Słońce mogło cofnąć nas do ery kamienia łupanego

Apokaliptyczne wizje wieszczące koniec świata w 2012 roku, nie sprawdziły się. Jednak dopiero teraz naukowcy ujawnili, że niewiele brakowało, by życie na Ziemi zostało sparaliżowane na długie lata. Skąd miało nadejść owe zagrożenie? Zobaczcie.

23 lipca 2012 roku na Słońcu doszło do największego wybuchu jaki kiedykolwiek odnotowano za pomocą sond kosmicznych. Dowiadujemy się o tym dopiero teraz, ponieważ doszło do niego na skraju widocznej z Ziemi strony tarczy słonecznej.

Tylko fakt, że wyrzut nie był skierowany bezpośrednio z naszą stronę, nie odczuliśmy jego skutków. A mogło być naprawdę groźnie. Naukowcy przez wiele miesięcy badali owe zjawisko i doszli do zatrważających wniosków.

Ustalono, że do koronalnego wyrzutu materii (CME) doszło z plamy o numerze 1520. Wiatr słoneczny osiągnął rekordową prędkość aż 12 milionów kilometrów na godzinę i rozprzestrzenił naładowane cząstki po Układzie Słonecznym.

Naukowcy są zdania, że do tak silnego wybuchu i zarazem tak szybko się przemieszczającego, dochodzi zaledwie raz na 5-10 lat, a jeszcze rzadziej, bo raz na 500 lat, jego skutki są odczuwane na Ziemi.

Tak wyglądał koronalny wyrzut masy na Słońcu w dniu 23 lipca 2012 roku, który mógł zagrozić Ziemi.

Do tej pory badaczom udało się zarejestrować dwa tego typu eksplozje na Słońcu. Poprzednio miało to miejsce 28 października 2003 roku, podczas ubiegłego szczytu słonecznej aktywności. Satelity odnotowały rozbłysk promieniowania rentgenowskiego klasy X17.

Podobnie jak przed 2 laty, wyrzut materii miał miejsce z plamy znajdującej się na skraju prawej strony słonecznej tarczy. W obu przypadkach Ziemia wyszła z tego cało, ale tylko i wyłącznie przypadkiem.

Naukowcy od lat ostrzegają, że gdyby wyrzut materii był skierowany ku Ziemi, to znaleźlibyśmy się w poważnym tarapatach. Burze magnetyczne są groźnym zjawiskiem, ponieważ docierające od strony Słońca, niemal z prędkością światła, naładowane cząstki, wnikają do ziemskich biegunów magnetycznych i mogą poczynić poważne szkody, chociażby w infrastrukturze energetycznej.

Dobry przykład, jak groźne może to być, mieliśmy w 1989 roku. Podczas burzy magnetycznej w marcu i sierpniu doszło do awarii sieci energetycznej w kanadyjskim stanie Quebec. Tysiące odbiorców nie miało prądu przez 9 godzin, w dodatku pracę musiała przerwać główna kanadyjska giełda papierów wartościowych, co przyniosło gigantyczne straty finansowe.

Jednak bezsprzecznie najbardziej dotkliwym skutkiem działalności Słońca była burza magnetyczna, która szalała na Ziemi na początku września 1859 roku, znana jako "zjawisko Carringtona" od nazwiska amatora astronomii, który jako jedyny zaobserwował owy rozbłysk na Słońcu.

Wiatr słoneczny dotarł do ziemskich biegunów magnetycznych w ciągu niecałych 20 godzin, a więc 2-3 razy szybciej niż zazwyczaj. Doszło do zakłóceń i awarii w sieci telegraficznej w Europie i Ameryce Północnej. Zorze polarne, zwykle widoczne nad obszarami polarnymi, tym razem obserwowano niemal na całym świecie, nawet w krajach położonych w pobliżu równika.

Zorza polarna jest efektem burzy magnetycznej panującej w ziemskiej atmosferze.

Takich incydentów w historii ludzkości mogło być znacznie więcej. Dowody na to znaleźli naukowcy z Uniwersytetów Kansas i Washburn, który poczynili badania radiowęglowe słojów jednych z najstarszych drzew.

Na tej podstawie ustalono, że w latach 774-775 doszło do 10 lub nawet 20 razy większej burzy magnetycznej niż w 1859 roku. Ludzkość nie dysponowała wówczas urządzeniami, które mogłyby odnotować tego typu zdarzenie, nazwane "zjawiskiem Karola Wielkiego", który w tym czasie podbił Królestwo Longobardów.

Dzisiaj, gdy nasze codzienne życie, od transportu po łączność, uzależnione jest od energii elektrycznej, skutki takiego zjawiska, jak w 1859 roku, byłyby katastrofalne. Naukowcy sądzą, że przy odpowiednio silnej burzy magnetycznej, powstałej po wybuchu na Słońcu, uszkodzenie sieci energetycznej może objąć nawet całe kraje, a usuwanie szkód, czyli również przywracanie dostaw prądu, może zająć w niektórych przypadkach nawet kilka lat.

To może się okazać gorsze dla normalnego funkcjonowania społeczeństwa niż odbudowa po przejściu tornada czy nawet największej powodzi. Zjawiska te dotykają miasta, regiony i kraje, zaś wpływ Słońca obejmuje całe kontynenty, całą naszą planetę jednocześnie.

Mając na uwadze 11-letni cykl słoneczny, zagrożenie ze strony naszej życiodajnej gwiazdy potrwa jeszcze 2-3 lata, później aktywność słoneczna będzie się obniżać, a kolejny raz zacznie się zwiększać za około 7-8 lat, by osiągnąć apogeum podczas następnego szczytu aktywności około 2023 roku.

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas