Haruki Murakami – do poczytania w przerwie od biegania
O wątku biegowym w życiu Murakamiego powiedział mi niebiegający, ale za to zakochany w pisarstwie Japończyka kolega. Przeczytaj O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu, zachęcał. Niewielka książeczka, do historii literatury nie przejdzie (w przeciwieństwie do Norwegian Wood czy Kroniki ptaka nakręcacza), ale jest o bieganiu, więc może Wam się spodoba.
O wątku biegowym w życiu Murakamiego powiedział mi niebiegający, ale za to zakochany w pisarstwie Japończyka kolega. Przeczytaj „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu", zachęcał. Niewielka książeczka, do historii literatury nie przejdzie (w przeciwieństwie do „Norwegian Wood" czy „Kroniki ptaka nakręcacza"), ale jest o bieganiu, więc może Wam się spodoba.
Ja przeczytałam i myślę, że te kilkadziesiąt minut poświęconych na lekturę nie były czasem zmarnowanym. Rozczaruje się wszakże ten, kto by oczekiwał kolejnego poradnika, zestawienia osiąganych przez pisarza czasów, planów treningowych etc. Książka Murakamiego jest bowiem, jak sam tytuł podpowiada, pamiętnikiem z przygotowań do maratonu nowojorskiego, który odbył się w listopadzie 2005 roku. Autor próbuje również odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie miejsce w życiu bardzo popularnego pisarza zajmuje bieganie. Nie wydaje się to wcale oczywiste, zwłaszcza że odpowiedź formułowana jest z pozycji biegacza prawie sześćdziesięcioletniego, uczestnika dziesiątek maratonów i kilku triatlonów, który, jak to zgrabnie ujęto w notce zamieszczonej na okładce: „w chwilach wolnych od swych sportowych wyczynów napisał kilkanaście bestsellerów i stał się najbardziej uznanym na świecie japońskim pisarzem".
Narratorem tej książeczki jest biegający pisarz lub piszący biegacz - zależy, co dla kogo ważniejsze! Żadnego chwalenia czy wywyższania się. Autor robi wiele, by przekonać czytelnika, że jest zwyczajnym facetem, który ot tak, przypadkiem odniósł literacki sukces. Po prostu pewnego dnia na meczu baseballowym doświadczył swego rodzaju impulsu, zwyczajnie pomyślał, że mógłby napisać powieść. Mógł tak przecież nigdy nie pomyśleć. Może i miał jakieś zdolności, ale nie każdy uzdolniony pisarzem zostaje! A jednak stało się - impuls zaowocował debiutem literackim, powieścią „Hear the Wind Sing" (1979), którą od razu nagrodzono.
Pisarstwo stało się zajęciem na tyle poważnym i wymagającym zdrowia, że trzeba było dlań zrezygnować z prowadzenia klubu jazzowego i powrócić do bardziej normalnego trybu życia, kiedy to w nocy się odpoczywa, a w dzień pracuje. Wówczas również, także z impulsu, narodziło się bieganie: „A innego dnia, ni stąd ni zowąd, zacząłem biegać - tylko dlatego, że chciałem." Tak powstaje zwyczajny i niezwyczajny splot pasji artystycznej i sportowej, w których o sukcesie, co uświadamia sobie w pełni po tylu latach, decydują: „bezapelacyjnie talent, zdolność do koncentracji wszystkich naszych ograniczonych talentów na jednej ważnej w danej chwili rzeczy i wytrwałość." W innym miejscu napisze: „Tego, co wiem o pisaniu prozy w większości dowiedziałem się podczas codziennego biegania".
Ponieważ książka „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" powstała z potrzeby uporządkowania własnej życiowej drogi, Murakami podkreśla te momenty z życiorysu biegacza, które uważa za kluczowe. Zalicza do nich bieg z Aten do Maratonu, po zaledwie rocznym treningu. Jego pierwszy maraton. Spalone, pokryte solną skorupą plecy. Wyjątkowy smak chłodnego amstela wypitego po dotarciu na metę.
Doświadczeniem krańcowym był ultramaraton, który przebiegł w czerwcu 1996 roku. Jedenaście godzin biegu, który uszczęśliwił, ale pozostawił również trudną do zdefiniowania pustkę. Z bluesem biegacza - utratą entuzjazmu do biegania („Zupełnie tak jak wtedy, gdy kończy się zakochanie do szaleństwa") zmagał się będzie jeszcze przez kilka lat.
Wieloletnia perspektywa pozwala mu dość trzeźwo ocenić kwestię własnych biegowych osiągnięć. Liczy się ze stopniowym pogarszaniem wyników sportowych. Kiedyś, w okolicach czterdziestki, po nieudanym biegu mógł powiedzieć : „Są trzy powody, dla których odniosłem porażkę. Za mało trenowałem. Za mało trenowałem. I za mało trenowałem." Zbliżająca się sześćdziesiąta rocznica urodzin skłania go już do nieco innych refleksji: „Nawet jeśli nie poprawię wyników w maratonach, nic na to nie można poradzić. Zestarzałem się, czas zrobił swoje. To niczyja wina. Takie są reguły gry. Starzenie się i spowalnianie są taką samą częścią naturalnej scenerii jak rzeka płynąca do morza, i muszę się z tym pogodzić. Nie będzie to łatwy proces, a to, co odkryję na jego końcu, może wcale nie okazać się przyjemne. Ale czy mam jakiś inny wybór?"
Podczas lektury książki Murakamiego nie opuszczała mnie myśl, że podobne refleksje mógłby wypowiedzieć niemal każdy biegacz z długim stażem. Każdy, kto ma za sobą (ale i przed sobą) tysiące kilometrów biegowej harówki, mniej lub bardziej spektakularne sukcesy, poznał gorycz niezadowolenia z siebie. Każdy, kto choć raz zmuszony był odpierać ataki przykutych mentalnym łańcuchem do kanapy członków rodziny, nierozumiejących, po co się męczyć. Każdy, kto choć raz musiał wydobywać się z mgły „bluesa biegacza".
W jakimś sensie autor „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" wyręcza z konieczności uzasadniania komukolwiek naszego wysiłku. Wartością jest sam wysiłek. Pisze bowiem, a trudno mu nie wierzyć, bo za tymi słowami stoją czyny:
„Zmuszenie się do największego wysiłku, do jakiego jesteśmy w stanie się zmusić przy wszystkich naszych ograniczeniach - oto istota biegania i metafora życia, a dla mnie również pisania".
Iwona Krasowska
„O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" Haruki Murakami, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2010.