Iwan Sierow. Kat polskiego podziemia
Opublikowane przez wnuczkę w 2017 roku w Rosji, czyli dwadzieścia osiem lat po śmierci Iwana Sierowa, dzienniki wywołały burzliwą dyskusję wśród historyków i w mediach. Ich autor, niewątpliwie jedna z najmroczniejszych postaci XX wieku, w masowej świadomości Polaków i wielu innych narodów był i pozostanie oprawcą. Jego punkt widzenia jest zgoła odmienny…
Iwan Sierow - jeden z najgorliwszych stalinowskich generałów, pierwszy przewodniczący KGB, szef Głównego Zarządu Wywiadu Sztabu Generalnego ZSRR (GRU), ulubieniec Stalina, przyjaciel Chruszczowa - słynął ze skuteczności i bezwzględnego wykonywania rozkazów. To on kierował deportacją narodowości uznanych przez Stalina za wrogie - Niemców nadwołżańskich, Kałmuków, Czeczenów, Tatarów krymskich, Karaczajewców.
Był odpowiedzialny za czystki na zajętych przez ZSRR terytoriach krajów nadbałtyckich, w Polsce, Niemczech, na Białorusi, Ukrainie, w Rumunii, tworzenie pierwszych obozów filtracyjnych dla jeńców wojennych, a także za dokończenie budowy Kanału Wołga-Don za cenę życia tysięcy więźniów łagrów i stłumienie powstania na Węgrzech w 1956 roku... Oskarżony po latach za te zbrodnie bronił się, dowodząc, że "każdy z nas [oficerów, generałów] wykonałby tę decyzję".
Oddelegowany na teren Polski jako główny pełnomocnik NKWD kierował walką z polskim podziemiem oraz nadzorował sowietyzację Polaków, w 1945 roku osobiście aresztował szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Za ich uprowadzenie do Moskwy otrzymał awans na generała i tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Jak wspominał tamte wydarzenia?
"Na Ukrainie zaczęła się dla czekistów wojenna rzeczywistość. Polscy nacjonaliści doszli do siebie po pierwszym ciosie i zorganizowali podziemną organizację bojową ZWZ, czyli Związek Walki Zbrojnej. Kierował nią z Londynu generał Sikorski*, w terenie natomiast na jej czele stanęli wybitni polscy wojskowi z doświadczeniem w pracy agenturalnej.
Jako przywódcę ZWZ na wszystkie dawne polskie terytoria zachodniej Ukrainy i Białorusi wyznaczono generała Okulickiego, byłego szefa osławionej "dwójki", czyli Oddziału II polskiego Sztabu Generalnego, to znaczy wywiadu wojskowego. Wielu Polaków, pozostałych na terenach USRR, gorąco wspierało ZWZ. Drobne komórki mnożyły się szybko. Gdzieniegdzie organizowały wystąpienia zbrojne, ponieważ korzystały z zasobów pozostawionych przez polską armię.
Należy podkreślić, że ZWZ prowadził szeroką działalność konspiracyjną, nawiązując regularną łączność z Warszawą, nazwaną przez Niemców stolicą Generalnego Gubernatorstwa. W dodatku Polacy stają się niezwykle fanatyczni, jeżeli wierzą, że walkę należy kontynuować do ostatecznego zwycięstwa. W dodatku są znakomitymi konspiratorami, ale jak się potem wyjaśniło... [nieczyt.]. Religia katolicka tu ich zawiodła.
Jeżeli umiejętnie przesłuchuje się katolika i przywoła się na świadka ich Matkę Boską, to wychodzi ciekawa sprawa. Przesłuchiwany może umiejętnie wodzić za nos oficera śledczego, ale nie jest w stanie skłamać Matce Jezusa - dlatego też na jego twarzy rysuje się zmieszanie, kiedy każe mu się przysięgać na nią, że wszystko, co zeznał, jest czystą prawdą. Kiedy trafiali się członkowie organizacji podziemnych i przyznawali się do tego, lecz zastrzegali, że prawdy nie ujawnią, ponieważ przysięgali na Matkę Boską i nie mogą złamać przysięgi, w sukurs przychodziła religia. (...)
Schwytać "Niedźwiadka"
Codziennie otrzymywałem raporty o działalności Związku Walki Zbrojnej. A to wysadzą w powietrze jakiś magazyn wojskowy, a to zastrzelą sowieckiego żołnierza czy zorganizują wystąpienia przeciwko władzom powiatowym. Kłopotów sprawiali wiele. Generał Okulicki, pseudonim Mrówka, zaczął zyskiwać na znaczeniu.
Pewnego razu N.S. [Chruszczow] zapytał: "A nie można go schwytać?". I bez niego wiedziałem, że generała należy pojmać, ale to nam nie wychodziło. Był niezwykle sprytny i cieszył się poparciem wśród Polaków. Zdarzało się nam go wyśledzić i jakiś czas prowadzić obserwację zewnętrzną, ale zawsze się wymykał. Zdobyliśmy nawet jego fotografię, ale nic ponadto.
Któregoś razu otrzymałem wiadomość, że pewna kobieta, imieniem Bronisława, spotkała się z generałem i ma przekazać do Warszawy jakiś meldunek od niego. Porannym pociągiem uda się najpierw do Łucka, a stamtąd przez zieloną granicę przedostanie się do Warszawy. Wydałem rozkaz jej zatrzymania jeszcze tej nocy. O godzinie 4 nad ranem przyprowadzono 54-letnią kobietę o imieniu Bronisława. Poleciłem naszej współpracowniczce Worobjowej, by ją przeszukała. Obie wyszły do sąsiedniego pokoju. Wróciły po pięciu minutach i Worobjowa zameldowała, że niczego nie znalazła. Liczyłem na to, że Polka będzie miała przy sobie meldunek Okulickiego do Warszawy. Musiało to oznaczać, że Bronisława pozbyła się dokumentu przy aresztowaniu i nasi się nie spisali.
Po chwili poprosiła o pozwolenie skorzystania z toalety. Pozwoliłem. Mrugnąłem przy tym do swej pracownicy, by szła za nią. Zmieszana Worobjowa z oporami, ale poszła. Po minucie usłyszałem krzyki. Bronisława: "To rachunki!". Worobjowa: "Jakie rachunki?". Wejść oczywiście nie mogłem. Wyszły obie czerwone na twarzy. Worobjowa trzymała w ręku cieniutkie kartki papieru z pięciocyfrowymi słupkami. Od razu zrozumiałem, że to są szyfrogramy Okulickiego.
Pytam Worobjową, gdzie je znaleziono. Dziewczyna dostała wypieków, ale milczy. Potem się dowiedziałem, że "rachunki" przewożono w najintymniejszym miejscu. Dlatego Bronisława zamierzała pozbyć się ich w toalecie. Brawo, Worobjowa. Szybko zareagowała.
Przyjaciółka Lenina
Wyraźnie przybita pani Bronisława powiedziała: "Gdybyście wiedzieli, kim jestem, to byście mnie nie aresztowali". Spytałem dlaczego. Okazało się, że około roku 1912 ukrywał się u nich Lenin, którego znała osobiście, i że w jednym z tomów jego pism wyrażał wdzięczność jej i mężowi. Powiedziałem, że skoro tak, to co ją przywiodło do obozu Okulickiego. Odrzekła, że ZWZ jest po stronie narodu polskiego, dlatego ich wspiera.
Sprawdziłem potem w dziełach zebranych Lenina - istotnie, wyczytałem w jednym z tomów, że polski senator, którego nazwiska nie spamiętałem, ukrywał Władimira Iljicza przed polską policją. Zaczęliśmy przesłuchanie. Po półgodzinie pani Bronisława zaplątała się w zeznaniach i oświadczyła: "Wiem, gdzie jest pan Mrówka, ale nie powiem!". Od razu poczułem się lepiej.
Po godzinie oficer śledczy przekazał mi jej słowa, że może złamać złożoną przysięgę, ale tylko pod przymusem. Dokładnie taki sam przypadek jak z księdzem. Odegraliśmy więc tę samą komedię, przy znacznie wyższej stawce gry. Po dwóch, trzech "spoliczkowaniach" Bronisława podała adres zamieszkania Okulickiego.
Sprawdziliśmy natychmiast - okazało się, że budynek spłonął w czasie działań wojennych w roku 1919. Wytknęliśmy Bronisławie, że oszukuje Matkę Boską. Podała nowy adres. Okazał się równie lipny - mieścił się tam jakiś sklep. Musieliśmy pogniewać się na panią Bronisławę. Podała trzeci adres. Sprawdziliśmy - mały domek na dalekim przedmieściu.
Postanowiłem zasięgnąć rady szefa UNKWD Siergijenki* oraz jego zastępcy. Zdania się podzieliły - chwytać Okulickiego teraz, o 5.30 rano, czy czekać, aż się obudzi? Siergijenko opowiadał się za czekaniem do rana, ja byłem za natychmiastowym aresztowaniem, gdyż generał może nam umknąć i tym razem".
W dalszych zapiskach Sierowa znajdziemy między innymi informację, że ostatni komendant AK gen. Leopold Okulicki ps. “Niedźwiadek" był torturowany podczas śledztwa w więzieniu na Łubiance i został zamordowany, a nie - jak głosi oficjalna historia sowiecka - "zmarł w niewiadomych okolicznościach". Lecz są w nich i takie relacje, które przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi, a wiele z nich wręcz budzi gniew, na przykład wątek przesłuchań Polaków na Łubiance.