Sabotaż w Katowicach. Wagon-widmo sparaliżował ruch pociągów
Na Śląsku prawdopodobnie doszło do sabotażu. W nocy z 2 na 3 września na ruchliwym szlaku kolejowym Katowice - Katowice Ligota odkryto stojący luzem, 20-tonowy wagon. W tajemniczych okolicznościach został on odłączony od składu, a maszynista miał się zorientować dopiero na końcowej stacji. Ktoś przełożył też oznaczenia na przedostatni wagon. Wywołało to poważne niebezpieczeństwo, utrudnienia w ruchu kolejowym i opóźnienia pociągów, a zdaniem ekspertów było to celowe działanie. Kto odłączył wagon i po co?

Spis treści:
- Sabotaż w Katowicach. Ktoś celowo odłączył wagon na środku torów
- Paraliż kolejowy na Śląsku. Mogło dojść do katastrofy
- Sprawca przełożył oznakowania na przedostatni wagon. To przemyślana akcja
Sabotaż w Katowicach. Ktoś celowo odłączył wagon na środku torów
Choć do tego prawdopodobnego aktu sabotażu doszło 3 września o godz. 01:32 nad ranem, trafił on do mediów dopiero z początkiem października. Do incydentu doszło na szlaku kolejowym Katowice - Katowice Ligota, na którym stał porzucony, 20-tonowy wagon-węglarkę. Był on pusty i pozbawiony odblaskowych oznaczeń, przez co nie był widoczny z daleka dla maszynistów i stwarzał zagrożenie.
Na szczęście nie doszło do katastrofy kolejowej, ale incydent wywołał nawet 60-minutowe opóźnienia 4 pociągów pasażerskich, a 3 składy Kolei Śląskich musiały skorzystać z objazdu przez Brynów i Katowice Ligotę.
Pozostawiony na środku torów wagon był ostatnim ze składu towarowego relacji Dąbrowa Górnicza Towarowa - KWK Szczygłowice. Maszynista zorientował się, że go brakuje, dopiero po dojechaniu do stacji końcowej. Co więcej, zauważył też, że oznaczenia końca składu przełożono na następny (przedostatni) wagon. Nie tylko to wskazuje, że nie było to przypadkowe odłączenie wagonu, lecz umyślnie przeprowadzona akcja.
Paraliż kolejowy na Śląsku. Mogło dojść do katastrofy
Na sabotaż wskazuje również to, że wagon odłączył się na torach nr 141. To jeden z najbardziej ruchliwych węzłów kolejowych na Śląsku i w całej Polsce. W tej chwili realizowana jest duża inwestycja kolejowa w Katowicach, wskutek czego przez właśnie te tory przejeżdżają zarówno pociągi towarowe, jak i osobowe - regionalne i dalekobieżne. Wygląda więc na to, że komuś zależało na spowodowaniu zatoru i paraliżu ruchu kolejowego. Sytuację udało się opanować dopiero o godzinie 12:28. Wtedy też ruch został wznowiony.
Szczęście w nieszczęściu - do incydentu doszło późną nocą, gdy ruch nie jest tak natężony jak o poranku i w ciągu dnia. Wciąż jednak nie wyjaśniono okoliczności zdarzenia. Sprawę badają policja i prokuratura, które odmawiają komentarza "z uwagi na dobro prowadzonego śledztwa". Udało się natomiast ustalić, że pociąg należał do spółki Kolprem, która świadczy usługi dla koncernu ArcelorMittal Poland. Jego rzeczniczka przekazała Interii, że okoliczności zdarzenia są wyjaśniane, a firma uczestniczy w pracach komisji kolejowej.
Sprawca incydentu jest poszukiwany. Jego motywy ma dopiero ustalić śledztwo, niemniej jednak padły podejrzenia, że był to celowy akt sabotażu. Tego zdania jest choćby funkcjonariusz ABW w rozmowie z "Rzeczpospolitą". Doświadczony pracownik służb wypowiedział się anonimowo. "Mamy dziś taką sytuację geopolityczną, że banalne i niebanalne zdarzenia mogą mieć zatrważający kontekst. W tym przypadku trudno znaleźć logiczne wyjaśnienie tego incydentu" - skomentował.
Sprawca przełożył oznakowania na przedostatni wagon. To przemyślana akcja
Więcej informacji przekazał dziennikarzom koncern ArcelorMittal Poland, do którego należał skład (konkretnie do należącej do niego spółki Kolprem). Gdy po północy odjechał ze stacji Katowice Ligota do posterunku odgałęźnego Panewnik, nastąpił spadek ciśnienia w przewodzie hamulcowym i pociąg się zatrzymał. Później nastąpiło automatyczne odhamowanie składu i pociąg ruszył. W tym czasie musiało dojść do odczepienia wagonu.
Następnie wydarzyło się coś dziwnego. Maszynista poprosił dyżurnego ruchu o sprawdzenie sygnalizacji na końcu składu, a ten nie stwierdził jakichkolwiek nieprawidłowości. Dopiero na końcowej stacji - Kopalni Węgla Kamiennego Szczygłowice, gdzie na pociąg miał być załadowany węgiel, maszynista zorientował się, że brakuje ostatniego wagonu. "Maszynista na ostatnim wagonie zauważył rozkręcony i zwisający sprzęg śrubowy oraz prawidłowo umieszczone sygnały końca pociągu" - donosi "Rzeczpospolita".
Owe sygnały umieszczane są na końcu składu. To tablice ostrzegawcze w postaci tarcz lub lamp sygnalizacyjnych. Ktoś przełożył je na przedostatni wagon w trakcie postoju, dlatego dyżurny ruchu nie zauważył niczego niepokojącego. Skład był osygnalizowany prawidłowo, tyle że nie na ostatnim, lecz przedostatnim wagonie. To dowód na to, że sprawca incydentu dokładnie wiedział, co robi i jak należy oznakować koniec pociągu.