Megalodona zabiły zmiany klimatyczne
Naukowcy doszli do wniosku, że za wyginięcie jednego z najpotężniejszych stworzeń morskich w historii Ziemi był najprawdopodobniej odpowiedzialny wzrost temperatury oceanu. Miało do niego dojść ok. 2,6 mln lat temu.
Megalodon to wymarły gatunek ryby chrzęstnoszkieletowej, prehistoryczny rekin, którego ciało mogło osiągać nawet 18 m długości. Jego zęby były wielkości ludzkiej ręki. Jednak pomimo spektakularnego wyglądu, gatunek ten nie dał sobie rady z globalnym ociepleniem, które nastąpiło pod koniec ery plioceńskiej.
Megalodon był wcześniej uważany za członka rodziny Lamnidae i znany jako Carcharocles megalodon był blisko spokrewniony ze współczesnym żarłaczem białym. Teraz naukowcy uważają, że należał on do wymarłej rodziny Otodontidae, a gatunek określa się jako Otodus megalodon.
Naukowcy porównali temperaturę wewnętrzną megalodonów z temperaturą przodków żyjących obecnie rekinów. Wykorzystano techniki geochemiczne do analizy izotopów węgla i tlenu w zębach zwierząt. Odkryto, że średnia temperatura ciała megalodona mogła wynosić 35-40oC, czyli znacznie więcej niż przodkowie żarłaczy białych, których temperatura ciała utrzymywała się na poziomie 20-30oC.
Co to oznacza w praktyce? Wysokie tempo metabolizmu, które stale wymagało dostarczania pożywienia. To oznacza, że megalodony były szczególnie wrażliwe na wzrosty temperatur oceanów i późniejszą migrację ofiar do chłodnych wód. Kombinacja niedoboru żywności i konkurencja ze strony młodszych gatunków (jak orki) mogła być dla megalodonów śmiertelna.
Paleontolodzy szacują, że mniej więcej 1/3 wszystkich dużych gatunków ssaków morskich (w tym 43 proc. żółwi i 35 proc. ptaków) zginęła w tym samym czasie co megalodon. Otworzyło to z kolei furtkę choćby dla fiszbinowców.
Najmłodsze szczątki megalodonów są sprzed 2 mln lat i nie ma żadnych naukowych podstaw, by wierzyć, że zwierzęta te byłyby w stanie przetrwać do dzisiaj.