"Oddany", czyli opowieść o niezwykłym biegowym duecie

Mieliście może styczność z książką o tytule Oddany? Jej autorem jest człowiek, który dokonał niezwykłych rzeczy dzięki miłości do swego syna, a przy okazji pokochał bieganie i stał się motywacją dla tysięcy, jeżeli nie milionów ludzi na całym świecie. Dlaczego o tym piszemy? Bo książek tak prawdziwych jak ta, wciąż jest w naszych księgarniach bardzo mało.

Mieliście może styczność z książką o tytule „Oddany"? Jej autorem jest człowiek, który dokonał niezwykłych rzeczy dzięki miłości do swego syna, a przy okazji pokochał bieganie i stał się motywacją dla tysięcy, jeżeli nie milionów ludzi na całym świecie. Dlaczego o tym piszemy? Bo książek tak prawdziwych jak ta, wciąż jest w naszych księgarniach bardzo mało.

Wielu z Was zapewne obiła się gdzieś o uszy historia ojca, który biega maratony pchając przed sobą wózek z niepełnosprawnym synem. Ja również „coś, kiedyś" słyszałem lub czytałem, ale wtedy ta historia nie zawładnęła mym sercem. Kiedy jednak, kartka po kartce, dowiadywałem się jak w szczegółach wyglądała droga Dicka (ojciec) i Ricka (syn) Hoytów na biegowe szczyty, na które niewątpliwie dotarli oraz z jak ogromnymi przeszkodami musieli sobie radzić, coś aż ścisnęło mnie za gardło. Uczucie to powracało cały czas podczas lektury „Oddanego". Przyznać trzeba, że nie była to lektura wyjątkowo długa. Spora interlinia i nieduży format książki sprawiły, że 217 stron pochłonąłem praktycznie w jeden wieczór. Było to podyktowane również tym, że książka jest niesamowicie wciągająca i nie chciałem jej odłożyć dopóki nie dotarłem do końca tej niesamowitej historii. Na zegarku była 4:30 w nocy i wiedziałem, że wstawanie na poranny trening nie będzie należało do najprzyjemniejszych, ale po prostu nie mogłem przestać.

Rick i jego pierwszy komputer do porozumiewania się ze światem „Tufts Interactive Communicator". Obsługa następuje dzięki dotknięciu głową metalowej płytki przymocowanej do boku wózka.

Zanim dochodzimy do stricte biegowych fragmentów książki, jesteśmy niemal w jej połowie. W tym czasie Dick pisze kilka słów o sobie, ale główny ciężar historii skierowany jest na narodziny i wychowanie najstarszego z jego trzech synów Dicka. W wyniku powikłań przy porodzie przyszedł na świat z czterokończynowym porażeniem mózgowym. Praktycznie każda część jego ciała była sparaliżowana i lekarze doradzali rodzicom oddanie dziecka do zakładu specjalnego, ponieważ do końca życia będzie „warzywem". Rodzice podjęli jednak odmienną decyzję i postanowili wychowywać Ricka jak normalnego chłopca. Przez prawie 20 lat zmagali się z niełatwą codziennością starając się zapewnić Rickowi normalne życie.

Pewnego dnia Rick, dzięki specjalnie zaprojektowanemu dla niego komputerze zakomunikował, iż chce wziąć udział w biegu charytatywnym. Potrzebuje jedynie delikatnej pomocy ojca. I tak w wieku 37 lat Dick Hoyt wystartował w biegu na 7 kilometrów pchając przed sobą wózek z niepełnosprawnym synem. Biegu ukończyli na przedostatnim miejscu, a Dick ledwo oddychał z wycieńczenia. Jednak niewyobrażalna radość jaką zobaczył na twarzy syna wynagrodziła wszelkie trudy. Okazało się, że wspólne starty są tym, czego najbardziej pragnął Rick, który ma duszę prawdziwego sportowca. Dick natomiast widział w tym sporcie wspaniały sposób na spędzanie czasu z synem, na co do tej pory nie miał aż tyle okazji ze względu na ciągłą pracę. Nie rzucił jej, bo musiał jakoś utrzymać rodzinę, ale postanowił nieco przeorganizować swoje życie wplatając do standardowego ośmiogodzinnego dnia pracy treningi. W 10 lat po tym pierwszym starcie wzięli udział w maratonie w Waszyngtonie, uzyskując czas 2:45:30 co jest bardzo dobrym wynikiem samo w sobie, a pamiętajmy, że Dick pchał przed sobą wózek (nie najnowszej konstrukcji) z synem o łącznej wadze ok 50 kg! Na tym nie kończą się ich wielkie wyczyny. Wiele kilometrów później wystartowali w zawodach Ironman na Hawajach, który dla wielu całkowicie zdrowych sportowców pozostaje jedynie w sferze marzeń. Dick przepłynął 3,8 km w oceanie z przywiązanym do siebie pontonem, w którym przebywał jego syn, następnie pokonał na specjalnym rowerze 180 kilometrów, po czym przebiegł pchając wózek dystans maratonu. Team Hoyt, bo tak siebie nazywali, dokonali czegoś naprawdę wyjątkowo - nie pierwszy i nie ostatni raz.

Dick i Rick przed startem w zawodach Ironman w Kona na Hawajach. Już niedługo czeka prawdziwie mordercza walka

Książka aż ocieka motywacją i inspiracją. Człowiek z zażenowaniem patrzy się na własne wymówki od treningów czy jakichkolwiek wyzwań. Czytając o wspólnej walce o czasach oraz wynikach, ale tak naprawdę o normalnym i szczęśliwym życiu mimo przeciwności, nabiera się wspaniałego wrażania, że wszystko jest możliwe. Dick nie jest super herosem, a po prostu ojcem kochającym swego syna i pragnącym realizować wspólne marzenia. Zdecydowanie polecam tą książkę wszystkim biegaczom, ponieważ znajdą w niej wielkie pokłady motywacji i siły. Warto abyście podrzucili ją także swojej niebiegającej rodzinie czy znajomym - po jej lekturze powinni dostrzec piękno tego sportu i przychylniejszym okiem patrzeć na Wasze biegowe dziwactwa w postaci wstawania o 5.30 rano, aby tylko zdążyć z treningiem przed pracą.

Michał Cybulski

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas