Bitwa o Karbalę. Obrona City Hall
O bitwie w irackiej Karbali ktoś słusznie napisał, że na taką skalę jak tam, polscy żołnierze nie walczyli od czasów II wojny światowej. Przez 3 dni Polacy - a wraz z nimi pododdział Bułgarów - bronili budynku ratusza, atakowanego zaciekle przez Sadrystów.
Na początku operacji w Iraku Karbala była spokojnym miastem. Nie odnotowywano tam wielu zdarzeń - do czasu przybycia na święto Arbain kilku milionów pielgrzymów.
Święto Arbain Husajni ("powrotu głowy Husajna"), w skrócie Arbain, zaczyna się w sobotę wieczorem i trwa do niedzieli wieczór. Kończy ono coroczne obchody męczeństwa imama Husajna, wnuka Mahometa i duchowego protoplasty wszystkich szyitów.
Jeszcze zanim doszło do wielkiego świętowania, terroryści zaczęli przygotowywać się do wielkiej operacji, która miała udowodnić, że wojska koalicji nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa cywilom. Wydarzenia w prowincji Karbala przeszły do historii pod nazwą Rebelii Muchtady as Sadra (stąd nazwa rebeliantów - "Sadryści").
Rebelia Muchtady as Sadra wybuchła w pierwszych dniach kwietnia 2004 roku. Wraz z pielgrzymami do miasta przybyły bojówki Armii Mahdiego. To dzięki nim as Sadr miał zamiar zdestabilizować sytuację w regionie. Pierwszy zamach miał miejsce 2 kwietnia 2004 roku.
W efekcie kolejnych zamachów organizowanych w mieście, zginęło około półtorej setki cywilów. Właśnie wówczas z City Hall, siedziby władz prowincji, a zarazem głównego posterunku policji, zaczęli cichcem znikać iraccy funkcjonariusze. Dla polsko-bułgarskiej załogi strategicznego obiektu, liczącej w sumie osiemdziesięciu żołnierzy, był to sygnał nadciągającej burzy
Szaleńcze ataki
Pierwsze strzały w kierunku obiektów bronionych przez polską i bułgarską załogę, dowodzoną przez por. Kąskałę, padły w nocy z 3 na 4 kwietnia. Wymiana ognia była tak intensywna, że wkrótce obrońcom zabrakło amunicji.
"Atakowali nas godzinami, falami... jak Turcy Kamieniec Podolski. Tylko pierwszej nocy padło ich przeszło pół setki" - relacjonowała kapitan Kaliciak w książce "Karbala" autorstwa Piotra Głuchowskiego i Marcina Górki.
Wezwana pomoc musiała się przebijać siłą przez zatłoczone bojownikami i pielgrzymami ulice. Do City Hall dotarły cztery nieopancerzone Honkery, w tym sanitarka z pielęgniarką i lekarzem z ze szpitala w bazie "Lima". Nikt nie został nawet draśnięty, co przy intensywności walk może zakrawać na cud.
Rano generał Bieniek, dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku, wydał całkowicie niezrozumiały rozkaz. Nakazał... wycofanie grupy dowodzonej przez porucznika Kląskałę. Do obrony bardzo ważnego, strategicznego miejsca, generał pozostawił jedynie 15 Polaków, 8 Bułgarów. Na miejscu była też pielęgniarka i dwa rozpoznawcze samochody opancerzone BRDM-2.
Na szczęście za dnia ataki ustały. Rebelianci wiedzieli, że wówczas nie mają najmniejszych szans. W świetle słonecznym Polacy mogli liczyć na wsparcie koalicyjnego lotnictwa. Obie strony mogły odpocząć. Nadeszła jednak noc z 4 na 5 kwietnia. Bojówkarze przeprowadzili kolejny szturm. I tym razem żołnierze koalicji odparli atak. Walka była niezwykle trudna, gdyż obrońcy posiadali tylko jeden noktowizor.
Po tym ataku przedpole zaścielało ponad 150 ciał terrorystów. Jak donosiła wówczas agencja PAP, szejk Hamez al-Taj, dowódca Armii Mahdiego, zapowiedział, że "wstrzymanie operacji militarnych przeciwko stacjonującym w Karbali oddziałom polskim i bułgarskim będzie trwać do północy w poniedziałek", czyli do końca uroczystości religijnych.
- Podjęliśmy tę decyzję w wyniku apeli przywódców religijnych miasta i z powodu napływu tysięcy pielgrzymów. Pozostawi ona otwartą drogę do negocjacji, mających na celu znalezienie rozwiązania politycznego kryzysu - powiedział wówczas al-Taj.
Przypomniał, że al-Sadr postawił ultimatum siłom koalicji w Karbali, dowodzonym przez Polskę, żądając, aby wojska te wycofały się z miasta.
Mimo ultimatum przekazanego przez al-Taja o zmierzchu islamiści przystąpili do kolejnego szturmu i... znów zostali odparci. W nocy próbowali podejść do budynków jeszcze kilka razy. Zawsze z takim samym skutkiem. Nad ranem obrońcom zaczęło brakować amunicji i żywności. Wówczas do centrum miasta przebili się spadochroniarze z Bielska-Białej. Oznaczało to koniec bitwy.
Zapomniani
Po zakończonej bitwie na pobojowisku pojawił się generał Bieniek wraz ze spadochroniarzami. W 2012 roku ówczesny starszy plutonowy Tomasz Nowak, dowódca drużyny w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej, mówił w wywiadzie dla "Polski Zbrojnej":
- O bitwie w Karbali ktoś słusznie napisał, że na taką skalę jak tam, polscy żołnierze od czasów II wojny światowej nigdy nie walczyli. Tylko pierwszej nocy, gdy wybuchło powstanie as-Sadra, w atakach na miejscowy ratusz, którego broniliśmy z Bułgarami, zginęło około stu rebeliantów.
- Po walkach przyjechała telewizja - mówił później. - Nam, ze zwykłych Wojsk Lądowych, kazano się wtedy schować, a pokazano tylko żołnierzy w czerwonych beretach. Wtedy też byliśmy rozgoryczeni. To była jedyna wzmianka o walkach w Karbali. Później przez lata nie wolno było o tym mówić. Wreszcie, w waszej gazecie, ukazał się cykl artykułów o tym, co tam się działo.
Rozgoryczenie i żal do gen. Bieńka obrońcy Karbali mają do dziś. Wielu w prywatnych rozmowach podkreśla, że wówczas o nich zapomniano. Przed kamerami puszyły się szarże, a żołnierze nie dostali nawet wyróżnienia w rozkazach, o odznaczeniach nie wspominając.
O obronie ratusza w Karbali opinia publiczna usłyszała dopiero w 2008 roku. Żołnierzom nakazano milczeć. Społeczeństwo nie mogło się dowiedzieć, że na pokojowej misji, polscy żołnierze walczyli na śmierć i życie.
Do dziś żaden z polskich żołnierzy broniących strategicznego punktu miasta przed przeważającymi siłami wroga nie został odznaczony za odwagę na polu bitwy.
W 2015 roku miał premierę film "Karbala", opowiadający o bohaterskiej obronie ratusza.