Nie wiedzieliście? Ptaki nie istnieją. Serio! Tak naprawdę są dronami

Na waszym miejscu sprawdziłabym, czy w klatce w waszym domu na pewno znajduje się papuga. Zastanowiłabym się też nad tym, z kim właściwie mierzyliście się ostatnio spojrzeniami, jeżeli na waszym parapecie w rzeczywistości nie wylądował osiedlowy gołąb. A jeśli faktycznie założymy, że ptaki są dronami, które śledzą każdy nasz ruch... co widziały te wszystkie gołębie i papugi? Może w rzeczywistości zamiast zastanawiać się nad tym, czy są prawdziwe, powinniśmy zbierać na ich odszkodowanie.

Ptaki nie istnieją. Serio. Tak naprawdę są dronami
Ptaki nie istnieją. Serio. Tak naprawdę są dronami123RF/PICSEL

Zastanów się nad tym. Co, jeśli ptaki faktycznie nie są prawdziwe, a to co widzimy, to... superzaawansowana technologia szpiegowska, zaimplementowana na świecie, aby śledzić każdy nasz ruch? No dobra, ale jak to właściwie miałoby wyglądać?

W internecie możemy znaleźć pewną stronę. To właśnie tam przeczytamy, że ruch "Birds Aren’t Real" istnieje, by szerzyć wiadomość na temat tego, że rząd USA w latach 1959-2001 zamordował ponad 12 miliardów ptaków i zastąpił je replikami — dronami obserwacyjnymi, jakie, nie zgadniecie, obserwują nas każdego dnia. Jak zaznaczono, na początku chodziło o to, by powstrzymać ptakobójstwo, jednak od tamtego czasu rządowi udało się zastąpić każdego żywego ptaka, więc obecnie chodzi już o uświadomienie wszystkim tego faktu.

Co z jajami... dronów?

Czym w takim razie są jaja nie-ptaków, jakie możemy zobaczyć? Na wszystko jest odpowiedź — jaja, jakie widzimy w XXI wieku mają być specjalnie zaprojektowane przez rząd, aby były praktycznie nie do odróżnienia od tych "prawdziwych", które były znoszone przez ptaki.

Nie-ptasie odchody. To co spada z nieba?

Przejdźmy więc do mojej ulubionej części, czyli do ptasich odchodów. Na początku sądzono, że ptasie odchody to wydzielina olejowa z wcześniejszych modeli dronów-ptaków. Zostało to jednak obalone (niemożliwe!). Nowe badania wskazują na to, że 87 procent odchodów spada na samochody — dlaczego? Jak przeczytano w poufnych dokumentach, jakie wyciekły w 2018 roku, ptasie odchody mają być... płynną aparaturą śledzącą. Jeśli więc znajdziemy na swoim samochodzie ptasie odchody, to znaczy, że jesteśmy śledzeni przez rząd Stanów Zjednoczonych. Jest na to rada — zaleca się regularnie czyścić pojazd, aby uniemożliwić śledzenie.

Niby niepozorne... Ale od razu widać, że są podejrzane...
Niby niepozorne... Ale od razu widać, że są podejrzane...123RF/PICSEL

Mięso z drona?

Przyjmijmy jednak, że takiego ptaka uda nam się złapać albo... no, wpadnie pod samochód i zobaczymy jego ciało. Jak wytłumaczymy brak kabli w środku? Naturalnie rząd musiał się postarać, aby prawda nie wyszła na jaw — "mięso" ptaków jest zatem w 100 procentach syntetyczne.

Czy powinniśmy spakować bagaż naszej papudze i życzyć jej szerokiej drogi?

Na stronie znajdziemy też odpowiedź na dość istotne pytanie, tzn. co, jeśli mamy w domu ptaka? Jak czytamy, autor witryny nie chce nas wystraszyć, ale... posiadamy w mieszkaniu wysoce zaawansowanego rządowego drona inwigilacyjnego, który obserwuje każdy nasz ruch, nagrywa każde słowo i wysyła zebrane dane do Pentagonu. Co ciekawe, ptaki domowe miały być niespotykane przed 2001 rokiem, kiedy to oczywiście wszelkie ptactwo zostało zastąpione dronami inwigilacyjnymi. Wtedy też rząd miał rozpocząć kampanię propagandową normalizującą posiadanie ptaków w domu. W jakim celu? No wiadomo — aby nas szpiegować. Co prawda autor nie zachęca do gwałtownego rozstania z pierzastym przyjacielem, ale sugeruje, by nie omawiać przy nim rzeczy, jakie najchętniej zachowalibyśmy w tajemnicy.

Całemu ruchowi jest też poświęcona strona internetowa, na jakiej... możemy zakupić ubrania promujące ruch. Wśród produktów znajdziemy T-shirty z napisem "Learn the truth — If it flies it spies" — czyli w wolnym tłumaczeniu "Poznaj prawdę. Jeśli to lata, szpieguje" (co brzmi zdecydowanie lepiej po angielsku), czapkę z napisem "Birds aren’t real" oraz flagę z tym samym sloganem oraz przekreślonymi ptakami.

...ale ptaki jednak istnieją. Oni też to wiedzą

Czytając to wszystko, bardzo łatwo się w to zaangażować. Nie tak na serio, ale zakładając, że to bardzo abstrakcyjna teoria, jeśli mamy trochę wyobraźni, można w to wejść jak ciepły nóż w masło i nie oglądać się za siebie. Czytasz i myślisz - "Obłęd. Wchodzę w to". A jak jest naprawdę?

Birds Aren’t Real to satyryczny ruch społeczny. Jest to swoisty żart generacji Z, kpina ze świata zdominowanego przez internetowe teorie spiskowe. Chodzi poniekąd o walkę i zażartowanie z dezinformacji. No bo jak najlepiej zwalczyć absurd? Generacja Z uważa, że absurdem.

Nie możemy zapomnieć o Peterze McIndoe, który właściwie spontanicznie stworzył Birds Aren’t Real w 2017 roku. Jak czytamy w "The New York Times" stało się to na marszu kobiet w Memphis. W tym wydarzeniu uczestniczyli także kontrprotestatorzy popierający byłego prezydenta Donalda Trumpa. Widząc ich, McIndoe napisał na plakacie "Birds Aren’t Real" i... od tego wszystko się zaczęło.

To był spontaniczny żart, ale jednocześnie odzwierciedlenie absurdu, jaki wszyscy odczuwali
powiedział Timesowi.

Wideo z wydarzenia znalazło się na Facebooku i szybko zdobyło dużą popularność. McIndoe przyznał, że wraz z przyjacielem — Connorem Gaydosem — napisali fałszywą historię spisku, wymyślając więcej żartów i absurdalnych szczegółów.

To było jak eksperyment w kwestii dezinformacji. Byliśmy w stanie skonstruować całkowicie fikcyjny świat, który był określany faktem przez lokalne media i kwestionowany przez społeczeństwo
mówi McIndoe.

Mężczyzna przez lata utrzymywał (i to jak!), że jest głównym wyznawcą tej teorii spiskowej. Spójrzcie na ten wywiad.

Sposób, w jaki McIndoe odpowiada dziennikarce: "Honestly, that’s kind of offensive. I don’t think you would say that if I said «Birds are real»" jest genialny — na jego twarzy nie widać ani momentu zawahania, ani grama humoru, niczego, co mogłoby wskazywać na to, że teoria jest w rzeczywistości żartem.

Teoria ta znalazła poparcie ponad miliona zwolenników, ale najpewniej większość z nich wie, że to żart, mający na celu wyśmianie, ale i właściwie rozprzestrzenienie dezinformacji. Konto ruchu na TikToku ma ponad 850 tysięcy obserwujących, a hashtag ponad 350 milionów wyświetleń. Instagram ruchu ma prawie 400 tysięcy obserwujących, a konto na Twitterze niemal 100 tysięcy.

75-letni Japończyk od roku żyje w Ukrainie. Pomaga i zbiera funduszeAFP
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas