przekonać już nieraz.
Przewrotny sens zamrożenia samego mózgu jest bowiem taki, że jeśli technologia umożliwi odmrożenie człowieka i przywrócenie mu funkcji życiowych, to umieszczenie go w syntetycznym ciele (np. sklonowanym z próbek zamrożonego DNA) również przestanie stanowić problem. Przetrwanie będzie wówczas zależeć od tego, czy informacja zakodowana w umyśle wystarczy do „zrestartowania” pierwotnej osobowości.
Być może nie podoła ona zadaniu, wywoła amnezję i ustanowi ostateczną granicę pomiędzy życiem a śmiercią? Zalety i wady krioprezerwacji są więc dyskusyjne. Niektórzy sądzą, że pacjent po przywróceniu do życia nie będzie już tym samym człowiekiem. Władze stanu Michigan uznały zresztą Instytut Krioniki za... cmentarz.
Cyfrowa przyszłość
Współczesna neurobiologia traktuje mózg jako nośnik danych, które definiują nasze ja. A skoro to jedynie zbiór informacji, może by tak spróbować wgrać go bezpośrednio do komputera? Teorię transferu umysłu (mind uploading) znamy m.in. z filmu Transcendencja.
Jedną z osób, które są przekonane, że czeka nas właśnie taka przyszłość, jest wybitny astrofizyk Stephen Hawking.
– Wierzę, że mózg jest jak program znajdujący się w umyśle, a ten jest jak komputer. Teoretycznie możliwe jest zatem skopiowanie go na twardy dysk i zapewnienie sobie w ten sposób życia po śmierci. Chciałbym, by moim kolegom udało się osiągnąć to jeszcze przed moim odejściem, ale to na razie melodia przyszłości – uważa naukowiec.
Jednak prace nad możliwością przeniesienia ludzkiego mózgu do cyfrowego świata trwają już od wielu lat. Wśród najodważniejszych zwolenników transferu świadomości wyróżnia się Dmitrij Ickow, 35-letni miliarder, który pracuje nad projektem Ewolucja 2045. Rosjanin nie zamierza podłączać człowieka do komputera, lecz... przenieść świadomość do specjalnie zaprojektowanego ciała humanoidalnego robota.
Zgodnie z nazwą, program ma zostać zrealizowany w ciągu najbliższych 29 lat. Oligarcha zatrudnił w tym celu (na wyłączność!) ponad stu najwybitniejszych naukowców z całego świata. Podobne badania prowadzi niemiecki neurolog Randal Koene, który pracuje nad pełną emulacją ludzkiego mózgu, czyli procesem umożliwiającym wgranie zawartości naszych umysłów do pamięci komputera dzięki szczegółowemu mapowaniu. Wyzwanie stojące przed naukowcem jest olbrzymie – każda z 80 miliardów komórek nerwowych, które mamy w głowie, może przesyłać sygnały do tysiąca innych.
Szacuje się, że mózg człowieka zajmowałby na dysku komputera ponad 1200 TB (1 terabajt = 1000 gigabajtów). Z drugiej strony, specjaliści już od paru lat są w stanie wyświetlać na ekranie obrazy z naszego umysłu w czasie rzeczywistym. Czy kilka dekad temu komukolwiek się to śniło? W każdym razie wśród badaczy dominuje przekonanie, że odmrażanie dokona się – jeżeli w ogóle – na zasadzie „ostatni będą pierwszymi”.
Przyczyna jest bardzo prosta. Im „świeższy” pacjent, tym metoda krioprezerwacji czy neuroprezerwacji nowocześniejsza, wraz z czym rosną szanse na szczęśliwe zakończenie tej historii. Czyli na zmartwychwstanie...
A może to po prostu bardzo drogi pogrzeb?
Czy krionika może pokonać obecne trudności i dać ludziom nieśmiertelność, której pragną od zarania dziejów? Wątpi w to prof. Zaleski. – Nawet jeśli udałoby się rozwiązać wszystkie problemy związane z zamrażaniem i odmrażaniem człowieka, to pozostaną inne, odnoszące się do sfery psychiki.
W czasie „hibernacji” świat będzie się przecież rozwijał i posuwał naprzód. Czy osoba żyjąca w XVIII wieku odnalazłaby się we współczesnej rzeczywistości? – pyta retorycznie ekspert. Profesor Zalewski w całym przedsięwzięciu widzi przede wszystkim biznes wyspecjalizowanych firm.
– Metody schładzania nie zweryfikowano, koszt przechowywania jest niewielki, ale już cena całej operacji – niezwykle wysoka, a czas jej trwania – bardzo długi. Tak zwane koszty bieżące związane są jedynie z podtrzymywaniem temperatury azotowej. To trochę żerowanie na ludziach, którzy nie mogą się pogodzić z koniecznością odejścia z tego świata, a są wystarczająco majętni, żeby kupić sobie nadzieję powrotu do życia czy nawet nieśmiertelności – podsumowuje.
Lecz z całą pewnością wielu pracujących nad tym zagadnieniem naukowców pragnie przede wszystkim dać każdemu z nas drugą szansę. Czy profesor Zalewski ma rację? Czy krioprezerwacja to tylko wyszukany, luksusowy pogrzeb? Czas pokaże. Być może po latach ktoś odnajdzie tę wypowiedź i tylko uśmiechnie się pod nosem, sterując olbrzymim awatarem, do którego będzie podpięty...
Czasochłonne zamrażanie
Temperatura, w której wszystkie reakcje biochemiczne ulegają zatrzymaniu, to –196 stopni Celsjusza. Aby ją osiągnąć, ciało musi zostać zanurzone w azotowej „kąpieli”. Oczywiście nie od razu. Najpierw wypompowuje się krew z naczyń i wpuszcza zamiast niej substancję odporną na zamrożenie.
Proces ten zabezpiecza układ krążenia przed wytworzeniem się kryształków lodu w przestrzeniach międzykomórkowych. Kiedy ciało jest już gotowe, umieszcza się je w specjalnej nierdzewnej kapsule wypełnionej ciekłym azotem.
Zdaniem naukowców nowoczesne krioprotektanty, które opracowali Gregory Fahy oraz Brian Wowk, dają bardzo obiecujące rezultaty.
Termos czy trumna?
Prawo nie zawsze nadąża za rozwojem technologicznym w dziedzinie krioniki. Stan Michigan dopiero w 2012 roku nadał firmie Cryonics Institute status... cmentarza, co oznacza, że zamrożeni tam ludzie są – zgodnie z przepisami – uznawani za zmarłych. Wcześniej ich ciała nie mogły być więc przechowywane w budynku Instytutu. Teoretycznie. Tak naprawdę cały czas tam były, tyle że w pomieszczeniu oficjalnie służącym za kostnicę.
Krionika dla Europejczyka
Mieszkańcy Europy, którzy chcą skorzystać z zabiegu krio- lub neuroprezerwacji, najczęściej decydują się na firmę KrioRus. Powód jest prozaiczny – odległość. Stygnące ciało znacznie szybciej da się przetransportować w okolice Moskwy niż na drugą stronę Oceanu Atlantyckiego. Krąży plotka, że jednym z klientów KrioRus jest Władimir Putin, lecz nie da się tego zweryfikować. Nazwiska chętnych na wskrzeszenie są bowiem ściśle tajne.