Weekendowe granie #16 – Call of Juarez: Gunslinger

Z grami o Dzikim Zachodzie jest bardzo podobnie jak z filmami. Jest ich coraz mniej i bardzo trudno trafić na coś fajnego.Ubiegły rok podniósł jednak średnią w obu wypadkach, bo w kinach pojawiło się znakomite widowisko Django, a gracze dostali Call of Juarez: Gunslinger.

Z grami o Dzikim Zachodzie jest bardzo podobnie jak z filmami. Jest ich coraz mniej i bardzo trudno trafić na coś fajnego.Ubiegły rok podniósł jednak średnią w obu wypadkach, bo w kinach pojawiło się znakomite widowisko Django, a gracze dostali Call of Juarez: Gunslinger.

Jako wielbiciel serii Call of Juarez bardzo cierpiałem z powodu niezrozumiałej przesiadki w nowe środowisko, które moim zdaniem bardzo mocno zaszkodziło grze i widać, że producenci nie udźwignęli tego zupełnie, przez co wyszło to bardzo słabo. Na szczęście Techland poszedł po rozum do głowy i zafundowano nam bardzo udany powrót na Dziki Zachód. Posłuchajcie jakie jest Call of Juarez: Gunslinger.

Call of Juarez: Gunslinger opowiada historię prawdziwego twardziela, łowcy głów, bezlitośnie tropiącego najgorszych bandziorów tamtych czasów. Historię poznajemy z opowieści głównego bohatera - Silasa Greavesa.

Fabuła gry osnuta jest wokół „kariery” Silasa. Musicie wiedzieć, że miał do czynienia z największymi i najniebezpieczniejszymi. Wśród nich są Billy the Kid, bracia Daltonowie, Jesse James, The Wild Bunch i wielu innych. Oczywiście zanim dociera do tych najważniejszych musi pokonać całe masy ich pomagierów, drobnych rzezimieszków, złodziei, morderców i wszelkich innych ludzkich plugastw, jakie kiedykolwiek stanęły na obszarach USA zwanych Dzikim Zachodem. Czy wszystkie opowieści Silasa są prawdziwe? Któż to wie? Jedno jest pewne, każda z nich jest bardzo interesująca.

Wątek fabularny dopuszcza wiele zabawnych momentów. W czasie jednej z opowieści Silas mówi, że podczas wędrówki przez bagna „szopa pojawiła się znikąd” i faktycznie, przed graczem pojawia się nagle drewniana szopa. Takich śmiesznych momentów jest oczywiście mnóstwo (podobnie jak humoru słownego), ale nie zdradzę więcej, żeby nie odbierać Wam frajdy samodzielnego poznawania. W każdym razie wprowadzają one elementy urozmaicające rozgrywkę, która w istocie polega na zabijaniu wszystkiego na czym celownik zmienia się w czerwony krzyżyk. Szkoda jedynie, że zakończenie opowieści jest tak bardzo typowe. No, ale z drugiej strony pasuje do całości jak ulał.

Call of Juarez: Gunslinger nie kończy się wraz z finałową sceną. Zabawę można kontynuować poprzez misje zręcznościowe oraz przez rozgrywanie pojedynków rewolwerowców. Miłe urozmaicenie, które z pewnością zachęci do dłuższego pozostania przy produkcji Techlandu.

Przeciwnicy są zazwyczaj uzbrojeni dość standardowo: rewolwery, karabiny i strzelby, ale czasami pojawia się „niespodzianka” w postaci opancerzonych strzelców ze strzelbami, facetów skrywających się za tarczami, albo bossowie plujący pociskami z karabinów maszynowych. Oczywiście na wszystkich są sposoby. Zazwyczaj liczy się opanowanie, wprawne oko, albo po prostu wiązka dynamitu.

Silas Greaves jest łowcą głów, który chyba nie lubi koni ;) Z tego też powodu w większości misji porusza się piechotą. Sceny walki rozgrywa się na głośno, w akompaniamencie dziesiątek salw broni, wybuchów dynamitu i jęków trafionych oraz krzyków nawołujących się przeciwników. Skradanie nie jest tutaj niczym koniecznym i nawet jeśli zdecydujecie się podejść przeciwnika przyczajeni, to i tak kamuflaż kończy się wraz z pierwszym wystrzałem. Po planszach trzeba poruszać się pewnie, od osłony do osłony i wymiatać pociskami wszystkich przeciwników. Czasami wspomagają nas w tym rozstawione gdzieniegdzie wybuchające beczki.

Zabijanie przeciwników doładowuje Concentration, której poziom prezentuje napełniający się kolorem rysunek rewolweru, znajdujący się w lewym górnym rogu ekranu. Włączenie tego trybu spowalnia akcję na ekranie, a przeciwnicy są podświetleni na czerwono. Można ich wtedy łatwo namierzyć i kolejno odstrzelić. Podobnie działa mechanizm omijania śmiercionośnego strzału przeciwnika – widzimy wtedy nadlatujący pocisk i mamy ułamki sekundy na wykonanie uniku. Jeśli się uda mamy czas na „rewanż”.

Wykańczanie wrogów pozwala również na ulepszanie umiejętności głównego bohatera i odblokowywanie legendarnych broni.

Podsumowując - Call of Juarez: Gunslinger jest klasyczną strzelaniną, ale zakocha się w niej każdy fan Dzikiego Zachodu. Fabuła jest łatwa do ogarnięcia, ale obfituje w kilka ciekawych zwrotów akcji, co sprawia, że jest wciągająca i zabawna, aż do samego końca. Myślę, że jeśli podobał się Wam oryginał z 2006 to powrót do kowbojskich klimatów, strzelaniny i dynamiczna akcja z pewnością przypadną Wam do gustu.

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas