Co się stało z polskim złotem?

Ta historia brzmi jak wyjęta z filmu akcji. W 1939 roku kilkadziesiąt ton polskiego złota sprzątnięto Niemcom dosłownie sprzed nosa! W swej pięcioletniej podróży „złoty transport” przemierzył Europę, Azję i Afrykę, by dotrzeć aż za ocean…

Już w pierwszych dniach września 1939 roku wśród oddziałów Wehrmachtu i SS pojawiły się specjalne grupy (Spezialeinheiten). Miały za zadanie: "zabezpieczyć" szczególnie cenne łupy, "zdobyć je i wywieźć w głąb Niemiec". Na celowniku hitlerowców oprócz dzieł sztuki znalazły się skarby Banku Polskiego. A wśród nich: złoto w sztabach i monetach, papiery wartościowe oraz klisze do produkcji banknotów.

Jak najdalej od frontu

Według oficjalnych danych miesiąc przed inwazją Niemiec tylko w Warszawie Bank Polski posiadał przeszło 38 ton kruszcu w sztabach, a na dodatek - sporą liczbę złotych monet. Prawie drugie tyle ulokowano poza stolicą. Łączna wartość skarbu wynosiła wówczas ok. 460 milionów złotych (ponad 80 milionów dolarów). Taką fortunę trzeba było jakoś zabezpieczyć. Rozważano różne możliwości - w tym złożenie depozytu w krajach Zachodu. Ostatecznie zdecydowano, że w razie konfliktu zbrojnego skarb zostanie podzielony na kilka części i zdeponowany w oddziałach terenowych banku, między innymi w Siedlcach, Zamościu, Brześciu oraz Lublinie.

Reklama

Kiedy okazało się, że nasi sprzymierzeńcy nie pomogą nam w walce, 4 września rozpoczęła się ewakuacja kosztowności. Żołnierze, bankowi strażnicy, a nawet uzbrojeni urzędnicy rozpoczęli dramatyczną podróż. Nie należała ona do łatwych - drogi były pełne pojazdów i pieszych uchodźców, panował chaos, a niemieckie lotnictwo ponawiało swe ataki. W końcu złoto trafiło do Lublina. Rozładowane samochody i autobusy pospiesznie wróciły po drugą partię skarbu. Operacja zakończyła się sukcesem tylko dzięki uporowi i poświęceniu konwojentów. A gra toczyła się o wysoką stawkę - był to dramatyczny wyścig z czasem...

30 złotych autobusów

Skarb trzeba było wywieźć jak najdalej od linii frontu. Padło na Łuck - miasto leżące dziś na Ukrainie. Pod osłoną nocy trzydzieści autobusów wyładowanych złotem pognało przez wojenną zawieruchę na wschód. Z Łucka postanowiono przewieźć je dalej do Śniatynia, niewielkiego miasta na granicy z Rumunią. Podróż pociągami, autobusami i ciężarówkami trwała cztery dni. Na miejscu było już wiadomo, że i tu nie jest bezpiecznie - Niemcy mogli nadejść lada chwila. Plan zakładał transport złota przez Rumunię do portu nad Morzem Czarnym. Stamtąd, na statkach, można by z łatwością wywieźć je poza zasięg wroga.

Operacja zawisła jednak na włosku - hitlerowcy dowiedzieli się o próbie ewakuowania kosztowności. Ostatecznie jednak Polacy dostali pozwolenie na przewiezienie skarbu przez Rumunię. Jeszcze raz udało się umknąć Niemcom. Ale gonitwa za polskim złotem wcale się nie skończyła...

200 mil do Stambułu

Polski skarb dotarł już do portu w Konstancy i został w tajemnicy załadowany na pokład tankowca. Statek zarejestrowany był w Hongkongu. Jego kapitan - Robert Brett - był przekonany, że czeka go przewóz ropy. Jednak konsul brytyjski poprosił go o zabranie niecodziennego ładunku.

Samowolne opuszczenie portu właściwie nie wchodziło w grę - mogło się skończyć interwencją marynarki, a nawet atakiem lotniczym! Kapitan Brett nie czekał jednak na zgodę władz i wydał rozkaz wypłynięcia bez zezwolenia. Aby w razie ostrzału nie zatonąć na pełnym morzu, lecz w miarę bezpiecznie osiąść na mieliźnie, statek trzymał się płytkich wód. Tak rozpoczęła się podróż polskiego złota na południe, w kierunku Morza Śródziemnego.

Po raz kolejny udało się wywieść w pole niemiecki wywiad i bezpiecznie zacumować statek w Stambule.

Do wolnej Francji

W neutralnej Turcji skarb był bezużyteczny, dlatego trzeba było ruszyć z nim w dalszą drogę. Tym razem pomogła armia turecka - udało się w tajemnicy załadować specjalny pociąg, który przewiózł złoto do Syrii. Tam, dwa dni później, przejęli je Francuzi i wkrótce cały transport dotarł do Bejrutu - terytorium podległego Francji. Po 20 dniach tułaczki znalazł się wreszcie na obszarze państwa sojuszniczego.

Ale nie był to wcale koniec "złotej odysei". Niebawem zapadła decyzja o przewiezieniu kosztowności do Francji, gdzie mógłby z nich korzystać m.in. polski rząd na uchodźstwie. Na początku października całe uratowane złoto trafiło do Nevers nad Loarą. Pilnowała go teraz francuska żandarmeria.

Kierunek: Afryka

Wiosną 1940 roku sytuacja znów się zmieniła - 10 maja Niemcy uderzyli na Francję. Gorączkowa ucieczka ze złotem rozpoczęła się od nowa. Była jeszcze bardziej chaotyczna. Niemcy posuwali się szybko, gdy tymczasem polskie władze zastanawiały się, dokąd wywieźć skarb. Obawiały się kapitulacji - i słusznie, bo 16 czerwca 1940 roku Francja poddała się. Tymczasem fortunę Banku Polskiego załadowano na francuski krążownik. Czy jego kapitan nie wiedział o kapitulacji? A może otrzymał specjalne rozkazy?

Tak czy siak, statek zacumował w Casablance, a po kilku dniach ponownie wyszedł w morze, kierując się do Dakaru w Senegalu, który również był kolonią francuską. Tu statek rozładowano, a skrzynie ze złotem przewieziono 800 kilometrów w głąb kraju. Depozyt narodu polskiego wylądował ostatecznie w miejscowości Kayes - w otoczonym przez niedostępną pustynię, dobrze strzeżonym skarbcu.

Jak odzyskać skarb?

Jak na razie wszystko przebiegało pomyślnie... do czasu. Senegal dostał się bowiem pod wpływy kolaboracyjnego rządu Vichy i Francuzi zaczęli liczyć na własne zyski. Impas trwał do listopada 1942 roku. Wówczas to rządy nad koloniami francuskimi przejął komitet generała de Gaulle’a. Polskie władze emigracyjne wreszcie mogły domagać się zwrotu złota, jednak dopiero po dwóch latach przetransportowano je do Dakaru, a stamtąd - do Anglii i Ameryki. Tak oto niezwykły skarb zaczął wracać w polskie ręce.

Pojawił się jednak problem: komu należy go oddać? Prawa do niego rościły sobie zarówno rząd polski przebywający w Wielkiej Brytanii, jak i rząd tymczasowy uformowany przez Związek Radziecki w naszym państwie.

W lipcu 1945 roku świat uznał rząd tymczasowy w kraju za legalny i... wydał mu prawo do gospodarowania złotem. Zarządzający nim Anglicy potrącili 10% jako koszty utrzymania rządu na uchodźstwie. Pozostałą część oddano do dyspozycji władz w Warszawie. USA oraz Kanada postąpiły podobnie i ostatecznie w 1946 roku skarb znalazł się w rękach komunistów.

Co było dalej, wiadomo: kolejne gabinety roztrwoniły cenne zapasy kruszcu. Pod jego zastaw zaciągnięto gigantyczne pożyczki, które w rezultacie wpędziły nasz kraj w długotrwały kryzys i doprowadziły do upadku waluty. Tak wielka "złota odyseja" dobiegła niechlubnego końca...

***Zobacz materiał o podobnej tematyce***

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy