Fobos-Grunt spadł do Pacyfiku

To już oficjalnie koniec. Rosyjska misja sondy Fobos-Grunt, która miała na celu zbadanie jednego z księżyców Marsa zakończyła się fiaskiem. Sonda, która po awarii silnika (która zdaniem szefa agencji Roskosmos mogła zostać spowodowana przez siły obce) miała problemy z opuszczeniem orbity, spadła w końcu do Pacyfiku u wybrzeży Chile.

To już oficjalnie koniec. Rosyjska misja sondy Fobos-Grunt, która miała na celu zbadanie jednego z księżyców Marsa zakończyła się fiaskiem. Sonda, która po awarii silnika () miała problemy z opuszczeniem orbity, spadła w końcu do Pacyfiku u wybrzeży Chile.

Kosztująca 165 milionów dolarów sonda wystartowała 9 listopada 2011 roku z kosmodromu Bajkonur. Miała ona docelowo dotrzeć na Fobos - większy z księżyców Marsa.

Stamtąd CHOMIK - polski penetrator geologiczny, który powstał w Laboratorium Mechatroniki i Robotyki Satelitarnej Centrum Badań Kosmicznych PAN miał pobrać próbki księżycowego gruntu. Materiał ten, gdyby trafił z powrotem na Ziemię, byłby pierwszym fragmentem księżyca innej planety przywiezionym z kosmosu.

Fobos-Grunt miał też na swoim pokładzie pierwszą chińską sondę marsjańską Yinghuo 1, która miała orbitować wokół Czerwonej Planety, a także bardzo interesujący eksperyment nazwany Phobos LIFE. Był to mały (wielkości mniej więcej krążka hokejowego) cylinder zawierający cały szereg ziemskich organizmów – bakterii, nasion roślin, a nawet miniaturowe zwierzęta – należące do bezkręgowców niesporczaki (tardigrada).

Niestety wszystkie te urządzenia pójdą na marne. Po tym jak zawiodły silniki, które miały nakierować sondę w kierunku Marsa, pozostała ona uwięziona na niskiej orbicie okołoziemskiej.

Według informacji udzielanych przez kontrolę misji, fragmenty sondy spadły o godzinie 17:45 czasu GMT (czyli o 16:45 czasu polskiego) do Oceanu Spokojnego niedaleko wybrzeży Chile - około 1250 kilometrów na zachód od wyspy Wellington.

Rosyjska agencja kosmiczna podała te informacje z prawdziwą ulgą, gdyż do końca nie było wiadomo, czy Fobos-Grunt nie roztrzaska się (o grunt) gdzieś w Ameryce Południowej (według początkowych obliczeń sonda miała spaść do Atlantyku - po drugiej stronie kontynentu). A był to jeden z największych kawałków kosmicznego śmiecia sprowadzany na Ziemię od czasu stacji kosmicznej Mir (2001).

Pojawiała się też kwestia silnie toksycznego paliwa na pokładzie statku, lecz według inżynierów musiało ono wyparować w atmosferze, gdyż pokrywa zbiorników paliwa wykonana była z aluminium, które topi się w relatywnie niskiej temperaturze. Materiał, który spadł na Ziemię to głównie tytan, beryl i stal - czyli najtwardsze elementy, które składały się głównie na 35-kilogramową kapsułę, która miała być jedynym fragmentem statku powracającym na Ziemię.

Samo paliwo to hydrazyna oraz tetratlenek azotu, które mają temperaturę wrzenia na poziomie odpowiednio 113 i 21 stopni Celsjusza, a więc po rozszczelnieniu zbiorników wyparowały one w atmosferze.

Źródło:

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas