Mitholz. Tykająca bomba w Szwajcarii
Tuż przed Bożym Narodzeniem 1947 roku szwajcarskimi Alpami wstrząsnęła potężna eksplozja. Był to jeden z największych wybuchów nieatomowych w historii. Tylko cud uratował większość mieszkańców Mitholz.
W związku ze złą sytuacją polityczną w Europie i realnym zagrożeniem inwazji, Szwajcarzy rozpoczęli budowę systemu instalacji wojskowych w wybranych lokalizacjach. Jedną z nich skała Fluh położona w Blausee-Mitholz niedaleko Kandergrund w kantonie Berno. Dyrekcja Budynków Federalnych zleciła tam budowę podziemnego magazynu amunicji, który miał zmieścić do 8000 ton amunicji i innych materiałów wojennych.
Fluh to nie tylko nazwa własna szczytu górującego nad Mitholz, ale też określenie charakterystycznej formacji skalnej, głównie wapiennej, często występującej w północnych Alpach Wapiennych. Ta przeznaczona do budowy magazynu była właściwie pionową ścianą o długości 200 metrów i wysokości od 50 do 100 metrów.
Pierwotnie zaplanowano budowę sześciu komór magazynowych, każda o długości 100 metrów i szerokości 8,5 metra. Wkrótce jednak, na początku 1941 roku, zdecydowano, że tunele należy przedłużyć do 150 metrów.
Prócz sześciu tuneli magazynowych, wybudowano dwa dodatkowe tunele łączące system w całość - jeden łącznikowy, wewnątrz góry i drugi, kolejowy, połączony dwutorową linią z pobliską stacją kolejową. To nim transportowano zapasy amunicji i ładunków miotających. Na zewnątrz zbudowano wartownię i budynki pomocnicze.
Budowę bazy zakończono w 1944 roku, a rok później, kiedy zagrożenie inwazją minęło, oddano go wojsku. Zdeponowano w niej 7000 ton amunicji. Magazyn był uznawany za najnowocześniejszy w Szwajcarii. Było to niezwykle ważne, ponieważ Szwajcarzy mieli poważne problemy ze swoimi składami amunicji.
Wybuchowe magazyny
Od końca II wojny światowej Szwajcarzy mieli problem z przechowywaniem magazynowanej amunicji. W dwóch starych magazynach leżących w Gryzonii i środkowej części kraju doszło do zapłonu przechowywanych pocisków i niewielkiej eksplozji.
Do największej detonacji doszło w starej Twierdzy Dailly, której budowę rozpoczęto w 1892 roku. Znajdywały się w niej m.in. fabryki broni i amunicji, a także bardzo rozbudowane magazyny amunicji. Cały kompleks liczył 25 kilometrów długości. 28 maja 1946 roku 286 żołnierzy stacjonujących w twierdzy wyszło na nocne ćwiczenia. W tym samym czasie w magazynach trwały prace modernizacyjne. Przed północą doszło do eksplozji 449 ton amunicji znajdujących się w trzech komorach magazynowych.
Wybuch zniszczył większą część kompleksu. Tylko przypadek sprawił, że zginęło jedynie dziesięciu pracowników prowadzących prace modernizacyjne. Władze wojskowe były w szoku. Zarządzono kompleksową kontrolę wszystkich magazynów amunicji na terenie całego kraju. Wojsko postanowiło zmienić procedury przechowywania pocisków, zapalników i ładunków nośnych. Już po pół roku ukazał się wstępny raport i rozpoczęto wdrażać procedury bezpieczeństwa. Również w Mitholz, gdzie składowano 7000 ton materiałów wybuchowych.
Katastrofa
Ze względów bezpieczeństwa komisja zarządziła składowanie pocisków i zapalników w osobnych tunelach. Przez niemal cały 1947 rok wdrażano zarządzenia. Codziennie żołnierze przewozili po kilka ton niebezpiecznych materiałów. Tak też było 19 grudnia 1947 roku. Około godziny 23.00 227 mieszkańców Mitholz usłyszało huk przypominający zejście potężnej lawiny. Pół godziny później nastąpił wybuch, który zniósł północny fragment tunelu kolejowego i budynki stacji.
Po pięciu minutach nastąpił kolejny wybuch, który był odczuwalny aż 120 kilometrów dalej. Wyrzucił w powietrze ogromne fragmenty skał, które spadły na zabudowania wsi, niszcząc kilka domów. Mieszkańcy ruszyli w popłochu szukać schronienia. Tuż po północy nastąpiła największa eksplozja. Płomienie sięgnęły 150 metrów wysokości. W powietrze wyleciało 250 000 metrów sześciennych skały. Olbrzymie, kilkusetkilogramowe, fragmenty skał znajdywano nawet dwa kilometry dalej.
Uszkodzonych zostało ponad 40 domów, w tym 20 z nich nadawało się wyłącznie do wyburzenia. Zginęło dziewięć osób, w tym troje dzieci. Rząd szacował, że straty wyniosły około 100 mln ówczesnych franków szwajcarskich. Dziś byłoby to ponad 500 mln franków szwajcarskich.
W kolejnych dniach wojsko próbowało unieszkodliwić setki ton pocisków rozrzuconych po okolicy. W eksplozji uległo zniszczeniu około 3000 ton amunicji. Pozostała albo zachowała się w niezniszczonych tunelach, albo została wyrzucona eksplozją na zewnątrz.
Wojsko dość szybko ustaliło przyczynę wypadku - okazało się, że podczas przenoszenia zapalników jeden z nich został uszkodzony i w wyniku reakcji chemicznej w końcu wybuchł rozpoczynając reakcję łańcuchową. Niedługo później szwajcarskie firmy ubezpieczeniowe ogłosiły, że nie będą już dłużej ubezpieczać wojskowych magazynów, a rząd, pod presją społeczeństwa, postanowił zatopić przestarzałą amunicję w jeziorach.
(Nie)spodziewane konsekwencje
Tuż po katastrofie rząd podjął decyzję o odbudowie kompleksu. Wydrążono nowy tunel, który podzielił zachowane magazyny na pół. Planowano budowę podziemnego szpitala, jednak nikt nie miał już serca do dalszego prowadzenia projektu i po kolejnych przerwach w budowie, 1971 roku definitywnie zakończono projekt.
Niestety nie udało się wydobyć kilku tysięcy ton materiałów wybuchowych, które zostały uwięzione pod zwałami skał. W 1948 roku przeprowadzono pierwsze badania dotyczące ewentualnych zagrożeń, jakie niesie kilka tysięcy ton materiałów wybuchowych pod skałami. Uznano, że nie ma żadnego zagrożenia dla ludności. W 1986 roku kolejne badania potwierdziły wnioski wysnute w latach 40.
W 2017 roku postanowiono przygotować nową ocenę ryzyka pozostałej w Mitholz amunicji. Rada Federalna poinformowała opinię publiczną o wstępnych wynikach badań pół roku później. Okazało się, że pod gruzami znajduje się jeszcze około 3500 ton materiałów niebezpiecznych i jak najbardziej stanowią zagrożenie dla mieszkańców doliny. Władze nakazały utworzenie grupy, która ma za zadanie rozwiązać problem ukrywany przez wojskowych ekspertów od lat. Tymczasem mieszkańcy Mitholz nadal mieszkają tuż obok tykającej bomby.