Krwawy "import" z Rzymu. Afrykański lampart w serbskim amfiteatrze
Rzymskie walki z dzikimi zwierzętami kojarzą nam się głównie z Koloseum, gdzie na oczach tysięcy widzów ginęli gladiatorzy, skazańcy i egzotyczne bestie sprowadzane z najdalszych zakątków imperium. Tymczasem nowe odkrycie dokonane na terenie dzisiejszej Serbii wywraca do góry nogami dotychczasowe ustalenia archeologów. W prowincjonalnym amfiteatrze Viminacium odnaleziono bowiem kość afrykańskiego lamparta.

Walki ludzi ze zwierzętami (venatio) były nieodłącznym elementem rzymskich igrzysk. Pierwsza taka udokumentowana impreza odbyła się już w 186 r. p.n.e., kiedy Marcus Fluvius Nobilior zorganizował pokaz walk różnych gatunków na Circus Maximus. Z czasem brutalne spektakle stawały się coraz bardziej popularne i w 55 r. p.n.e. Pompejusz Wielki wystawił na arenę ponad 400 wielkich kotów.
Do tej pory archeolodzy zakładali jednak, że najbardziej egzotyczne zwierzęta, jak lwy, tygrysy czy lamparty, wykorzystywano wyłącznie w stolicy imperium. Na prowincji miały pojawiać się jedynie lokalne gatunki, jak niedźwiedzie brunatne czy dziki - nowe znalezisko pokazuje jednak coś zupełnie innego.
Lampart w serbskim Viminacium
Naukowcy opisują odkrycie kości przedniej kończyny dorosłego samca lamparta, odnalezionej podczas badań amfiteatru w Viminacium, jednego z najważniejszych ośrodków rzymskich na naddunajskich rubieżach. Analizy genetyczne wykazały, że zwierzę pochodziło z Afryki, a nie z Azji, skąd Rzymianie również sprowadzali niekiedy drapieżniki.
Badania izotopowe dodatkowo potwierdziły, że lampart żywił się naturalną, "dziką" dietą jeszcze przed schwytaniem, nie był więc zwierzęciem hodowlanym, ale trofeum z polowania. To pierwszy naukowo udokumentowany przypadek egzotycznego dużego kota w europejskiej prowincji rzymskiej.
Jak lampart trafił nad Dunaj?
Trasa zwierzęcia musiała być długa i skomplikowana. Badacze wskazują na dwa możliwe scenariusze, czyli polowanie zorganizowane przez rzymskie wojsko albo przejęcie zdobyczy przez wyspecjalizowaną afrykańską gildię łowców zwierząt, tzw. Telegini.
Po schwytaniu lampart prawdopodobnie płynął statkiem do portu we Włoszech lub Grecji, a potem podróżował drogą lądową lub rzeczną aż do Viminacium. I właśnie tam mógł trafić do vivarium, czyli rzymskiego odpowiednika dzisiejszej zwierzętarni, którego pozostałości również znaleziono na stanowisku.
Co stało się dalej? Niestety, kość nie opowiada całej historii. Lampart mógł zostać wystawiony do walki z gladiatorem lub innym drapieżnikiem. Możliwe też, że wykorzystano go podczas makabrycznej formy egzekucji (damnatio ad bestias), gdzie skazańców rzucano na pożarcie dzikim zwierzętom. Teoretycznie mógł być nawet zwierzęciem "cyrkowym", szkolonym do wykonywania sztuczek, choć badacze oceniają ten scenariusz jako najmniej prawdopodobny.
Jedno jest pewne - widowisko z udziałem lamparta musiało być krwawe, a przynajmniej tak sugerują autorzy badania, odwołując się do ikonografii i analogicznych odkryć z innych części imperium. Publikacja w Archaeological and Anthropological Sciences potwierdza też, że rzymskie prowincje nie były jedynie bladą kopią Rzymu i potrafiły organizować igrzyska w skali, o której dotąd nawet nie myśleliśmy, łącznie z transportem egzotycznych drapieżników na drugi koniec imperium.










