Krwawa zemsta muzułmanów

Dokładnie pięć lat temu, 7 lipca 2005 r., centrum Londynu wstrząsnęły cztery potężne eksplozje. Bomby podłożone przez zamachowców-samobójców w trzech wagonach metra i autobusie zabiły łącznie 52 niewinne osoby, w tym troje Polaków. Prawie 700 osób zostało rannych...

7.07.2005 r.: Ranni w wybuchu bomby w tunelu londyńskiego metra w okolicy stacji Aldgate
7.07.2005 r.: Ranni w wybuchu bomby w tunelu londyńskiego metra w okolicy stacji AldgateAFP

Trzy zsynchronizowane wybuchy

Kilkanaście sekund po pierwszym ładunku wybuchł kolejny, który znajdował się w plecaku zamachowca siedzącego w drugim wagonie, jadącego na zachód pociągu metra linii Circle. W chwili eksplozji pociąg ruszał z 4. peronu stacji Edgware Road w kierunku Paddington. Tutaj bomba zabiła 6 osób i zraniła wiele osób, także w innych pociągach metrach znajdujących się wtedy na stacji Edgware Road.

Wiedzieli, gdzie uderzyć

Tak duża liczba ofiar była spowodowana nie tyle silniejszym ładunkiem, co konstrukcją tunelu. Linia Piccadilly jest prowadzona w głębokim (30 m pod ziemią) i wąskim (tylko na jeden tor) tunelu. Linia Circle, gdzie doszło do pozostałych dwóch wybuchów, wiedzie natomiast szerokim na dwa tory i stosunkowo płytkim (położonym 7 m pod ziemią) wykopem. Tam też destrukcyjna siła ładunku nie została skumulowana na małej przestrzeni, jak to miało miejsce w tunelu linii Piccadilly.

Niespodziewany atak na autobus

O godzinie 9.47, niecałe pół godziny po tym, jak podjęto decyzję o zamknięciu metra, czwarty zamachowiec wysadził się na górnym pokładzie autobusu linii 30. Zrobił to w chwili, gdy przejeżdżał przez Tavistock Square, niedaleko stacji King's Cross. Ładunek był tak silny, że zniszczył całkowicie tylną część piętrusa i oderwał jego dach. Eksplozja zabiła 13 osób - wszystkich, którzy siedzieli w tylnej części górnego pokładu.

7.07.2005 r.: Tyle pozostało z piętrusa, w którym wysadził się zamachowiec-samobójca
AFP

Pasażerowie siedzący w przedniej części drugiego pokładu oraz zajmujący miejsca na dole wyszli z zamachu praktycznie bez szwanku. Wspominali jednak, jak okoliczne budynki pokryły się krwią oraz bruzdami wyżłobionymi przez części autobusu.

Terroryści osiągnęli 7 lipca 2005 r. to, co chcieli - na jeden dzień stolica Wielkiej Brytanii była sparaliżowana. Tak komunikacyjnie, jaki i ze strachu.

Zamachy w stylu Al-Kaidy

- Zamachy te przypominają akcje terrorystyczne Al-Kaidy - powiedział wówczas Jack Straw, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii.

Zobacz zamachy na zdjęciach z kamer przemysłowych:

Śledczy, po zbadaniu dowodów rzeczowych i przeanalizowaniu tysięcy nagrań z kamer przemysłowych, ustalili tożsamość zamachowców-samobójców. Wszyscy byli muzułmanami mieszkającymi w Wielkiej Brytanii - trzech pochodziło z Pakistanu, a jeden z Jamajki. Trójka pakistańskiego pochodzenia znała się. Z czwartym zamachowcem spotkali się 6 lipca w Luton, skąd pojechali następnego dnia rano pociągiem do Londynu.

Trzydziestoletni Mohammad Sidique Khan wysadził się na stacji metra Edgware Road. Mieszkał w Leeds razem z żoną (w czwartym miesiącu ciąży) i córką, był nauczycielem. Jego przyjaciel, 22-letni Shehzad Tanweer wniósł bombę do pociągu metra ruszającego ze stacji Liverpool Street. Na codzień pracował z rodzicami w knajpie serwującej fish & chips. Trzecim zamachowcem z Leeds był osiemnastolatek Hasib Hussain, który jechał autobusem nr 30. Dwaj ostatni bardzo się zmienili po powrocie z wyprawy do pakistańskiego miasta Lahur, gdzie wybrali się po "duchową odnowę".

Od lewej: Hussain, Lindsay (ciemna czapka), Sidique Khan i Tanweer wchodzą na stację w Luton
AFP

Ostatnim zamachowcem był, pochodzący z Jamajki, 19-letni Germaine Lindsay (znany także jako Abdullah Shaheed Pig Muncher Jamal). Mieszkał on z ciężarną żoną w Aylesbury w hrabstwie Buckinghamshire. To właśnie on wysadził się w wagonie metra w pobliżu stacji King's Cross St. Pancras, gdzie było najwięcej ofiar.

Zemsta za Irak i Afganistan

Nierzadko podnoszone są opinie, że wskazani przez policję i specsłużby zamachowcy, wcale się nie wysadzili w wagonach metra i autobusie. Prawie 25 procent brytyjskich muzułmanów uważa, że władze zrobiły z przypadkowych osób kozły ofiarne, a dowody ich zbrodni sfabrykowano na podstawie zdjęć z kamer przemysłowych zainstalowanych praktycznie wszędzie na Wyspach. Oliwy do ognia dolał sam Tony Blair, ówczesny premier Wielkiej Brytanii, który nie zgodził się na powołanie niezależnej komisji śledczej w sprawie zamachów. Twierdził, że wyniki jej prac mogłyby podważyć zaufanie Brytyjczyków do służb mających stać na straży ich bezpieczeństwa.

Równo dwa tygodnie po zamachach z 7 lipca w Londynie miały miejsce cztery kolejne eksplozje. Trzy na stacjach metra (Oval, Warren Street i Shepherd's Bush) i jedna w autobusie na Hackney Road. Tym razem obyło się bez ofiar śmiertelnych, ranna została tylko jedna osoba.

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas