Niedopałek uratował świat
W Siewieromorsku doszło w 1984 roku do największej po II wojnie światowej katastrofy sowieckiej floty.
Tego dnia mieli nigdy nie zapomnieć
13 maja 1984 roku zapowiadał się w Siewieromorsku dość zwyczajnie. Miasto położone na północnym krańcu półwyspu Kola, 60 kilometrów od granic Norwegii i nieopodal lepiej znanej bazy w Murmańsku, było portem floty wojennej, a zarazem ogromnym składowiskiem amunicji różnego typu. W basenach portowych stały lodołamacze i okręty wojenne, w tym przynajmniej dwa wielkie atomowe boomery. Właśnie nadchodził koniec zmiany i tysiące ludzi było już myślami przy rodzinie. Tego dnia mieli jednak nigdy nie zapomnieć.
Radarowe napromieniowanie magazynów
Do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę stało się w Siewieromorsku. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę wybuchu uznano niedopałek papierosa rzucony przez jednego z pracujących marynarzy. Mówiło się też, że pierwszą eksplozję mogło wywołać radarowe napromieniowanie magazynów.
Władze Związku Radzieckiego próbowały zatuszować całą sprawę, ale nie udało im się to z uwagi na bliskość Siewieromorska od granicy z Norwegią (60 kilometrów). Szacuje się, że w wybuchach zginęło od 200 do 300 osób, głównie pracowników magazynów oraz techników amunicyjnych wysyłanych do pożaru i próbujących zapobiec kolejnym eksplozjom. Liczbę ofiar mogło zwiększyć skażenie terenu toksycznymi substancjami używanymi przy budowie pocisków.
Zniszczenia, do których doszło w Siewieromorsku, mogły ostatecznie uniemożliwić Związkowi Radzieckiemu atak na państwa NATO. Flota Północna, która miała uderzyć w konwoje atlantyckie i wybrzeża Europy, została pozbawiona możliwości prowadzenia działań wojennych. I to być może z powodu jednego niedopałka papierosa.
Maciej Szopa
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL