Amerykanie zgubili bombę H
5 lutego 1958 r., w bombowiec B-47 Stratojet uderzył myśliwiec F-86 Sabre. Pilot ogromnej maszyny poprosił o zgodę na zrzucenie do oceanu ładunku, by mógł spróbować awaryjnie wylądować. Otrzymawszy zgodę, pozbył się ważącej prawie 3,5 tony... bomby termojądrowej. Do dziś jej nie odnaleziono...
W środku nocy z 4 na 5 lutego 1958 r. z bazy amerykańskich sił powietrznych w Homestead na Florydzie wystartował bombowiec średniego zasięgu B-47 Stratojet. Jego załoga miała przeprowadzić lot szkoleniowy, zakończony pozorowanym bombardowaniem. W luku bombowym odrzutowca znajdowała się tylko jedna bomba, ale za to jaka - ważąca blisko 3500 kg bomba wodorowa, oznaczoną symbolem Mark 15.
Zderzenie w powietrzu
Około godz. 2 nad ranem z lecącym nad Oceanem Atlantyckim B-47 zderzył się myśliwiec F-86 Sabre. Na skutek podniebnej kolizji myśliwiec rozbił się, ale jego pilot, dzięki katapulcie, wyszedł ze zdarzenia cało. Natomiast uszkodzony bombowiec skierował się na lotnisko w bazie Hunter na przedmieściach Savannah w stanie Georgia.
By zmniejszyć wagę samolotu oraz wyeliminować zagrożenie wybuchu bomby podczas lądowania awaryjnego, załoga poprosiła o zgodę na zrzucenie paliwa i ładunku. Przełożeni przystali na tę prośbę... Bomba została zrucona z wysokości 7200 stóp (2200 m) wprost do wód zatoki Wassaw Sound w pobliżu wyspy Tybee. Nie wybuchła. Pilotowi bombowca, płk Howardowi Richardsonowi, udało się bezpiecznie posadzić rozbitą maszynę na pasie startowym w - nieodległej od miejsca zrzutu - bazie Hunter. W uznaniu za podjęte decyzje oznaczono go później Lotniczym Krzyżem Walecznych.
Wyglądało to tak:
Poszukiwania bomby Mark 15, o nr seryjnym 47782, która zawierała 180 kg wysoce wzbogaconego uranu, rozpoczęły się 6 lutego. Żołnierze z 2700. Dywizjonu Saperskiego oraz setka marynarzy wyposażonych m.in. w sonar przeszukiwali wybrzeże Georgii w pobliżu wyspy Tybee przez ponad dwa miesiące. 16 kwietnia 1958 r. wojsko zawiesiło poszukiwania. Departament Energii wydał opinię, wedle której bomba spoczęła na głębokości około 5 metrów pod dnem zatoki Wassaw Sound.
Groźna czy nie?
Dowództwo amerykańskiego lotnictwa utrzymywało, że zagubiona bomba jest bezpieczna i nie grozi wybuchem. Tuż po incydencie ogłoszono, że nie była ona kompletna i jest całkowicie niegroźna, gdyż przed lotem wymontowano z niej część czołową, w której zachodzi - inicjująca wybuch - reakcja termojądrowa. Czoło bomby, tak jak w przypadku każdego lotu ćwiczebnego, miało zostać zastąpione przez ołowianą replikę.
Jednak w 1966 r., wice-sekretarz Departamentu Obrony, W.J. Howard przyznał w Kongresie, że zagubiona u wybrzeży Georgii bomba była kompletna i gotowa w każdej chwili do użycia...
Marcin Wójcik
Facet INTERIA.PL on Facebook