​Nekro-opcja [felieton]

Kapsuła do eutanazji - czy to właściwe, że w ogóle mamy taką opcję? /YouTube
Reklama

Kilka dni temu Szwajcaria zalegalizował stosowanie Sarco, czyli przenośnej kapsuły do wspomaganego samobójstwa. Sarco wygląda jak połączenie trumny z pojazdem rodziny George'a Jetsona, jak zresztą przystało na rasowy wehikuł do podróży w jedną stronę.

Jest uwodzicielsko opływowy, z wielkim panoramicznym oknem. Sarco, zgodnie z założeniami, ma umożliwiać bezbolesną i godną przeprawę na tamten świat. Według opisu producenta, został on zaprojektowany z myślą o potrzebujących, na przykład nieuleczalnie chorych. 

Zasada działania kapsuły jest banalnie prosta: wystarczy wygodnie położyć się w hermetycznej kabinie, szczelnie ją zamknąć, rozluźnić się a następnie przycisnąć guzik, który uruchamia pompę tłoczącą do środka azot. I spokojnie czekać. To wszystko. Bezbarwny i bezwonny gaz (w końcu to główny składnik naszej atmosfery), bez najmniejszej domieszki tlenu, powoduje spokojne omdlenie, które przypomina zaśnięcie, a po kilku minutach nieodwracalne zmiany w tkance neuronalnej i w konsekwencji śmierć całego ustroju. Całość jest spokojna, wręcz humanitarna.

Reklama

Co interesujące, Sarco można samemu wyprodukować, nawet we własnym domu, pod warunkiem, że ma się przemysłową drukarkę 3D. Po zakończeniu procedury drukowania wystarczy podpiąć sprężony azot i gotowe. Produkt można ustawić w pokoju, na tarasie lub załadować na przyczepę i przewieźć w wybrane miejsce, tak by w ostatnich chwilach rozkoszować się przyjemnym widokiem - zamiast wnętrzem szpitalnej sali.

Z jednej strony pobudki stojące za takimi rozwiązaniami wydają się logiczne: ponad wszelkimi podziałami światopoglądowymi dać człowiekowi prawo do decydowania o tym, jak i kiedy umrzeć. Zapewnić mu przy tym godne warunki a jednocześnie zastosować metodę, która jest bezpieczna dla otoczenia (w końcu opary azotu mieszające się powietrzem po ponownym otwarciu kapsuły to nie opary cyjanku). Całość odbywa się względnie szybko, spokojnie, bezboleśnie i higienicznie.

Zastanawiające jest - przynajmniej dla mnie - co innego.

Śmierć tak przedstawiana staje się względnie akceptowalną opcją, a można nawet powiedzieć, że przeistacza się w usługę, którą po prostu można zamówić. Koszty druku i eksploatacji Sarco to od 4 do 8 tys. dolarów. Mamy tu przekaz nad wyraz łatwy do zrozumienia i jest lekko niepokojące, że ludzie potrafią całkiem skutecznie niektóre z komunikatów przyswajać, a następnie naśladować. Nie od dziś wiadomo, że medialne doniesienia o samobójstwach istotnie zwiększają prawdopodobieństwo powielenia ich przez niektórych widzów. 

Efekty te obserwowano zresztą już dawno, choćby u szczytu popularności "Cierpień młodego Wertera" Goethego, kiedy to wręcz modnie i poniekąd fajnie było palnąć sobie w łeb z powodu nieszczęśliwej miłości. Innymi słowy - ludzie chętnie podchwytują wiele zwyczajów i mód, nawet najbardziej niedorzecznych i ryzykownych, jak "moda na samobójstwa", warunek jest jeden: w przekazie musi się po prostu pojawić taka opcja.

Jeśli widzowi łatwo się utożsamić z ofiarą, tym łatwiej - i tym gorzej. Dopóki pewne rozwiązania nie funkcjonują w publicznym dyskursie, ich wystąpienie, a już z pewnością szerzenie się ich jest mniej prawdopodobne.

Między innymi na takich zasadach szerzy się dziś wśród młodzieży i dzieci zauważalne suicydalne ryzyko, znacznie wyższe, niż jeszcze dekadę temu: uczniowie po prostu łatwiej dopuszczają taką możliwość, tym bardziej, że w internecie, na portalach często i gęsto przez nich odwiedzanych, roi się od nagrań prawdziwych pożegnań i prawdziwych samobójstw. 

Zresztą nie muszą być to samobójstwa. Jeden z portali pod płaszczykiem "codziennej dawki czarnego humoru" oferuje liczne i szczegółowe relacje ze śmiertelnych wypadków i morderstw. Prawdziwa krew leje się tam szerokim strumieniem, gdy np. zazdrosny mąż kuchennym nożem dźga kilkanaście razy najpierw żonę a potem jej kochanka, lub gdy czaszka pęka pod naporem opony autobusu. Przemysłowe kamery i miejskie monitoringi są w tym miejscu nieocenionym, najpewniejszym i obiektywnym źródłem.

Problem takiej banalizacji i "mody" jest na tyle duży, że WHO oficjalnie ustosunkowała się do sprawy i zasugerowała w stosownym poradniczku jak w mediach wypada mówić, a jak o śmierci a zwłaszcza o samobójstwach mówić nie wypada. Warto na przykład powstrzymywać się przed stosowaniem sensacyjnego języka, powtarzania w kółko tych samych historii, nie eksponować zbytnio miejsc, w których doszło do fatalnego zdarzenia, nie omawiać szczegółowo metod pozbawienia się życia, nie epatować nagłówkami, dwa razy pomyśleć zanim zamieści się jakikolwiek materiał audiowizualny i tak dalej. 

Warto też uruchomić szczególną czujność, gdy informuje się o samobójstwach znanych i lubianych. Że o koniecznych namiarach na pomoc psychologiczną dla czytelników lub bliskich noszących się z zamiarem odebrania sobie życia nie wspomnę.

To prawda, myśli samobójcze towarzyszą młodym nie od dziś i chyba są stosunkowo częstym (by nie powiedzieć "normalnym") epizodem w burzliwej, rozchwianej hormonami codzienności adolescencji. Ale od myśli do czynów jest jeszcze dość daleka droga. Tymczasem dziś myślom tym towarzyszą konkretne opcje, przed nastaniem ery internetu praktycznie niewidoczne: zarejestrowane, uploadowane i streamowane filmy, którymi można się po prostu poinspirować. Śmierć jest dziś bardzo banalna. Niegdyś była elementem sacrum, dziś jest jednym z bardzo wielu tematów do dyskusji, ekscytacji, komentowania i dalszego udostępniania.

A w ślad za tym podążają łatwe do wdrożenia procedury.

Jak przystało na świat konsumpcji, wachlarz możliwości szybkiego wykorkowania jest dziś szeroki. Gdy skok z okna lub żyletka odstraszają - wystarczy złoty strzał z dopalaczy, które bardzo łatwo zamówić. Na portalach aukcyjnych cyjanek potasu kosztuje ok. 100 zł (oczywiście do nabycia wyłącznie w celu skutecznego czyszczenia biżuterii).

Memento mori, pamiętaj o śmierci, to hasło mocno rozpowszechnione wśród zakonów kontemplacyjnych, które stawia życie i nasze dążenia w innej perspektywie. W myśl tego podejścia każdy dzień przybliża nas do końca, który choć odległy jest bardzo realny. Większa świadomość końca wymusza dążenie do pewnego, nawet symbolicznego dziedzictwa. 

Każda nasza decyzja, uwzględniwszy naszą śmiertelność, jawi się w innych barwach. Tymczasem w dzisiejszej kulturze, która faworyzuje życie intensywne, bezproblemowe  i do pewnego stopnia "na pokaz", naturalna śmierć zatraca swoją symbolikę, miast tego jest zamykana w szpitalach, hospicjach i zakładach pogrzebowych, poniekąd z dala od codzienności. Staje się ona mniej obecna, słabiej doświadczana, przez co jej znaczenie też zaczyna się zmieniać.

Sarco, choć powstał z chęci pomocy, jest pewnym świadectwem tych procesów i ogólnego klimatu. Śmierć zaczyna być nie tyle końcem życia, coraz częściej pojawia się jako koniec trosk, koniec problemów. Śmierć jest po prostu rozwiązaniem, możliwie wygodnym zwieńczeniem i wyzwoleniem. Czy ta wizja się przyjmie? Prócz Szwajcarii legalne, wspomagane samobójstwa są możliwe m.in. w Kanadzie i krajach Beneluksu. Biorąc pod uwagę społeczne nastroje ostatnich lat - trend raczej będzie rosnąć.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kozłowski | kołczowisko | coaching
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy