Franciszek "Gabby" Gabryszewski - prawdziwy łowca Niemców
Dla Francisa Stanley’a Gabreskiego, czyli Franciszka Gabryszewskiego, wojna zaczęła się 7 grudnia 1941 roku w Pearl Harbour. Był jednym z pierwszych amerykańskich pilotów, którzy podjęli walkę z wrogiem.
Francis urodził się w 1919 roku w Oil City, w Pensylwanii, w rodzinie polskich emigrantów. Rodzice tuż przed narodzinami syna zdecydowali się zmienić nazwisko, by było łatwiejsze do wymówienia dla Amerykanów, jednak nigdy nie wyrzekli się polskości. Franciszek później wspominał, że jeszcze w collage’u lepiej mówił po polsku niż po angielsku. Co zostało mu zresztą do ostatnich dni.
Słaba znajomość języka nie przeszkodziła mu w tym, aby dostać się na wydział medyczny Notre Dame University w Indianie, ówcześnie jeden z najlepszych w Stanach Zjednoczonych. Tam też zainteresował się lotnictwem. Rozpoczął kurs pilotażu w szkole należącej do Homera Stockerta.
W szkole spędził w powietrzu jedynie 6 godzin, jednak dało mu to jakiś pogląd na to, jak wygląda latanie. A w jego wykonaniu nie wyglądało najlepiej. Instruktor bał się pozwolić mu na samodzielny lot. Stwierdził, że z niego nie da się zrobić pilota
Na drugim roku studiów uczelnię odwiedzili rekruterzy z USAAC, poszukujący kandydatów na lotników. Franciszek wypełnił formularz kandydacki, ale nie przywiązywał do niego wielkiego znaczenia. Zdziwił się ogromnie, kiedy podczas wakacji otrzymał wezwanie do stawienia się w Szkole Pilotów Parks Air College w Maxwell.
Tam również nie pokazał się z dobrej strony jeśli chodzi o latanie. Instruktorzy twierdzili, że lata zbyt sztywno, a jeden z nich stwierdził, że lot z nim "to było najstraszniejsze pół godziny w życiu".
Po oblanym kolejnym egzaminie w powietrzu dostał ostatnią szansę w postaci egzaminu kwalifikacyjnego. Jeśli i ten by oblał, wyleciałby z wojska. Jednak jakimś cudem mu się udało i z jednym z ostatnich wyników ukończył szkołę, pop czym otrzymał przydział do 45 Dywizjonu Pościgowego w bazie Wheeler Field na Hawajach. Był jednym z pierwszych pilotów, jaki znalazł się na tym lotnisku.
Polskie skrzydła
Kiedy minął szok wywołany atakiem na Pearl Harbour, Gabryszewski zgłosił się do dowódcy grupy z prośbą o przeniesienie do Europy, argumentując, że jego pochodzenie i płynna znajomość języka polskiego może się przydać, kiedy Amerykanie zaczną prowadzić operacje nad Europą. Dowódca się zgadza, Franciszek dostaje awans na kapitana i zostaje wysłany do Waszyngtonu, a stamtąd do Wielkiej Brytanii. Był zdeterminowany, aby przyłączyć się do polskich lotników i zacząć walczyć.
Gabryszewski trafia do Londynu jesienią 1942 roku, jednak wciąż brak dla niego rozkazów. Pewnego dnia wstępuje do pubu, gdzie spotyka polskich pilotów z 315 Dęblińskiego Dywizjonu Myśliwskiego, z dowódcą, kapitanem Tadeuszem Anderszem na czele. Jeszcze tego samego wieczora dostje propozycję "polatania" z Polakami. Gabryszewski jest zachwycony - nie dość, że może w końcu dołączyć do walki, to jeszcze w polskim dywizjonie.
"Gabby" nie miał żadnego doświadczenia bojowego. Był zaskoczony taktyką i umiejętnościami pilotów. Kiedy w RAF i USAAF strzelało się z 300-400 metrów, to Polacy strzelali z 50-100 metrów. W czasie pierwszej walki nawet nie zauważył wroga, cały czas uważał, żeby nie zgubić prowadzącego. Dopiero na filmie z fotokarabinu widzi, że messerschmitty przelatywały mu wprost przed lufami, a on nie trafił.
W składzie 315 Dywizjonu wykonał 20 misji bojowych. Pod koniec lutego 1943 roku został wezwany do 56 Grupy Myśliwskiej USAAF. Tam nie przywitano go ciepło, był jedynym pilotem z doświadczeniem bojowym, uważano że zachowuje się zbyt wyniośle. Jednak wkrótce zmieniono o nim zdanie.
As myśliwski
Wkrótce jego doświadczenie zaczęło procentować - zostaje dowódcą 61 Dywizjonu Myśliwskiego. W sierpniu zalicza pierwsze zestrzelenie. Dwa miesiące później, 26 października nad Oldenburgiem zestrzeliwuje swojego czwartego i piątego przeciwnika, tym samym staje się asem myśliwskim. Nie jest już tym pilotem, z którym instruktorzy bali się latać, i któremu nie wróżyli zbyt długiej przygody z lotnictwem.
Przed inwazją w Normandii miał już na swoim koncie 27 zestrzeleń. 5 lipca 1944 zestrzelił 28 ofiarę, stając się tym samym najlepszym pilotem USAAF w Europie. Naczelne Dowództwo postanowiło ściągnąć go do Stanów Zjednoczonych, aby promował sprzedaż obligacji wojennych. Miał też wziąć ślub z Catherine Cachran. Jednak zanim zameldował się na pokładzie transportowca, postanowił wykonać jeszcze jeden lot bojowy.
20 lipca 1944 bierze udział w osłonie wyprawy bombowej na Russelheim. Po nalocie decyduje się na zaatakowanie z lotu koszącego niemieckiego lotniska. W czasie drugiego nalotu leci tak nisko, że zahacza śmigłem o ziemię i jest zmuszony lądować awaryjnie. Dostaje się do niewoli. Do Stanów Zjednoczonych wraca dopiero w połowie 1945 roku.
Krótki pokój
Po powrocie do USA i poślubieniu Catherine Franciszek zaczyna pracę jako szef grupy pilotów oblatywaczy w bazie Wright Field. Później dowodzi kolejnymi dywizjonami i kończy politologię na Columbia University. Wkrótce jednak trafia na kolejną wojnę - tym razem w Korei, gdzie dowodzi 51 Skrzydłem Myśliwskim. Nad Południowo-Wschodnią Azją zestrzelił - wg statystyk - 6,5 samolotu. Stał się pierwszym amerykańskim asem myśliwskim, który ten tytuł zdobył w dwóch różnych wojnach.
Po powrocie do Stanów Zjednoczonych został Szefem Operacji Bojowych USAF, a później Generalnym Inspektorem Sił Powietrznych na obszarze Pacyfiku. Odszedł na emeryturę w 1967 roku. Przez całe życie utrzymywał bliskie kontakty z polskimi pilotami, a kilku z nich, w tym swego pierwszego dowódcę w Europie, Tadeusza Andersza, zaprosił do służby w USAAF.
Dziś Franciszek Gabryszewski uznawany jest za jednego z najwybitniejszych pilotów myśliwskich na świecie, a jego imieniem nazwano kilka baz wojskowych i cywilny port lotniczy.
Źródła:
Roger A. Freeman; "56th Fighter Group"; Oxford 2000
Micke Spick; "Asy myśliwskie Aliantów"; Warszawa 2006
Wacław Król; "Dębliniacy z kodem PK"; Warszawa 1984