Szawarsz Karapetjan. Zapomniany bohater Armenii
Chociaż w swojej dyscyplinie sportu zdobył wszystko, co tylko można - od prestiżowych tytułów po rekordy świata - największe osiągnięcie zanotował nie na mistrzostwach, olimpiadzie czy innych zawodach. 16 września 1976 roku utytułowany pływak Szawarsz Karapetjan ocalił z tonącego trolejbusa dwadzieścia osób.
Uprawiał niszowy sport. Bo o ile o wyczynach najlepszych pływaków na ogół jest głośno, a nazwiska takie jak Michael Phelps, Ian Thorpe, Mark Spitz czy Ryan Lochte znają miliony ludzi na całym świecie, tak zmagania nurków ścigających się w płetwach śledzi stosunkowo niewielu kibiców sportu.
Nie zmienia to faktu, że Ormianin Szawarsz Karapetjan miał do niego dryg jak mało kto. Kilkadziesiąt razy był mistrzem świata, Europy i ZSRR. Wielokrotnie bił rekordy świata. Słynął z żelaznej kondycji, którą często wyrabiał wraz z bratem. Kamo także był pływakiem. 16 września wybrali się wspólnie na trening.
Błyskawiczna decyzja braci
Młodzi mężczyźni byli właśnie w trakcie rutynowej, liczącej dwadzieścia kilometrów przebieżki wokół Jeziora Erywańskiego, kiedy usłyszeli przeraźliwy huk. Nieopodal trasy ich biegu kierujący trolejbusem motorniczy nie trafił w most, przełamał bariery ochronne i z dużym impetem wpadł rozpędzoną maszyną do wody.
Decyzję podjęli w mgnieniu oka. Wiedzieli, że liczy się każda sekunda, a służby ratunkowe mogą przyjechać na miejsce za późno. Szybko ocenili sytuację. Trolejbus zatrzymał się dwadzieścia-dwadzieścia pięć metrów od brzegu, tonął. Jezioro w tym feralnym punkcie było głębokie na dziesięć metrów.
Bracia dali nura pod wodę. Okrążyli wagon, szukając uchylonych drzwi lub otwartego okna. Nic z tego. Wiedzieli, że muszą wybić szybę, by dostać się do środka. Szawarsz zaczął kopać tylną szybę. Za którymś razem udało się. Fragmenty szkła poraniły go w nogę, lecz adrenalina buzowała już we krwi. Skutki interwencji odczuje dopiero później.
Ocalił dwadzieścia osób
Tymczasem nie było chwili do stracenia.
Karapetjanowie podzielili się zadaniami. Bardziej doświadczony Szawarsz nurkował w mętną toń jeziora i wydobywał z wnętrza trolejbusu przerażonych, dławiących się wodą pasażerów i przekazywał ich bratu, a ten asekurował ich do samego brzegu, gdzie zebrani na miejscu wypadku przechodnie udzielali im dalszej pomocy, nim zadanie to przejęli ratownicy.
Utytułowany pływak nurkował bez wytchnienia. Policzono później, że trzydzieści razy zszedł pod wodę. Uratował dwadzieścia osób. Żałował, że nie ocalił jeszcze jednej, bo miał na to szansę. Niestety, dopiero na powierzchni zorientował się, że trzyma w ramionach wyrwany w wagonie fotel, a nie nieprzytomnego człowieka.
Reporterowi “Komsomolskiej Prawdy" powie po latach: “Woda była brudna, nic nie widziałem. Zdałem sobie sprawę, że sam odpowiadam za wszystko (...). Wynurzałem się na powierzchnię, nabierałem powietrza i nurkowałem ponownie. Za którymś razem zrozumiałem, że mam w rękach skórzany fotel. Tak bardzo byłem zmęczony, że nie zauważyłem, że to nie jest człowiek".
W akcji ratunkowej niewiele pomogli przybyli na miejsce płetwonurkowie. Okazało się bowiem, że... w ich butlach brakuje tlenu.
Dlaczego doszło do wypadku?
Kiedy emocje opadły, a Szawarsz Karapetjan dotarł do ostatniej osoby, którą udało mu się ocalić, bohaterski pływak trafił do szpitala, a śledczy zaczęli zadawać sobie pytanie, dlaczego doszło do wypadku?
Oficjalnie mówiono o tym, że kierowca dostał ataku serca i stracił panowanie nad trolejbusem. Według relacji ocalałych przyczyna wypadku była inna. Kierowca miał wdać się w kłótnię z jednym z pasażerów, który domagał się zatrzymania pojazdu. Agresywny mężczyzna miał rzucić się na kierowcę, co sprawiło, że ten wpadł do jeziora.
Publicznie tego drugiego wątku jednak nie analizowano.
Kolejna akcja ratunkowa
Szawarsz bohaterską akcję ratunkową przypłacił zdrowiem. W szpitalu spędził kilkadziesiąt dni. Miał poważne problemy z płucami, dostał również sepsy, ponieważ woda była skażona ściekami. W wieku 23 lat praktycznie zakończył poważną karierę sportową.
Z racji tego, że w ZSRR kataklizmy i katastrofy władze zamiatały pod dywan, o wyczynie Ormianina i samej tragedii, która pochłonęła wiele ofiar, długo milczano. Dopiero po kilku latach dotarł do niego wspomniany dziennikarz “Komsomolskiej Prawdy", a Karapetjan na kompletne uhonorowanie czekał do lepszych czasów - dla siebie i całej Armenii.
Co ciekawe, interwencja z 1976 roku nie była jedyną, w której ocalił życie przypadkowych osób. 19 lutego 1985 roku pomógł wydostać kilkoro ludzi z płonącego budynku. Znów ratował innych nie zważając na własne zdrowie. Ponownie wylądował w szpitalu.
W 1993 roku przeniósł się do Moskwy. Otworzył mały zakład produkujący obuwie o symbolicznej nazwie “Drugi Oddech".