Pierwsza polska broń. Czym pradziadek pogonił bolszewika?

Podczas wojny z bolszewikami nie szczędzono także kos. Często ochotnicy walczyli w cywilnych ubraniach i boso, gdyż brakowało mundurów / Ilustrowany Kuryer Codzienny /domena publiczna
Reklama

Nie upłynęło wiele czasu od odzyskania niepodległości, a Polska znowu stanęła w obliczu zagrożenia. Bolszewicka rewolucja spędzała sen z powiek polskim władzom. Czasu było coraz mniej, a zorganizować należało praktycznie wszystko, m.in. wyposażenie nowo powstającej polskiej armii w broń.

Zadanie było bardzo trudne, ponieważ do 1918 roku na terenach Rzeczpospolitej nie istniała żadna fabryka uzbrojenia. Zaborcy chcieli możliwie zminimalizować ryzyko ewentualnych buntów (do których, jak uczy historia, Polacy byli zdolni), poza tym polskie ziemie leżały na granicy pomiędzy trzema okupantami. W wypadku wojny przesuwająca się linia frontu mogłaby łatwo "wchłonąć" fabrykę, nieopatrznie ulokowaną na obrzeżach kraju.

Było więc dla wszystkich o wiele rozsądniej i bezpieczniej budować zakłady zbrojeniowe głęboko wewnątrz własnego terytorium, niż na zubożałych terenach dawnego Królestwa Polskiego. Sytuację pogarszała stosowana przez wycofujące się wojska rosyjskie tzw. "taktyka spalonej ziemi" - w pierwszych latach I wojny światowej wywożono z Kongresówki wszystko, co tylko można było wywieźć, a resztę niszczono, aby nic nie wpadło w ręce Niemców i Austriaków.

Reklama

Po zaborcach

Pierwszym, najbardziej oczywistym źródłem zaopatrzenia dla armii, było przejęcie możliwie jak największej ilości sprzętu od wycofujących się zaborców. Na terenie Galicji operacje rozbrajania zaborczych oddziałów zazwyczaj przebiegały bezkrwawo. Już 31 października 1918 roku udało się Polakom odebrać broń żołnierzom austriackim i zająć Kraków. Gorzej sytuacja przedstawiała się na terenach byłego Królestwa Kongresowego. Tutaj niemieckie oddziały często stawiały opór polskim żołnierzom i dochodziło do krwawych starć. Najwięcej broni udało się przejąć w Brześciu nad Bugiem, z magazynów niemieckiej Armii Wschód. We wschodniej części Polski zajmowanie wyposażenia zaborcy było najtrudniejsze, ze względu na wspomnianą wcześniej rosyjską taktykę.

Na Kresach Polacy, którzy tworzyli oddziały samoobrony, często wyposażeni byli jedynie w broń białą i myśliwską. Część uzbrojenia zdobyto również podczas walk na Ukrainie. Chociaż nie umiemy określić, ile dokładnie sprzętu odebrali wrogowi Polacy, to jednak z pewnością liczba ta przekroczyła straty własne. Szacunkowe dane ze stycznia 1919 roku mówią o przejęciu około 100 tysięcy sztuk broni, z czego 40% stanowił sprzęt austriacki, 30% niemiecki, 20% rosyjski, a 10% wyposażenie zdobyte w inny sposób. Choć nie brakowało ludzi, przejęta broń stanowiła jedynie kroplę w morzu potrzeb. Dla przykładu, gdy delegacja z powiatu suczyńskiego przyjechała do Warszawy, aby pozyskać potrzebny do obrony sprzęt, generał Wacław Iwaszkiewicz zaoferował jedynie sześć karabinów, amunicję do nich oraz 20 tysięcy marek.

W marcu 1919 roku przeorganizowano dowództwo polskich się zbrojnych. Od tego momentu zdobywaniem wyposażenia formalnie zajmował się Oddział IV Głównego Kwatermistrzostwa Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego (od grudnia 1920 roku oddział podlegał osobie Głównego Kwatermistrza).

Błękitne uzbrojenie

Zanim jeszcze nowa instytucja rozpoczęła na dobre swoją działalność, w nocy z 19 na 20 kwietnia do Polski przybywa pierwszy pociąg, wiozący Błękitną Armię generała Józefa Hallera. Jej żołnierze w przeważającej części składali się z Polaków, którzy służyli w wojsku francuskim i jeńców wojennych armii austro-węgierskiej oraz niemieckiej (około 35 tysięcy ludzi). Oprócz tego w jej skład wchodziła liczna Polonia z USA (około 22 tysiące żołnierzy, zwerbowanych w Obozie "Kościuszko") i 300 osób z Brazylii. Cała armia została wyekwipowana przez Francję w nowoczesną broń i walczyła na froncie zachodnim I wojny światowej. Hallerczycy posiadali również samoloty i czołgi Renault FT-17. Generał zaraz po przekroczeniu granicy wysłał z Leszna Wielkopolskiego depeszę do Naczelnego Wodza, w której poinformował o swoim przybyciu. Piłsudski, nie kryjąc radości, odpisał:

"Przyjemnie mi było w świeżo zdobytym Wilnie z zachodniego końca Polski otrzymać od Generała depeszę o Jego przyjeździe do kraju. Proszę w moim imieniu wyrazić podwładnym Mu oficerom i żołnierzom moją radość z przybycia ich do Ojczyzny i pewność, że, jak każdy prawy żołnierz polski, osłonią zwycięsko zagrożone granice kraju."


Jednak fakt przybycia Błękitnej Armii, jak również wcielenie Armii Wielkopolskiej do Wojska Polskiego nie poprawiły znacząco stanu zaopatrzenia kraju w broń. Starano się zakupić sprzęt we Francji i Wielkiej Brytanii. Rzecz jasna wymagało to ogromnych nakładów finansowych. Nakładów, których dopiero co powstałe i wyniszczone po okupacji państwo nie posiadało. Płacono więc za wyposażenie tym, co było w kraju - surowcami i żywnością. Tym sposobem na przykład za 25 tysięcy karabinów typu Mannlicher wraz z amunicją rząd polski zapłacił 600 wagonami ziemniaków, a za 20 tysięcy pocisków artyleryjskich i 20 milionów naboi wysłano na Węgry 500 wagonów z węglem.

Możliwości tego typu działań były jednak bardzo ograniczone i szybko się wyczerpały. Wobec tego Polska Misja Zakupów podjęła starania o pożyczki na kupno sprzętu wojskowego. Szukano możliwości sprowadzenia potrzebnego wyposażenia z Włoch, USA, a nawet Turcji. Upragnionej pożyczki udzieliła nam Francja, dzięki czemu udało się zakupić 60 milionów sztuk amunicji do karabinów Mauser.

Darowizny

Ważnym źródłem wyposażenia były też darowizny. Francuzi wysłali do Polski ponad 3 tysiące wagonów sprzętu wojskowego z demobilu. Znaczącą jego część stanowiła artyleria. Z Grecji sprowadzono 1000 wagonów z pociskami artyleryjskimi i amunicją. W styczniu 1920 roku Wielka Brytania podarowała Polakom między innymi 80 dział, 50 tysięcy karabinów i 50 milionów sztuk amunicji. Wszystko pochodziło z demobilu. Chociaż sprzęt był darowizną, to brytyjskie firmy przewozowe zażądały wygórowanych cen za transportowanie go do Polski.

Z tego powodu pierwsze konwoje wyruszyły dopiero w maju 1920 roku. Dalsze trudności sprawiali dokerzy brytyjscy i niemieccy (z Gdańska), którzy bojkotowali wojskowe transporty. W sierpniu Wielka Brytania wprowadziła zakaz wywożenia broni i sprzętu wojskowego z kraju. W rezultacie tej decyzji przed rozejmem między Polską a bolszewicką Rosją dotarła zaledwie część obiecanego wyposażenia. Z resztą również Francja nie spieszyła się z przyznawaniem Polsce pożyczek i sprzętu. Oba kraje stawiały rządowi polskiemu warunki polityczne. W powszechnej opinii sprawa polska była z góry skazana na porażkę.

Szybkie zakupy

W drugiej połowie 1920 roku, w najważniejszym momencie wojny z bolszewikami, udało się jeszcze zakupić we Włoszech 100 tysięcy karabinów i 100 milionów naboi. Zakup ten był tym ważniejszy, iż wycofujący się przed bolszewicką armią Polacy ponosili duże straty w sprzęcie. W styczniu 1920 roku na froncie znalazło się w sumie około 628 tysięcy karabinów. Do listopada tegoż roku odnotowano straty w wysokości około 327 tysięcy karabinów (liczby nie uwzględniają broni zdobycznej).

Broń, wykorzystywana w 1920 roku przez oddziały polskie, była więc zbiorem wielu typów uzbrojenia z całego świata, o różnym stopniu nowoczesności. Najpopularniejszym modelem karabinu był Mauser wz. 98, kalibru 7,92mm. Niemiecka, niezawodna konstrukcja cieszyła się dużym zainteresowaniem w wielu krajach, stąd też można było ją zakupić czy zdobyć nie tylko od samych Niemców. Z resztą po wojnie z bolszewikami Polska doczekała się nawet własnych fabryk tego typu karabinów. Broń była tak dobra, że powszechnie wykorzystywano ją także w trakcie II wojny światowej. Mauser cechował się dużym zasięgiem, świetną celnością, a jego czterotaktowy zamek (to znaczy taki, w którym do przeładowania broni potrzebne są charakterystyczne cztery ruchy zamkiem) rzadko się zacinał. Wykorzystywany był przede wszystkim przez piechotę, choć walczyli nim również artylerzyści, kawalerzyści i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza.

Broń pradziadka

Kolejnym często spotykanym karabinem był francuski Lebel wz. 86/93. Broń ta odznaczała się dużą celnością, jednak nie można było przy jej pomocy prowadzić zbyt szybkiego ostrzału. Lebel, razem z karabinem Berthier wz. 07/15, znajdował się głównie na wyposażeniu wracającej do Polski z Francji armii generała Hallera. Brakuje dokładnych danych liczbowych dotyczących tej broni, jednak jeszcze w 1936 roku Polska posiadała jej ponad 145 tysięcy sztuk.

Z Rosji pochodził karabin powtarzalny Mosin wz. 91, kalibru 7,62, skonstruowany w 1890 roku przez kapitana Siergieja Mosina. Broń wzorowano na modelu belgijskiego konstruktora Emila Naganta. Rodzima konstrukcja została uznana przez rosyjskie Ministerstwo Wojny za tańszą w produkcji od Naganta, na produkcję którego należało wykupić drogą licencję. Mosin w porównaniu do belgijskiego pierwowzoru był bardziej zawodny i częściej się zacinał. Używano go tylko w niektórych jednostkach Wojska Polskiego w latach 1918-1920. Od 1924 roku poddawano go modyfikacjom w centralnej Fabryce Broni nr 1 w Warszawie i Fabryce Maszyn i Broni ARMA we Lwowie.

Te modele stanowiły podstawową broń osobistą żołnierzy na froncie w roku 1920. Wojsko Polskie posiadało jednak również cięższy sprzęt. Wśród niego znajdował się między innymi ciężki karabin maszynowy Maxim. Licencję na produkcję broni maszynowej, pomysłu amerykańskiego wynalazcy Hirama Maxima, Rosjanie zakupili po wojnie z Japonią w 1904 roku, gdzie wykazała wysoką przydatność bojową. CKM wykorzystywał zamek zaryglowany przy strzale i krótki odrzut lufy, która posiadała cztery prawoskrętne gwinty i była chłodzona wodą. Amunicja kalibru 7,9 mm podawana była w taśmach parcianych po 250 sztuk. Karabin osadzono na czteronożnej podstawie. Razem z nią ważył 50 kilo i był najcięższą tego typu konstrukcją.

Francuski Hotchkiss Mle 14, kalibru 8 mm, brał udział w walkach w czasie obu wojen światowych. Do Polski trafił w 1919 roku, oznaczony jako "wz. 14". Do 1936 roku znalazło się na wyposażeniu polskiej armii 2620 sztuk tej broni. Lufa chłodzona była powietrzem. Nie dało się jej szybko wymienić, więc aby zabezpieczyć broń przed przegrzewaniem dodano zaraz za zamkiem użebrowanie. Strzelec, który był też odpowiedzialny za przenoszenie lufy, zakładał na ramię specjalną kolczugę, izolującą go od rozgrzanego metalu. Spust przystosowany był tylko do prowadzenia ognia ciągłego. W czasach wojny polsko-bolszewickiej ckm ten zasilany był z tzw. "tacek" po 24 lub 30 nabojów. Szybkostrzelnością nie ustępował konstrukcjom chłodzonym wodą.

Swój udział w obronie granic Polski miał również CKM Colt Model 1914. Chociaż od 1917 roku został w USA zastąpiony przez nowszą konstrukcję Browninga M1917, to jednak w odrodzonej Rzeczpospolitej - jak każda broń - był towarem bardzo pożądanym. Wiosną 1919 roku znajdowało się w kraju 200 takich CKM-ów, z czego 30 było na froncie. Zasilany był parcianymi taśmami po 250 naboi, które umieszczane były w skrzynce po lewej stronie karabinu maszynowego. Broń była dosyć celna, możliwe było też oddawanie pojedynczych strzałów.

Wyposażenie odrodzonej armii Rzeczpospolitej w broń i amunicję było ogromną logistyczną operacją. Dzięki skutecznym staraniom polskiego rządu udało się zebrać odpowiednią ilość uzbrojenia na czas. Choć sprzęt polskiego żołnierza było bardzo różnorodny, a czasu na szkolenie z obsługi zwykle brakowało, to jednak poczynione przez Polaków przygotowania okazały się wystarczające do odparcia przeważającego liczebnie wroga.

Mateusz Balcerkiewicz

Artykuł opublikowany zgodnie z licencją CC BY-SA 3.0. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji. Oryginalny tekst można znaleźć na stronie Histmag.org.

Histmag.org
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy