Awaria lotu British Airways 5390: Cud w powietrzu

BAC One-Eleven - na pokładzie podobnej maszyny rozegrał się dramat 10 czerwca 1990 roku /Wikimedia Commons /domena publiczna
Reklama

Wydawać by się mogło, że takie rzeczy zdarzają się wyłącznie w filmach. 10 czerwca 1990 roku w samolocie lecącym z Birmingham do Malagi wypadła z impetem przednia szyba. Wyssany z kabiny kapitan Tim Lancaster zdołał zaczepić się kolanami o wolant. Z pomocą wiszącemu bezwładnie mężczyźnie pospieszył steward Nigel Ogden, a maszynę w piekielnie trudnych warunkach sprowadził na ziemię pierwszy oficer Alastair Atchison.

Czytaj także: Szaleńcza walka o przetrwanie w Andach

To miał być rutynowy lot. W niedzielny poranek 10 czerwca 1990 roku na pokładzie samolotu linii British Airways zmierzającego z Birmingham do Malagi znajdowało się 81 pasażerów i sześcioosobowa załoga. Maszyna wystartowała z brytyjskiego lotniska punktualnie o godz. 7:20. Dramat rozpoczął się niespełna kwadrans później.

Walka o życie kapitana

Przez chwilę wszystko szło zgodnie z planem. 

Samolot wznosił się w powietrze, personel pokładowy przymierzał się do serwowania śniadania, a kapitan rozpiął uprząż barkową i poluzował pas biodrowy. Kiedy maszyna przelatywała 5300 m. nad Didcot w kabinie rozległ się huk. Lewy panel szyby, znajdujący się po stronie kapitana, nagle odpadł i odfrunął w chmury.

Reklama

W wyniku dekompresji Tima Lancastera wyssało z fotela. Mężczyznę przed śmiercią uratował przypadek. Wylatując - zdawało się - na pewną śmierć, zaczepił kolanami o wolant. Kapitana ocalił również steward Nigel Ogden. Widząc, że za moment wypadnie przez ziejącą w miejscu szyby pustkę, instynktownie doskoczył do niego i złapał z całych sił w pasie. Trzymał nawet wtedy, gdy sądził, że Tim Lancaster nie żyje, a lodowate powietrze uderzało go w twarz.

Tymczasem w kokpicie rozpętało się piekło. Warunki dalekie były od tych, z jakimi oswajają się piloci rejsowi. Jakby mało było kłopotów, wyrwane przed pęd powietrza drzwi prowadzące do kokpitu zablokowały na moment manetkę ciągu, kierując samolot gwałtownie w stronę ziemi. 

Lądowanie w Southampton

Alastair Atchison przejął stery i wdrożył procedury awaryjne. Wiedział, że musi jak najszybciej nie tylko ustabilizować i zniżyć lot, by zwiększyć szanse kolegi na przeżycie, ale też niezwłocznie znaleźć lotnisko, na którym będzie mógł spróbować bezpiecznie wylądować.

Zawierucha panująca w kokpicie utrudniała łączność z kontrolerem lotów. W końcu udało się nawiązać kontakt. Ustalono, że drugi pilot spróbuje posadzić  maszynę w Southampton.

O tym, na jak wielkie przeciążenia dla organizmu wystawiony był w tym czasie kapitan świadczy fakt, że trzymający go za nogi Nigel Ogden nie tylko tracił siły, ale też miał już pierwsze objawy odmrożeń. Wyczerpanego stewarda zmieniało dwóch kolegów z obsługi. Do samego końca trzymali Tima Lancastera. Nawet jeśli nie żył, myśleli, woleli nie puszczać ciała. Gdyby zwłoki kapitana wpadły w lewy silnik, mogłyby poważnie zaszkodzić bezpieczeństwu wszystkich osób obecnych na pokładzie.

Samolot wylądował bezpiecznie w Southampton o godzinie 7:55. Na miejscu czekały już służby ratunkowe i straż pożarna. Niezwłocznie ewakuowano pasażerów, a nieprzytomnego kapitana oddano w ręce medyków.

Bohater feralnego lotu

Tim Lancaster trafił do Southampton General Hospital. Jak na człowieka, który został z impetem wyrzucony z kokpitu i spędził ponad dwadzieścia minut na zewnątrz samolotu znajdującego się kilka tysięcy metrów nad ziemią doznał niewielu obrażeń: oprócz kilku złamań (przedramię, nadgarstek, kciuk), ran i odmrożeń fizycznie nic mu nie było.

Mężczyzna doznał jednak szoku, lecz szybko, bo zaledwie po kilku miesiącach od wypadku doszedł do pełni zdrowia. Wrócił także za stery samolotu. W British Airways pracował do 2003 roku, a kolejnych pięć lat, nim przeszedł na emeryturę, latał maszynami EasyJet. Drugą osobą poszkodowaną w zdarzeniu był Nigel Ogden. Steward miał odmrożoną twarz i zwichnięty bark. Pracował do 2001 roku.

Drugi pilot Alastair Atchison za swoją bohaterską postawę otrzymał w 1992 roku Nagrodę Polaris, przyznawaną przez Międzynarodową Federację Stowarzyszeń Pilotów Lotniczych. Pilot, tak samo jak stewardessa Susan Gibbins, zostali również uhonorowani Królewskimi Odznaczeniami za Wartościową Służbę w Powietrzu.

Alastair Atchison pilotował maszyny rejsowe do czerwca 2015 roku.

Badanie przyczyn wypadku

Niezwłocznie ruszyło śledztwo badające przyczyny zdarzenia. Eksperci nie mieli wiele materiału do zbadania. W kokpicie nie było szkła, a ewentualne odłamki mogłyby wskazywać na zderzenie z ptakiem w powietrzu. W nienaruszonym stanie była również konstrukcja samolotu. Odpowiedź na to, dlaczego wypadła szyba, śledczy znaleźli w... hangarze.

Okazało się, że na kilkadziesiąt godzin przed startem panel przedniej szyby został wymieniony. Kierownik zmiany zatwierdził poprawność procedury, jednak rozmowa z inżynierem dokonującym wymiany wykazała, że o przestrzeganiu norm nie było mowy.

Nowy panel przykręcono niewłaściwymi śrubami. Aż 84 z 90 z nich miało za małą średnicę lub były za krótkie. Śruby dopasowano jedynie na podstawie oględzin, bez sprawdzenia w dokumentacji, jakich należy użyć. To był pierwszy wniosek śledczych. Drugi wskazał na wadę konstrukcyjną - mocowanie szyby od zewnątrz. Znacznie bezpieczniej, ze względu na naprężenia, jest wtedy, gdy panel przykręca się od środka. 

Winnym awarii uznano kierownika zmiany obsługi naziemnej lotniska w Birmingham, zwrócono również uwagę British Airways, aby poprawiły wadliwe - z punktu widzenia bezpieczeństwa - procedury (brak odpowiedniej aprowizacji napraw), a także władzom lotniska, które w żaden sposób nie nadzorowało prac naprawczych w hangarze. A te realizowano tak, by zdążyć z natłokiem zleceń, a niekoniecznie mając na uwadze ryzyko, jakie niesie za sobą nawet najmniejsza fuszerka w trakcie lotu. 

Do tragedii zabrakło niewiele. Za sprawą żelaznych nerwów Alastaira Atchisona, refleksu Nigela Ogdena i wsparcia załogi, tym razem doszło do filmowego happy-endu. Te w lotnictwie zdarzają się jednak bardzo rzadko.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: historia | Dariusz Jaroń | awaria | Polskie Linie Lotnicze LOT | samolot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy