Fenomen Polskiej Kroniki Filmowej

Wspominana dzisiaj Polska Kronika Filmowa (PKF) przywodzi na myśl miły i sympatyczny magazyn kinowy pokazujący aktualności z kraju i ze świata. Wydaje się on formą filmowej gazety realizowanej w latach 1944-1994 ku zadowoleniu i uciesze publiczności. Za tym pierwszym wrażeniem kryje się sprawnie działający mechanizm, za pomocą którego władza kontrolowała, co i kiedy trafi do publicznej wiadomości.

Przeczytaj fragment książki "Polska Kronika Filmowa. Podglądanie PRL-u" Marka Kosmy Cieślińskiego:

Każda kronika trwała około dziesięciu minut i składała się z kilku krótkich tematów. Układ wydań był podobny: najpierw obowiązkowe tematy oficjalne, najczęściej polityczne, potem zagadnienia społeczne i obyczajowe, a na koniec ciekawostki z zagranicy i relacje sportowe. Gdy nie było telewizji, widzowie właśnie z PKF-u dowiadywali się o obowiązującej modzie w Paryżu, wynalazkach radzieckich konstruktorów czy też oglądali impresje z odległych stolic. W każdy poniedziałek ukazywało się nowe wydanie, a przez kilkadziesiąt lat, od 1957 roku aż do wprowadzenia stanu wojennego, nawet dwa: to drugie przeznaczone było do wyświetlania w większych miastach i miało zadowolić publiczność chodzącą do kina częściej niż raz w tygodniu. Cykl produkcyjny realizowany na celuloidowej taśmie, wymagający przygotowania i rozesłania po Polsce kilkuset kopii, był więc sporym przedsięwzięciem technicznym i logistycznym.

Reklama

Bywało też, że kronika ukazywała się dłuższa, nawet dwudziestominutowa, czasem realizowano ją na taśmie kolorowej, w szczególnych sytuacjach pojawiały się wydania ponadplanowe. Zazwyczaj wtedy, gdy zbliżało się ważne święto państwowe albo władza chciała zaakcentować kolejny zjazd partii. Wówczas kronika zamieniała się w propagandową tubę, która rozpowszechniała tezy zatwierdzone wcześniej przez Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KC PZPR).

Mimo licznych treści ideowych, a w latach stalinowskich także agitacyjnych, widzowie Kronikę lubili. Sygnał dźwiękowy - od roku 1949 autorstwa pianisty Władysława Szpilmana - był nieodłącznym znakiem każdego rozpoczynającego się seansu kinowego. Widzowie nierzadko oglądali tę samą kronikę kilkakrotnie: kopie wędrowały od kin premierowych do podmiejskich i prowincjonalnych. W tzw. obiegu były nawet półtora miesiąca. Trudno było wtedy dopatrzeć się na ekranie aktualnych wydarzeń, ale kiedy całość miała tempo, dobre zdjęcia i była urozmaicona - nikt nie narzekał.

W pięćdziesięcioletniej historii opublikowano prawie pięć tysięcy materiałów. Wiele zrealizowanych nigdy nie trafiło na ekrany. Czasem zatrzymała je cenzura, niekiedy niedostateczna była jakość techniczna, a czasem po prostu tematy się powtarzały. Redakcja pilnowała, by nie nudzić widzów. Ile razy można było zamieszczać reportaże z oddania do użytku kolejnych szkół czy fabryk?

Znakiem rozpoznawczym PKF-u bywał humor. Gdy było to możliwe, twórcy Kroniki dowcipkowali i puszczali oko do widzów. Czasem pojawiały się tematy żartobliwe, w których redakcja śmiała się z codziennych kłopotów, a nawet z samej siebie. Lakoniczny w stylu komentarz zwykle kończył się puentą.

Prawie zawsze, z wyjątkiem propagandowych kampanii politycznych, Kronika była blisko widzów, skracała dystans. "Napij się, Wiesiu, wódki" - mówił lektor w kierunku Władysława Gomułki (ps. Wiesław), gdy ten był entuzjastycznie witany po powrocie z odwilżowych rozmów w Związku Radzieckim.

Kronika często reprezentowała punkt widzenia przeciętnego widza - czy to z dużego miasta, czy z prowincji. Pokazywała życiowe bolączki, braki w zaopatrzeniu, biurokrację, trudności mieszkaniowe, czasem interweniowała w trudnych sprawach. Niezmiennie cieszyła się dużym zaufaniem widzów. To właśnie ekipa z PKF-u - jako jedyna - została wpuszczona w trakcie strajków w 1980 roku na teren Stoczni Gdańskiej.

Na sukcesy redakcji składała się praca całego zespołu: operatorów, montażystów, autorów komentarza - wśród których nie brakowało uzdolnionych indywidualności. Znakomite teksty pisywali najlepsi publicyści: Karol Małcużyński, Wiesław Górnicki czy Artur Howzan. Materiały montowali m.in. Wacław Kaźmierczak i Jadwiga Zajiček. Do najpopularniejszych lektorów należeli: Władysław Hańcza, Andrzej Łapicki, Wiesław Kmicik i Czesław Seniuch, a w latach późniejszych Tadeusz Sznuk, Ksawery Jasieński i Jerzy Rosołowski. Bywało - ale to są perełki - że Kronikę czytali Jeremi Przybora i Alina Janowska.(...)

Niech wszyscy zobaczą to, co my chcemy

Pierwsze wydania Kroniki zrealizowano w Lublinie, gdzie swój przyczółek założyli komuniści ściśle związani ze Związkiem Radzieckim. Stamtąd rozpowszechniali w kraju odbitki manifestu ogłoszonego 22 lipca 1944 roku przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN), w którym zapowiadali stworzenie na wyzwalanych terenach ludowego państwa z zupełnie nowym porządkiem społecznym. Władza miała przejść teraz w ręce robotników i chłopów, co oznaczało prawdziwą rewolucję społeczną i ustrojową. By móc skutecznie realizować karkołomne zadania budowy od podstaw nowego ustroju, władze potrzebowały więc odpowiednich narzędzi agitacyjno-propagandowych. Kraj był zrujnowany, prawie nie funkcjonowały struktury dystrybucji prasy, radio miało bardzo ograniczony zasięg: mogło docierać wyłącznie na obszary zelektryfikowane do stosunkowo nielicznych, zwłaszcza na prowincji, posiadaczy odbiorników. Trzeba było zatem stworzyć nowe i efektywne kanały informacyjne.

Doskonałym narzędziem wydawał się filmowy magazyn aktualności. Wymagał on przede wszystkim dostępu do kin, a te w większości miast pozostały niezniszczone, bądź można było prowizorycznie szybko je odtworzyć, pozwalał także dotrzeć w najdalsze miejsca w kraju za pomocą tzw. kin ruchomych, czyli ciężarówek wyposażonych w projektor, ekran i spalinowy agregat prądotwórczy. Nie było problemu ze skompletowaniem doświadczonej grupy przedwojennych filmowców dokumentalistów, trzeba było przede wszystkim pozyskać taśmę filmową do rejestracji obrazu i stworzyć choćby prowizoryczne zaplecze do realizacji kopii.

Powodzenie akcji "kinofikacyjnej", bo tak określano tworzenie nowych struktur propagandowych, zależało od zapewnienia odpowiednich środków i właściwego nadzoru politycznego. Operatorzy wyruszyli w teren i w ten sposób powstawały pierwsze wydania magazynu - o różnej długości i o różnej liczbie podejmowanych tematów - przynoszące konkretne obrazy podnoszącego się ze zgliszcz kraju. Na migawki odradzającego się życia ukazujące powrót do normalności z utęsknieniem czekali wszyscy. Kronika okazała się więc doskonałym pomysłem na przyciągnięcie masowej uwagi i od samego początku zdobyła sympatię widzów.(...)

 "Niech wszyscy zobaczą to, co my chcemy" - tak mogłaby brzmieć uniwersalna dewiza przyświecająca wszelkim działaniom w zakresie informacji, o ile ta podporządkowana jest polityce. A oficjalnie rozpowszechniana informacja w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (PRL-u) była oczywiście podporządkowana polityce, wszak o jedynie słusznych ideach decydowały odpowiednie agendy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Gdy w 1989 roku upadł antydemokratyczny porządek, a monolit polityczny zastąpiła wielość opinii, potem zaś do głosu doszły także realia konkurencji i wolnego rynku mediów, Kronika w swojej formule straciła rację bytu. Jej miejsce zajęły szybkie serwisy telewizyjne. Wcześniej jednak przez pięć dekad Kronika współtworzyła życie kulturalne i obyczajowe Polaków - jej czołówka o charakterystycznym motywie dźwiękowym sygnalizowała początek każdego seansu w każdym kinie w Polsce. Przez pół wieku Kronika była zatem stałym elementem codziennego życia Polaków.

Dziś bez końca można prowadzić spory, na ile Kronika była polem uprawiania sztuki filmowej i przestrzenią dokumentowania życia w kraju, a na ile narzędziem walki politycznej, instrumentem propagandy i manipulacji czy kreowaniem światów nieistniejących w realnym bycie. W ciągu kilkunastu ostatnich lat filmowcy i historycy toczyli spory, w jakim zakresie redaktorzy z warszawskiej wytwórni przy ulicy Chełmskiej realizowali wytyczne władzy, a w jakim uprawiali nieskrępowane artystyczne rzemiosło.

Racje obu stron - ze zrozumiałych względów przeciwstawne - pozostać muszą bez ostatecznego rozstrzygnięcia. Tworzywo filmu dokumentalnego jest przecież złożone, składa się nań wybór tematu, sposób rejestrowania i narracji, konwencja montażowa, udźwiękowienie i komentarz, a także forma dystrybucji. Na sukces bądź porażkę każdego wydania Kroniki, a nawet poszczególnego materiału, pracowało więc wiele osób o różnych doświadczeniach, aspiracjach, wrażliwości i poglądach ideowych. Każda z nich starała się wykonać swoją pracę jak najlepiej.(...)

Za przykładem Kuleszowa

Redagowanie Polskiej Kroniki Filmowej od samego początku było przykładem dobrego filmowego rzemiosła. PKF realizowali twórcy z praktyką operatorską zdobytą podczas okupacji i powstania warszawskiego, a nierzadko - także przed wojną. Znajomość sztuki filmowej, zasad budowania dramaturgii, nastroju i oddziaływania na emocje była potężnym orężem filmowych kronikarzy. Czasami jednak stawała się przekleństwem prowadzącym do krańcowego fałszowania rzeczywistości.

Sowiecki eksperymentator w dziedzinie filmu, Lew Kuleszow, już w latach dwudziestych XX wieku zauważył, że to samo ujęcie można odczytać na wiele sposobów, w zależności od tego, z jakim jeszcze obrazem zostanie zestawione. Obiektywnie beznamiętna twarz mężczyzny spowoduje inne skojarzenie, gdy zestawiona będzie z talerzem zupy, a inne - ze zwłokami dziecka. Genialny w swojej prostocie chwyt formalny doskonalony jest od lat: niegdyś posługiwali się nim wybitni reżyserzy radzieccy, dziś potrafią dzięki niemu budować swoją oglądalność stacje telewizyjne.

Jak wiadomo, każda kronika ma charakter propagandowy i perswazyjny: służy swojemu mocodawcy. Nie inaczej było z PKF-em, który reprezentował interesy powojennej, komunistycznej władzy w Polsce. Umiejętnie łącząc ujęcia w sceny, a te w sekwencje, korzystając z muzyki i komentarza czy też ustalając kolejność tematów poruszanych w konkretnym wydaniu, Kronika potrafiła wyczarować cuda. Zamiast obiektywnych wad - widziała zalety, w miejscu niechęci, a nawet strachu społeczeństwa - dostrzegała entuzjazm i wyrazy poparcia. Nie zawsze zresztą musiała szukać wyrazów radości: ponieważ od początku istnienia była lubiana przez Polaków, a jej obecność dodawała prestiżu każdemu wydarzeniu, w obecności kamer twarze ludzi stawały się bardziej pogodne i zadowolone z życia pod komunistycznym nadzorem. Reporterski obiektyw umieszczony przed zmęczonym robotnikiem siłą rzeczy wyzwalał uśmiech. A tym samym pokazywał świat zgodny z obowiązującą estetyką.

O randze przedstawianych w Kronice wydarzeń świadczyła m.in. częstotliwość ukazywania się ich na ekranie. Doniesienia o decyzjach partii, sojuszach politycznych, tezy na temat przeobrażeń społecznych należały do spraw najważniejszych, pojawiających się tuż po sygnale skomponowanej przez Władysława Szpilmana czołówki. Niektóre sprawy występowały w tej samej kronice kilkakrotnie, czasem tydzień po tygodniu, układając się w propagandowe lub agitacyjne kampanie. Niekiedy pojawiały się dwa "dyżurne" tematy: przykładowo PKF 15/50 i PKF 18/50 dotyczyły w równym stopniu dokumentowaniu wysiłku odbudowy, jak i udowadnianiu społecznego poparcia dla polityki partii; wydania PKF 52/48 i PKF 1/49 informowały o utworzeniu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, PKF 9/49 i PKF 10/49 zaś podkreślały siłę Armii Radzieckiej. Podobne doniesienia pojawiały się w prasie. W ten sposób komuniści, mający pod kontrolą wszystkie ukazujące się periodyki, wskazywali społeczeństwu, co w nowej rzeczywistości powinno być ważne.

Bywało, że Kronika starała się zaskakiwać widzów. W poufnej instrukcji partyjnej jeden z komunistycznych propagandystów sugerował, by atakować uwagę widza w momencie jej największego zaskoczenia, zatem wtedy, gdy jest zrelaksowany oglądaniem tematu lekkiego, rozrywkowego, sportowego czy mającego charakter ciekawostkowy. W takim momencie - zdaniem partyjnego eksperta - należało znienacka podrzucić temat agitacyjny. Przykładem może być kronika, w której po neutralnym reportażu o wizycie młodych nauczycieli u prezydenta Bieruta pojawił się tendencyjny temat o księżach patriotach, mający zdyskredytować w oczach widzów Kościół katolicki (PKF 27/50). Z kolei w wydaniu PKF 47/52 interesująca relacja z budowy Pałacu Kultury i Nauki poprzedzała nachalny w swej dydaktyce portret wiejskiej gospodyni i aktywistki. Metoda była skuteczna. (...)

Arsenał środków formalnych mających oddziaływać na świadome i podświadome postawy odbiorców był bogaty. Czasami zwiększano długość wydania, złożonego zazwyczaj z około dziesięciu tematów, co - jak zauważała zasłużona dla Kroniki jej wieloletnia redaktorka naczelna Helena Lemańska - możliwe było tylko w nieliczącej się z kosztami gospodarce socjalistycznej. Cel propagandowy przewyższał rachunek ekonomiczny, ilość potrzebnej taśmy, a nawet czas trwania cyklu produkcyjnego - a Kronika każdorazowo ukazywała się w ponad trzystu kopiach! Gdy zachodziła potrzeba, pojawiały się wydania na taśmie barwnej lub kroniki monotematyczne. Jedną z wielu była słynna dwuaktowa kronika opracowana po śmierci Józefa Stalina i pokazująca żałobę społeczeństwa na terenie całego kraju (PKF 11-12/53).

Jakby tego było mało, Kronika przygotowywała dodatki tematyczne dla określonych grup społecznych: harcerzy, chłopów czy żołnierzy, prezentując w nich felietony i reportaże o charakterze instruktarzowym lub dydaktycznym. Podobnie bywało z wydaniami specjalnymi, które pojawiały się w momentach ważnych wydarzeń politycznych. Filmy te były tzw. nadprogramem, kolejnym dodatkiem poprzedzającym projekcję tytułu fabularnego. Tylko w ciągu pierwszej powojennej dekady zrealizowano ponad sto dwadzieścia takich produkcji. Wśród nich były: "Greiser przed sądem Rzeczpospolitej" (1946), "Budujemy pokój" (1949) czy cała seria filmów powstałych pod hasłem "Rodowód nowej Konstytucji" (1952) ilustrująca zalety ustawy zasadniczej we wszystkich obszarach życia.

Za wielokrotnie dokonywane manipulacje nie sposób obwiniać bezpośrednio twórców Kroniki, zapalonych filmowców. Każdy z nich: operator, lektor, ilustrator muzyczny czy montażysta wykonywał z pasją swoje filmowe zadania. Jako pracownicy państwowego aparatu propagandy, wszyscy członkowie zespołu redakcyjnego mieli wyznaczone konkretne role, w których czasem wykazywali się szczególną inwencją. Dla potomnych pozostały jednak tego dowody, których nie powstydziłby się nawet radziecki klasyk Kuleszow.

Słowem - propaganda

Dla kształtu kroniki filmowej - nie mniej niż dobór tematów, ustawienia kamery czy sposób montażu - istotny był komentarz. To, jakimi słowami i w jaki sposób interpretowano i oceniano wydarzenia, powodowało, że propagandowy tygodnik filmowy można było znienawidzić albo - o wiele częściej - w nim się zakochać.

Dobór słów, składnia zdania, rozłożenie akcentów i, oczywiście, dykcja lektora mogą stworzyć zarówno emocjonującą relację, jak i nudną oraz pozbawioną tempa opowieść. W 1944 roku, gdy Polska Kronika Filmowa wyłaniała się ze struktur wojskowych, prawidła ilustrowania słowem filmowych nowości nie były dla wszystkich oczywiste. Wszak dźwięk wprowadzono w kinie zaledwie dekadę przed wybuchem wojny, a kilkuletnie doświadczenia kronikarzy Polskiej Agencji Telegraficznej były wręcz wzorcem negatywnym: komentarze ukazujących się w Polsce do 1939 roku kronik były nudne, pełne patosu i prawie zawsze opisywały i dopowiadały to, co widać było na ekranie, a nie interpretowały. Ekipa redakcyjna powojennej kroniki musiała więc sporo się nauczyć i wyznaczyć nowe standardy.

Wiadomym dla redakcji było, że słowo powinno objaśniać, tłumaczyć, ale też narzucać określony punkt widzenia. Co więcej, szczodrze finansowany przez komunistów filmowy tygodnik aktualności miał również przekazywać jawnie - lub w sposób zakamuflowany - określone treści, poglądy, ideologię, slogany i tezy, a nawet narzucać specyficzny żargon. Ponieważ podczas przygotowywania komentarza, zazwyczaj w szybkim tempie wynikającym z procesu produkcyjnego, autor tekstu podlegał różnego rodzaju naciskom, musiał wykazać się dużą sprawnością dziennikarską.

Na przestrzeni dekad zespół komentatorów PKF-u tworzyli m.in. Jerzy Bossak, Bronisław Wiernik, Karol Małcużyński, Jerzy Ambroziewicz, Wiesław Górnicki, Karol Szyndzielorz, Jerzy Kasprzycki, Artur Howzan, Edward Mikołajczyk, Czesław Seniuch i Michał Ogórek. Oprócz nich pojawiali się, najczęściej okazjonalnie, inni autorzy, wśród nich Jeremi Przybora, Jerzy Urban czy Jan Kott. Prawdziwych mistrzów wyraźnego lapidarnego stylu, dowcipnego, pogodnego, przyjaznego ludziom, charakteryzującego się pewnym dystansem do rzeczywistości było niewielu: m.in. Karol Małcużyński - polski korespondent podczas procesów zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze i dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej, Wiesław Górnicki - korespondent wojenny i uznany reportażysta czy też Jerzy Kasprzycki - ceniony varsavianista i publicysta "Życia Warszawy". Doświadczenie wyniesione z pracy przy redagowaniu depesz informacyjnych było widoczne u każdego z nich. Lakoniczność opisu, zdolność do skrótów myślowych, umiejętność dokładnej obserwacji otoczenia, ale także celność w stawianiu puent i posługiwaniu się humorem - te walory komentarza, wprowadzone w Kronice w latach pięćdziesiątych, bez wątpienia zdobyły serca widzów na kilka kolejnych dekad.

Pierwsze powojenne reportaże, do których tekst często pisał Jerzy Bossak, używając zazwyczaj pseudonimu Jerzy Szelubski, nie miały dynamicznego tempa. W beznamiętnym stylu - podkreślanym jeszcze głosem lektora, którym był aktor Władysław Hańcza - opisywały odradzanie się życia na zgliszczach ruin. Najczęściej pojawiał się w nich deklaratywny komentarz mówiący o tym, jakie zmiany społeczne zostaną w przyszłości wprowadzone w życie.

Przemiany społeczne i polityczne, które już w 1948 roku nabrały tempa, coraz częściej ulegały wzorcom stalinowskim i wkrótce ustanowiły nowe standardy pracy redakcyjnej. Wszechobecna cenzura i kontrola wszystkich wydawnictw prowadzona przez Główny Urząd Kontroli Publikacji Prasy i Widowisk oznaczała konieczność uzyskania akceptacji dla każdego wydania Kroniki, zadania dziennikarskie redaktorów ograniczyła zaś przede wszystkim do tendencyjnego interpretowania sytuacji międzynarodowej, legitymizacji narzuconego przez władzę terroru i powszechnej mobilizacji do pracy przy produkcji. Tym samym narzucała określoną, zainicjowaną w Związku Radzieckim, retorykę i frazeologię. (...)

W omawianym okresie dziwić więc nie mogą powszechne peany na cześć radzieckiego przywódcy Stalina przedstawianego jako obrońca ludzkości (PKF 51/49), niezłomny szermierz pokoju i wielki przyjaciel Polski (PKF 1/50) czy ukochany przywódca i nauczyciel (PKF 1/53). W podobny sposób, świadczący bardziej o leksykalnym ograniczeniu piszących dziennikarzy niż o wyrafinowanym stylu "sterników" propagandy, formułowane były opinie dotyczące międzynarodowych sojuszy. A zatem bywalcy kin słuchali o wieczystej przyjaźni Polski i ZSRR (PKF 1/50), nierozerwalnym sojuszu, będącym silnym ogniwem światowego frontu pokoju (PKF 31/51) czy o tym, że w rocznicę rewolucji [październikowej] cały naród polski przesyła pozdrowienia narodom radzieckim (PKF 47/52). Prezentowanie współczesnego świata stało się, szczególnie w komentarzach, zrytualizowane i charakteryzowało się wyłącznie czarno-białymi ocenami.

Niestety, obok zwrotów retorycznych należących do języka propagandy i stosunkowo łatwo rozpoznawalnych przez społeczeństwo, pojawiały się w publikatorach, także w Kronice, zupełnie kłamliwe informacje fałszujące rzeczywistość. Na przykład w roku 1952, w komentarzu do materiału o wojnie w Korei, padło stwierdzenie: Od dawna już amerykańscy obrońcy morderców z Katynia dorównali swym hitlerowskim nauczycielom (PKF 14/52). Tymczasem zbrodnie Stalina dokonane na polskich oficerach były już w tym czasie znane, przynajmniej przez część społeczeństwa. Bywało więc, że oglądana przez masy Kronika rozpowszechniała nieprawdę. Podobnych przykładów jest więcej: wycieńczone pracą i obowiązkami robotnice fabryk wcale nie chciały Dnia Kobiet uczcić specjalnymi zobowiązaniami produkcyjnymi (PKF 9/51), oszukani w ramach reformy pieniężnej Polacy, którzy stracili właśnie dwie trzecie posiadanych oszczędności, z pewnością nie rozumieli sensu i celów reformy, która stwarza fundament dla szybkiego wzrostu dobrobytu mas pracujących (PKF 46/50), a gospodarujący na niewielkich areałach biedni chłopi na pewno nie zamierzali oddawać swych plonów w ramach zobowiązań wobec państwa (PKF 50/53).

Każdy materiał filmowy, stosownie do obowiązujących reguł, mógł zostać opatrzony jednoznacznym i wymownym komentarzem, którego sens zawierał się nieraz tylko w jednym sformułowaniu, np. cała Polska uroczyście obchodziła Dni Leninowskie (PKF 5/53) lub też odpowiedziała na apel Huty Pokój (PKF 46/50), patriotyczna część duchowieństwa katolickiego szła na kompromisową współpracę z nową władzą (PKF 38/49), a socjalistycznym był taki stosunek do pracy, którego uczyli się harcerze na zgromadzeniu pod Wrocławiem (PKF 27/50). Podobnie jak w wydarzeniach politycznych, również przy opisywaniu życia codziennego, obowiązywał konkretny słownik: bogaty rolnik nazywany był kułakiem (PKF 9/51), a na powszechnych niedoborach w handlu detalicznym korzystały niedobitki kapitalistyczne oraz spekulanci, paserzy, specjaliści od handlu łańcuszkowego, panikarze i wyzyskiwacze (PKF 11/50).

Na szczęście redakcja potrafiła po latach śmiać się z samej siebie. W wydaniu jubileuszowym z okazji dwudziestolecia istnienia, oceniając miniony czas, Włodzimierz Kmicik zauważał z humorem, że w dotychczasowym okresie: użyliśmy w komentarzu 508 razy słów "chlubne tradycje", 719 razy słów "jedyny w kraju", 825 razy słów "jak widać", 938 razy słów "cenne dewizy", 1403 razy słowa "niestety" (PKF 1AB/65).

Fragment książki "Polska Kronika Filmowa. Podglądanie PRL-u" Marka Kosmy Cieślińskiego. Skróty pochodzą od redakcji.

***

W najlepszych czasach oglądało ją rocznie 250 milionów widzów, przez przeszło 60 lat uwodziła i podglądała obywateli PRL-u. W archiwalnych nagraniach Polskiej Kroniki Filmowej starsze pokolenie szuka dziś wspomnień, a młodsze - podszytej propagandą prawdy o minionej epoce. O fenomenie PKF pisze w swojej bogato ilustrowanej książce Marek Kosma Cieśliński - medioznawca i ekspert w dziedzinie manipulacji w mediach.

"Polska Kronika Filmowa. Podglądanie PRL-u". Wydawnictwo BOSZ. Premiera: 27 października 2016 r. Partnerem wydania jest Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych.

 


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy