Józef Piłsudski. Ostatnie dni wielkiego wodza

Tuż przed śmiercią Piłsudski sprawiał swoim współpracownikom sporo kłopotów /domena publiczna
Reklama

Piłsudski w ostatnich latach życia sprawiał swoim współpracownikom wiele kłopotów. Potrafił ich zmuszać do wielogodzinnego czekania na audiencję, by później ich wyrzucić. Czy marszałek potrafił jeszcze trzeźwo rządzić państwem?

Piłsudski starzał się w zastraszającym tempie. Pod koniec życia marszałek coraz częściej zapadał też na różnego rodzaju schorzenia, stało się to szczególnie widoczne po zakończeniu jego kilkuletniego związku z młodszą o blisko 30 lat lekarką Eugenią Lewicką. Już wcześniej, w kwietniu 1928 roku, Piłsudski przeszedł atak apopleksji (udar). Porażenie prawej części ciała cofnęło się względnie szybko, ale chory nie odzyskał już dawnej sprawności w ręce. Obawiano się powtórzenia ataku w znacznie groźniejszej formie. O jego chorobie i ostatnich latach piszą Sławomir Koper i Tymoteusz Pawłowski, autorzy książki "Tajemnice marszałka Śmigłego - Rydza. Bohater, tchórz czy zdrajca?".

Reklama

"Komendant już pracować nie może - zwierzał się 'Śmigły' byłemu oficerowi Pierwszej Brygady, generałowi Kordianowi Zamorskiemu - i do pracy się zmusza - dzięki swojej litewskiej naturze przejawia we wszystkim dużo (...) w stosunku zarówno do przyjaciół, jak nieprzyjaciół, a wreszcie metodzie zdążania najkrótszą i najprostszą drogą do celu przeciwstawia zawsze doktrynerski pryncypializm, męczenie tematu na wszelkie możliwe sposoby i unikanie ostatecznej decyzji i unikanie konkretnego  załatwienia sprawy". 

Jesienią 1931 roku Piłsudski wyjechał na wypoczynek do Rumunii. Nad Morzem Czarnym dostał wysokiej gorączki, a lekarze rozpoznali zapalenie płuc. Chory miał już 64 lata, co przy ówczesnym stanie medycyny nie dawało większych nadziei na wyzdrowienie. Na domiar złego Piłsudski był wyjątkowo trudnym pacjentem: nie przyjmował lekarstw, nie respektował zaleceń medycznych i odmówił hospitalizacji. Ostatecznie umieszczono go w polskim poselstwie w Bukareszcie, gdzie podejrzliwie obserwował zabiegi lekarzy. Pewnego dnia polecił swojemu adiutantowi wziąć rewolwer i "strzelać do każdego doktora, który się zjawi"!

Piłsudski przeżył, ale dla otoczenia było widoczne, że opada z sił. Inna sprawa, że z upływem lat stawał się coraz trudniejszym partnerem do współpracy. Spotkania elity piłsudczyków przestały przypominać dyskusje - Komendant wzywał współpracowników i wydawał polecenia. Czasami stawiał pytania, wysłuchiwał opinii, ale nie zdradzał własnych argumentów. Decyzje podejmował samodzielnie, a rolę otoczenia zredukował wyłącznie do wprowadzania swojej woli w życie. Jednak podwładni nie próbowali nawet dyskutować z Marszałkiem.

Problemem stała się nie tylko kondycja fizyczna Piłsudskiego, lecz także jego stan umysłowy. Cierpiał na bezsenność, zasypiał z dużym trudem, do wczesnych godzin porannych często prowadził dyskusje z kimś nieobecnym. Wspomnienia jego adiutanta z GISZ-u, kapitana Mieczysława Lepeckiego, są przerażającym dowodem na osamotnienie i problemy psychiczne Marszałka u schyłku życia.

"Siedząc w swoim pokoju - wspominał adiutant - słyszałem głośną rozmowę, jaką prowadził z samym sobą, słyszałem bicie pięścią w stół i przejmujące słowa nagany. Już trzecia wybiła, a Marszałek wciąż jeszcze miotał się w swojej samotni i dopiero wczesny czerwcowy poranek, wdzierający się przez szpary między roletami i oknami, skłonił Go do przejścia do sypialni. Jak każdej nocy, tak i tej, zgasiłem światło w gabinecie i położyłem rewolwer na nocnym stoliku Marszałka. Było wpół do piątej rano".

Zdarzyło się nawet, że Piłsudski, w maju 1933 roku, wezwał do siebie "Śmigłego" i Sosnkowskiego. Obaj stawili się u niego i dość długo czekali na przyjęcie przez Komendanta. Gdy po pewnym czasie adiutant przypomniał o sprawie Marszałkowi, ten "oburzył się i nic konkretnie nie powiedział". W ostatnich latach życia Marszałek bez wątpienia miewał chwile zaćmienia umysłowego, co potwierdzono w wielu relacjach. Ale mimo to potrafił się zdobyć na genialne posunięcia polityczne, jak nikt przed nim ani po nim.

Doprowadził do podpisania paktów o nieagresji z Niemcami i Rosją Sowiecką, wymusił na senacie Wolnego Miasta Gdańska przedłużenie konwencji regulującej używanie miejscowego portu przez polskie okręty wojenne. Jednocześnie przejawiał zaskakująco trzeźwe spojrzenie na politykę zagraniczną - po latach wzbudza to szczególne uznanie. Po podpisaniu paktu z Berlinem w styczniu 1934 roku twierdził bowiem, że "dobre stosunki pomiędzy Polską a Niemcami mogą trwać może jeszcze cztery lata, ze względu na przemiany psychiczne, które dokonują się w narodzie niemieckim (...)".

Marszałek przejawiał czasami irytujące poczucie nieomylności, ale tym razem wykazał się nieprawdopodobnie trafną oceną. Swoim rozmówcom dał do zrozumienia, że za kilka lat zabraknie go już wśród żywych i wówczas sami będą musieli się martwić o los kraju. Nie widział jednak w swoim otoczeniu godnego następcy.

"Wstałem, pragnąc go pożegnać - wspominał Janusz Jędrzejewicz rozmowę z maja 1934 roku - zatrzymał mnie jednak, wskazując na krzesło. Usiadłem. Twarz Marszałka, dotychczas łagodna i uśmiechnięta, zmieniła się nagle. Rysy się osunęły, gęsta siateczka zmarszczek stała się bardziej wyrazista, spod krzaczastych, nastroszonych brwi patrzyły na mnie oczy człowieka cierpiącego, zgnębionego. To nie gorycz, nie żal wyzierały, ale niepewność i obawa. Do końca życia nie zapomnę wyrazu tej twarzy zbolałej i zmęczonej, którą miałem w owej chwili przed sobą. Po dłuższej chwili usłyszałem szeptem wypowiedziane słowa:

'Ach, ci moi generałowie. Co oni zrobią z Polską po mojej śmierci?'. Powtórzył te słowa po raz drugi i trzeci (...). Dalszych słów Marszałka powtarzać nie mogę. Siedziałem zmartwiały i przerażony".

Podczas rozmowy ze Świtalskim i Sławkiem Piłsudski wyrażał się negatywnie o generałach pochodzenia legionowego, odbierając im przekonanie, że "któryś z oficerów mógłby Komendanta zastąpić". Inna sprawa, że "Śmigły" już od dawna sugerował w zaufanym gronie, że poczytalność Marszałka bywa mocno dyskusyjna. Powiedział nawet kiedyś, że według niego Piłsudski to "człek nienormalny, co ukryć się nie da, a skoro się wyda, uważać nas będą za trzodę głupców (...)".

Trudno się "Śmigłemu" dziwić, bowiem Piłsudski czasami nie hamował się nawet publicznie. Na początku 1934 roku wezwał go do Belwederu razem z innymi generałami (Sosnkowskim, Berbeckim i Rybakiem). Podczas raportu obrzucił "Śmigłego" obelgami, nie zwracając uwagi na fakt, że w spotkaniu uczestniczą dwaj oficerowie niżsi stopniem od zdobywcy Kijowa. Nic zatem dziwnego, że później "Śmigły" skarżył się, iż Komendant "potraktował go - i to wobec większej ilości generałów - w sposób szczególnie przykry".

11 listopada 1934 roku, w rocznicę odzyskania niepodległości, odbyła się defilada na Polach Mokotowskich. Podczas uroczystości Piłsudski stracił równowagę i resztę defilady przyjął, siedząc na krześle. Był to pierwszy sygnał dla społeczeństwa, że zdrowie Marszałka poważnie szwankuje.

Informacje na ten temat utajniono, sam Piłsudski nie znał prawdy o sobie - inna sprawa, że nigdy się tym nie interesował. Do tego dochodziła jeszcze jego wspomniana awersja do lekarzy i ich zaleceń. Zdrowie Marszałka coraz bardziej się pogarszało. Regularnie miewał stany podgorączkowe, pojawiła się opuchlizna nóg, coraz częściej w ogóle nie potrafił zasnąć. W styczniu 1935 roku przyszły ataki bólu, który uśmierzano gorącymi kompresami. Gdy stwierdzono powiększenie wątroby, Marszałek odłożył badania specjalistyczne na później. Pojawiły się torsje - chory rozpoczął głodówkę leczniczą, co początkowo przyniosło poprawę. Lekarze byli przerażeni, ale Piłsudski się uparł.

W tamtych czasach podobne terapie cieszyły się popularnością, a ich zwolenniczką była Eugenia Lewicka... Niestety, wraz z głodówką przyszło osłabienie - chory nie mógł utrzymać w ręku kart do ulubionego pasjansa. Na jego prośbę Lepecki i Woyczyński układali mu karty, nie chcąc go męczyć. 

W lutym 1935 roku zmarła siostra marszałka, Zofia Kadencowa. Pogrzeb odbył się w marcu w Wilnie i Piłsudski - mimo znacznego osłabienia - pojechał na uroczystość. Z tamtego czasu zachowały się dwa zdjęcia, które zrobiono w odstępie sześciu tygodni, dokumentujące postępy choroby. 6 lutego sfotografowano Komendanta na Dworcu Głównym, po eksportacji zwłok siostry do Wilna. Marszałek szedł wówczas wyprostowany, o własnych siłach, jego kondycja fizyczna sprawiała wrażenie zadowalającej. Ale 21 marca, po powrocie z ostatniej w życiu wizyty w Wilnie, na dworcu już Piłsudskiego podtrzymywano. Twarz ściągnięta cierpieniem, zmieniona nie do poznania, pochylona sylwetka.

Ostatnie zdjęcie żyjącego Marszałka sprawia przejmujące wrażenie. Święta wielkanocne 1935 roku Piłsudski spędził w Belwederze, wyraził wówczas zgodę na konsultację lekarską. Z Wiednia przyjechał profesor Karel Wenckebach, który w towarzystwie polskich lekarzy dokładnie zbadał Piłsudskiego. Diagnoza była porażająca: nowotwór złośliwy wątroby, niekwalifikujący się do operacji.

Choroba czyniła coraz większe spustoszenie, chwilami Piłsudski zachowywał się wręcz niepoczytalnie. Brutalnie traktował żonę i współpracowników, nie hamował się przy nikim. Jedyną osobą, która wywoływała uśmiech na twarzy konającego Marszałka, był Wieniawa-Długoszowski. Ale akurat jego Komendant zawsze traktował na specjalnych warunkach... 

Józef Piłsudski zmarł w Belwederze 12 maja 1935 roku o godzinie 20.45. Uroczystości pogrzebowe trwały sześć dni, ciało Marszałka spoczęło na Wawelu. We Francji, w Niemczech i ZSRR ogłoszono tygodniową żałobę narodową. Rok później w Wilnie pochowano przewiezione z Litwy szczątki matki Marszałka i - zgodnie z jego życzeniem - do grobu włożono też urnę z jego sercem.


INTERIA/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama