Tajemnicza fabryka w Uboczu
Jest koniec grudnia 1944 roku. Pewnego mroźnego popołudnia, w górnej części wsi Ubocze pojawia się grupa niemieckich oficerów. Mają za zadanie dopilnować, aby grupa naukowców rozpoczęła przygotowania do styczniowej ewakuacji. Trzeba się spieszyć, gdyż istnieje realna obawa rychłego nadejścia Sowietów. Pracujący tutaj jeńcy wojenni zapełniają wielkie skrzynie cennym ładunkiem. Po zdemontowaniu ostatnich maszyn i załadowaniu ich na kolejne ciężarówki, najtajniejsza część fabryki zostaje wysadzona.
Nowy dziedzic
Mimo sporych możliwości finansowych ówcześni właściciele nie zdecydowali się na większe inwestycje we wsi. W efekcie, w połowie XVIII wieku w Górnym Uboczu, poza kilkudziesięcioma miejscowymi chłopami, w majątku zatrudniano zaledwie paru rzemieślników.
Po najbogatszym kupcu gryfowskim majątek odziedziczyła córka, Euphrosine Agnette. Większe zmiany nastąpiły po zawarciu związku małżeńskiego właścicielki wsi z Carlem Ludwigiem Hoffmannem (1792). Nowy dziedzic zaczął zmieniać powoli charakter swego dominium. W Dolnym i Górnym Uboczu zaczęto coraz więcej inwestować.
Efektem tych działań było funkcjonowanie w 1840 roku: wapiennika, cegielni, 3 młynów wodnych, browaru i 9 zajazdów.
Ponadto, z powodzeniem, działały 23 warsztaty płóciennicze, gdzie zatrudniono 33 rzemieślników. Dla nas najważniejsze będzie to, iż rozwój tkactwa chałupniczego stanie się podstawą do powstania kolejnej i zarazem największej inwestycji.
Fabryka Rösslera
Inny pasjonat przeszłości Janusz Buca sądzi, że spore znaczenie mógł mieć miejscowy kataklizm: "Początek fabryce dało zakupienie majątku w Górnym Uboczu przez radcę komercyjnego Wilhelma Rösslera. Być może pożar (15.10.1872) folwarku sprawił, że właściciel porzucił pomysł pracy na roli i wybudował budynki dla nowoczesnej tkalni i szwalnię". Moim zdaniem, na podjęcie decyzji o powstaniu fabryki włókienniczej znacznie większy wpływ miały inne czynniki. Pierwszym było wieloletnie doświadczenie miejscowych rzemieślników, drugim, poprowadzona kilka kilometrów od fabryki linia kolejowa łącząca ją ze stacją w Gryfowie. Dzięki temu gotowe produkty można było rozwozić szybko i tanio w kierunku na Lubań i Jelenią Górę.
Dodatkowo zwiększeniu eksportu miejscowych towarów służyło położenie nowych torów w Górnym Uboczu (linia Gryfów-Lwówek) i zbudowanie we wsi przystanku kolejowego: "W szczytowym okresie zatrudniano tam między 400-500 robotników. Na 350 warsztatach tkackich (czytaj: maszynach - przyp. Sz. W.) wytwarzano len (...), z których wykonywano pościel - pisze Walter Krause.
Po Wilhelmie fabryką kierował jego syn Gustaw Rössler. Po śmierci tego ostatniego w 1911 roku, rodzinny zakład przejęła córka Charlotte wraz z mężem mjr. Breithauptem: "Oprócz typowych zajęć związanych z funkcjonowaniem fabryki, właściciele znajdują czas na działalność społeczną - otaczają różnorodną pomocą dzieci wsi, dla najbiedniejszych kupują książki i wyposażenie szkolne, finansują działalność sióstr zakonnych. Po I wojnie światowej fabryce nie wiedzie się najlepiej, właściciele sprzedają część majątku na spłatę długów".
Nowy właściciel fabryki nie potrafił niestety tak umiejętnie zarządzać firmą jak jego poprzednicy. Dowodzi tego fakt, iż w latach 1924-29 gdy na Starym Kontynencie nastąpiła prosperita gospodarcza, zwłaszcza w Niemczech, gdzie tempo rozwoju było największe spośród innych krajów europejskich, fabryka włókiennicza nie podołała konkurencji: "Starosta Breuthaupt objął zakład po śmierci ostatniego właściciela, ale niestety pod jego zarządem fabryka podupadła i została przejęta przez firmę Teichgräbera". Pozostaje jednak pytanie, dlaczego właśnie firma Winkler, prowadzona przez Hermana Teichgräbera, zdecydowała się w 1934 roku na wykupienie zadłużonej fabryki włókienniczej? Pewną podpowiedzią może być miejsce siedziby koncernu, która znajdowała się w niedalekim Gryfowie Śląskim.
"Argus" Motoren Werke
"Na przełomie 1941/1942 firmę przejął koncern Motoren-Werke "Argus" z myślą uruchomienia w Uboczu produkcji zbrojeniowej. Maszyny po byłej tkalni wywieziono i rozlokowano w pobliżu wsi. Po niezbędnej modernizacji budynków i unowocześnieniu parku maszynowego, rozpoczęto produkcję części do silników samolotowych". Autor oparł te słowa na odnalezionych powojennych sprawozdaniach władz gminnych z Ubocza oraz relacjach byłych niemieckich mieszkańców wsi i robotników przymusowych.
Nader cenną okazała się relacja ówczesnej mieszkanki Ubocza: "Ta pierwsza fabryka była własnością rodziny Rössler. Została jeszcze przed wojną przejęta przez firmę Winkler. W czasie wojny około 1942 roku budynki przejęły Zakłady "Argus". (...) maszyny tkalnicze i szwalnicze zostały rozwiezione do pobliskich miejscowości i tam złożone. (...) Ta druga fabryka zmieniła swe otoczenie. Cały ten teren był dokładnie ogrodzony płotem o wysokości dwóch metrów. Tam składowano V-Waffen, a nawet produkowano. Ja przypuszczam, że składowano napęd i testowano tą broń, bo ten piekielny hałas na to wskazywał. Nic więcej nie mogę na ten temat pisać, bo to wszystko było ściśle tajne. (...) Jak wspomniałam ta produkcja uzbrojenia należała do Koncernu "Argus". (...)
Części do trzydziestu rodzajów samolotów
Okazuje się, że od drugiej połowy lat 30. niemiecki koncern prowadził prace nad stworzeniem silników odrzutowych. Jednym z zatrudnionych we wspomnianej firmie lotniczej był dr inżynier Fritz Gosslau, który wpadł na nietypowy pomysł wykorzystania silnika odrzutowego. Marzeniem konstruktora było bowiem stworzenie "latającej bomby", czyli pierwszego pocisku manewrującego: "Zamierzał wykorzystać do napędu swej "bomby" prosty i tani silnik odrzutowy, jakim był silnik pulsacyjny, skonstruowany w jego firmie w 1939 roku na zlecenie Ministerstwa Lotnictwa. Był to silnik charakteryzujący się dużym jednostkowym zużyciem paliwa, ale prostota i brak konieczności zastosowania deficytowych materiałów to były zalety w warunkach wojny kluczowe - twierdzi Igor Witkowski. Silnik zbudowany był bez wirnika, to znaczy bez sprężarki i turbiny. Był oparty, podobnie jak silnik tłokowy o cykl sprężania, spalania i wydechu, tyle tylko, że odbywało się to w zupełnie inny sposób. (...) W silniku Argus As-109 cykl powtarzany był 40-45 razy na sekundę, dając efekt dźwiękowy podobny jak w przypadku głośno pracującego silnika tłokowego".
Broń odwetowa
Efektem współpracy było stworzenie projektu noszącego roboczą nazwę "Fieseler Fi 103". 5 czerwca 1942 roku przekazano go do oceny departamentowi technicznemu Ministerstwa Lotnictwa. Po przegranej "wojnie o Anglię" i naciskach Hitlera na stworzenie rozmaitych broni odwetowych, poprawnie wykonany projekt "Argus" Motoren Werke mógł otrzymać tylko najwyższy priorytet. Jeszcze tego samego miesiąca nakazano przystąpić do kolejnego etapu prac. Dla zmylenia czujności aliantów i zarazem utajnienia prowadzonych prac, projektowi nadano oznaczenie wojskowe Flak-Zielgerät-76 (FZG-76). Z czasem znacznie popularniejszą stało się jednak oznaczenie V1. I tak oto wracamy do naszego Ubocza, w którym od końca 1941 roku najprawdopodobniej pracowano nad jedną z kilku wersji "samolotowego pocisku". Nie wyklucza to przeprowadzania rozmaitych badań nad innymi silnikami do poszczególnych samolotów.
Tajemniczy pracownicy
Nieco inne wiadomości przytacza Janusz Buca: "Obsługę fabryki stanowili mieszkańcy okolicznych miejscowości, belgijscy i rosyjscy jeńcy wojenni oraz pracownicy przymusowi". Wśród kilkuset pracowników znaczną część stanowili zapewne jeńcy wojenni ze Stalagu VIII A w Zgorzelcu. Na podstawie zachowanych dokumentów wiadomo, że kilka komand ze zgorzeleckiego Stalagu zostało umieszczonych w różnych miejscach na terenie wsi Ubocze. Pod koniec 1944 roku funkcjonowały we wsi co najmniej dwa komanda - nr 661 i 662. Niestety, nie udało się ustalić jakiej narodowości były poszczególne oddziały robocze.
Wiadomo tylko, że pod koniec wojny, w dolnym majątku przebywali jeńcy francuscy, a w sąsiednich Rząsinach, przez pewien czas, Włosi. Nie ułatwia to zadania, albowiem Niemcy mogli celowo zmieniać zatrudnionych jeńców. Ponadto część okolicznych komand mogła wykonywać prace w innych zakładach. Należy pamiętać, że dane o jeńcach dotyczą drugiej połowy 1944 i początków 1945, a więc okresu, kiedy "Argus" Motoren Werke w Górnym Uboczu powoli kończył swą działalność. Czy w takim razie rację miał Walter Krause wspominając jedynie o polskich i rosyjskich pracownikach?
Pięknie zalesiona sceneria marszu. Zatrzymujemy się we wsi Rząsiny. Kawa i chleb w gospodzie. Zimny powiew wiatru. Wychodzimy. Na drogę rozrzedzona zupa jęczmienna. Kolacja herbata, 1/5 puszki mięsnej (...) 2 jabłka. Deszcz. Przygnębieni o godzinie 21:00 idziemy dalej. Wieś Ubocze. Nieprzyjemna gospodyni. Dziś dystans 31-33 kilometrów". Czy w podobny sposób potraktowano jeńców z "Argus" Motoren Werke, gdy ewakuowano uboczański zakład? Czy może zostali wsadzeni do pociągów i wywiezieni do jednego z obozów, a tam uśmierceni? Tego nie dowiemy się już chyba nigdy.
Rosjanie w Uboczu
Dodatkowo przygotowano wiele stanowisk strzeleckich, artyleryjskich oraz zaminowano kilka pól i łąk: "Na szosie Lwówek Śląski-Gryfów Śląski powstały zapory przeciwczołgowe, obsadzone przez Volkssturm uzbrojony głównie w panzerfausty i przestarzałe karabiny. Jedna z takich zapór znajdowała się tuż przed Uboczem - piszą autorzy książki o działaniach militarnych w Dolinie Bobru. Na przedpolach Gryfowa Śląskiego, zwłaszcza w rejonie Ubocza, Rząsin, na Wzniesieniach Gradowskich, pośpiesznie kopano okopy i przygotowywano stanowiska bojowe, które obsadziły jednostki niemieckie".
W okresie kolejnych kilkunastu tygodni we wsi miał miejsce spory ruch rozmaitych jednostek hitlerowskich zmierzających na wyznaczone odcinki frontu. W drugiej połowie lutego pojawiły się czołgi i inne pojazdy 8. Dywizji Pancernej. 16 marca mieli w Uboczu krótki czas przebywać żołnierze elitarnej 1. Dywizji Spadochronowo-Pancernej "Herman Göring", zaś w kwietniu krótko stacjonowały elementy 21. Dywizji Pancernej, 88. ciężki batalion niszczycieli czołgów. W dniach 6-7 maja grupa nazistowskich oficerów zarządziła ewakuację miejscowej ludności w okolice Mirska i Świeradowa-Zdroju.
Nocą z 7/8 maja rozpoczęto wycofywanie ze wsi jednostek niemieckich, tj. 6. Dywizji Grenadierów Ludowych i Volkssturmu. Wkrótce potem do Ubocza wkroczyły pierwsze oddziały radzieckie 31. Armii, pod dowództwem generała lejtnanta Pawła Szafranowa z I Frontu Ukraińskiego: "W środowe południe 9 maja 1945 roku, od strony Rząsin wkroczyli pierwsi żołnierze radzieccy. W tyralierze, nieufni, rozglądający się za przeciwnikiem. Jako pierwsza przywitała wyzwolicieli Ukrainka mieszkająca w domu nr 164 - twierdzi Janusz Buca. Po kilku godzinach plac majątku na Kolonii zaroił się od radzieckiego wojska i sprzętu artyleryjskiego, oddano nawet kilka salw w kierunku południowym. Wojska radzieckie wkroczyły też do wsi od strony Uboczańskiego Lasu, wobec braku oporu udały się do Gryfowa Śląskiego. Jeszcze w maju wyjeżdżają ze wsi wszyscy robotnicy przymusowi".
Wyjątek stanowi Ludwika Karpińska i jej córka Barbara (po mężu Polak). Ta ostatnia zapamiętała kilka interesujących wydarzeń: "7 maja Niemców cywilów (...) nie było, robotnicy przymusowi doili krowy, dawali paszę. Sporo było wojska niemieckiego w parku, widziałam też czołgi na drodze w kierunku do źródła. Po nocy z 7 na 8 maja (...), rankiem omal nie zostaliśmy rozstrzelani przez Rosjan. (...) Usłyszeliśmy ich rozkazy i musieliśmy podnieść ręce do góry. Ukrainka (będąca we wsi na robotach przymusowych - przyp. Sz.W.) coś poszwargotała i za chwilę wszyscy byliśmy ściskani przez żołnierzy rosyjskich".
"Wojskowi wszystko wywieźli"
W rzeczywistości Rosjanie zdemontowali tylko te urządzenia, które uznali za niezbędne do wytwarzania i przeprowadzania prób na silnikach samolotowych. W międzyczasie analizowali pozostawione elementy, przesłuchali świadków i sporządzili odpowiednią dokumentację. O powojennej sytuacji w górnej części wsi informuje krótki meldunek Konrada Rapackiego, wójta wsi Ubocz (pierwsza polska nazwa wsi): "We wsi istniała fabryka samolotów pod nazwą "Argus", część maszyn wywieziono w 1945 roku, a pozostałe latem 1946 roku". Opuszczoną fabrykę lokalne władze kazały pilnować. Chodziło bowiem o uchronienie przed szabrownikami budynków i znajdujących się w nich materiałów (m.in. sklejki łukowato profilowanej) oraz urządzeń, np. tokarek. Przetrwały nieliczne.
Czy wspomniane przez świadków informacje o wybuchach po opuszczeniu zakładu należy wiązać z celowym zakamuflowaniem wejść do podziemnych kondygnacji? Nie można tego wykluczyć zwłaszcza, że w centralnej części placu zostało niedawno odkopane "wejście" do nieznanego wcześniej tunelu! Zdaniem wrocławskiej historyk sztuki p. Małgorzaty Stankiewicz tunel wygląda na wzniesiony pod koniec XIX wieku, a więc w okresie powstania fabryki Rösslera. Nieco więcej informacji dostarczył mi miejscowy regionalista Przemysław Gajdosz: "To kanał techniczny służący do przeprowadzania wody ze studni do najprawdopodobniej mokrych prządek (jeden z etapów produkcji lnu). Większość instalacji wodnej została wycięta. Instalacja wodna była rozprowadzona pod posadzkami w fabryce. Znajduje się tam także sieć odpływowa. Tunel ma około 1 m szerokości, 140 cm wysokości i 30 m długości.
Zakończony jest studnią, która do dziś jest czynna i pobierana jest z niej woda do pobliskiego budynku. Od poziomu gruntu do lustra wody jest kilkanaście metrów. Studnia posiada średnicę około 200 cm". Pozostałości wspomnianej instalacji wodnej można znaleźć zaledwie kilka metrów dalej. Pozostaje jednak pytanie, czy do tych samych celów tunel służył Niemcom podczas II wojny światowej i co jeszcze można odszukać na terenie dawnej fabryki "Argus" Werke? Z całą pewnością historia tego miejsca kryje jeszcze wiele tajemnic, zwłaszcza na zalesionym i dotychczas słabo przebadanym obszarze...
Szymon Wrzesiński
Za pomoc w przygotowaniu artykułu dziękuję: pani Małgorzacie Stankiewicz (autorce książki: "Gościszów. Dzieje zamku") oraz panom: Januszowi Bucy (www.ubocze66.republika.pl) i Przemysławowi Gajdoszowi.
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.