Tajemnicza fabryka w Uboczu

Jest koniec grudnia 1944 roku. Pewnego mroźnego popołudnia, w górnej części wsi Ubocze pojawia się grupa niemieckich oficerów. Mają za zadanie dopilnować, aby grupa naukowców rozpoczęła przygotowania do styczniowej ewakuacji. Trzeba się spieszyć, gdyż istnieje realna obawa rychłego nadejścia Sowietów. Pracujący tutaj jeńcy wojenni zapełniają wielkie skrzynie cennym ładunkiem. Po zdemontowaniu ostatnich maszyn i załadowaniu ich na kolejne ciężarówki, najtajniejsza część fabryki zostaje wysadzona.

Niewykluczone, że tak właśnie wyglądały ostatnie tygodnie funkcjonowania dolnośląskiego kompleksu "Argus" Motoren Werke. Ubocze to duża wieś położona pod Gryfowem Śląskim, której historia sięga co najmniej 1305 roku. Po raz kolejny malownicza miejscowość została wspomniana w dokumentach przy okazji przejścia na własność znanego w okolicy rodu von Spiller. Rodzina ta posiadała Ubocze niemal trzy stulecia, a dokładniej, do śmierci Hartunga von Spillera w 1649 roku. W okresie kolejnych kilkunastu lat majątek w górnej części wsi stanowił własność Augustyna Tannera, burmistrza z niedalekiego Lubomierza. Po nim górne Ubocze należało kolejno do: von Haina, Hansa Christopha von Schönaich, hrabiego Otto von Nostitz, cesarskiego pułkownika Christiana Vollrata von Ende i wreszcie Johanna Wilhelma von Liebeneck.

Reklama

Nowy dziedzic

W pierwszej połowie XVIII stulecia wsią zainteresował się przedstawiciel jednego z najzamożniejszych rodów na Śląsku, hrabia Hans Anton von Schaffgotsch. Niestety, syn hrabiego Karl Gotthard był innego zdania i w 1743 roku sprzedał Górne Ubocze radcy handlowemu Johanowi Karolowi Prenzelowi.

Mimo sporych możliwości finansowych ówcześni właściciele nie zdecydowali się na większe inwestycje we wsi. W efekcie, w połowie XVIII wieku w Górnym Uboczu, poza kilkudziesięcioma miejscowymi chłopami, w majątku zatrudniano zaledwie paru rzemieślników.

Po najbogatszym kupcu gryfowskim majątek odziedziczyła córka, Euphrosine Agnette. Większe zmiany nastąpiły po zawarciu związku małżeńskiego właścicielki wsi z Carlem Ludwigiem Hoffmannem (1792). Nowy dziedzic zaczął zmieniać powoli charakter swego dominium. W Dolnym i Górnym Uboczu zaczęto coraz więcej inwestować.

Efektem tych działań było funkcjonowanie w 1840 roku: wapiennika, cegielni, 3 młynów wodnych, browaru i 9 zajazdów.

Ponadto, z powodzeniem, działały 23 warsztaty płóciennicze, gdzie zatrudniono 33 rzemieślników. Dla nas najważniejsze będzie to, iż rozwój tkactwa chałupniczego stanie się podstawą do powstania kolejnej i zarazem największej inwestycji.

Fabryka Rösslera

W 1870 roku właścicielem dworu z folwarkiem oraz pozostałych zabudowań w Górnym Uboczu stał się drezdeński bankier Robert Thöde. Na miejscu prac doglądał jego zarządca, Zobel. Dwa lata później majątek kupił Wilhelm Rössler, który zbudował kilkaset metrów od folwarku tkalnię mechaniczną: "W 1872 roku radca handlowy nabył górny majątek Schosdorf i wybudował na tym terenie wielką fabrykę. Miejsce nowopowstałych zabudowań znajdowało się (...) w pobliżu skrzyżowania z wiejską drogą, nieopodal gospody "Pod szarym wilkiem"" - pisze Walter Krause.

Inny pasjonat przeszłości Janusz Buca sądzi, że spore znaczenie mógł mieć miejscowy kataklizm: "Początek fabryce dało zakupienie majątku w Górnym Uboczu przez radcę komercyjnego Wilhelma Rösslera. Być może pożar (15.10.1872) folwarku sprawił, że właściciel porzucił pomysł pracy na roli i wybudował budynki dla nowoczesnej tkalni i szwalnię". Moim zdaniem, na podjęcie decyzji o powstaniu fabryki włókienniczej znacznie większy wpływ miały inne czynniki. Pierwszym było wieloletnie doświadczenie miejscowych rzemieślników, drugim, poprowadzona kilka kilometrów od fabryki linia kolejowa łącząca ją ze stacją w Gryfowie. Dzięki temu gotowe produkty można było rozwozić szybko i tanio w kierunku na Lubań i Jelenią Górę.

Dodatkowo zwiększeniu eksportu miejscowych towarów służyło położenie nowych torów w Górnym Uboczu (linia Gryfów-Lwówek) i zbudowanie we wsi przystanku kolejowego: "W szczytowym okresie zatrudniano tam między 400-500 robotników. Na 350 warsztatach tkackich (czytaj: maszynach - przyp. Sz. W.) wytwarzano len (...), z których wykonywano pościel - pisze Walter Krause.

3 milionów metrów tkaniny

Po powiększeniu firmy "(...) rocznie wytwarzano tu do 3 milionów metrów tkaniny. Obaj radcy, ojciec i syn, wraz ze swymi żonami, byli nastawieni prosocjalnie, dlatego ich pracownicy i robotnicy otrzymywali (...) pod koniec roku dodatkowe wynagrodzenie. (...) podarunki dawano najbiedniejszym w gminie z okazji świąt bożonarodzeniowych. (...) Do fabryki należały także domy mieszkalne, które wybudowano dla pracowników, powstały też dwie wille: jedna na terenie fabryki, w której mieszkała rodzina Rösslerów i druga położona około 600 m w kierunku na Gryfów, w pięknym parku, należącym również do górnego majątku. Od 1890 roku mieszkał tam najpierw współwłaściciel fabryki Karl Köthen, zięć Rösslera, potem wprowadził się starosta Breithaupt ożeniony z najstarszą córką z drugiej generacji Rösslerów".

Po Wilhelmie fabryką kierował jego syn Gustaw Rössler. Po śmierci tego ostatniego w 1911 roku, rodzinny zakład przejęła córka Charlotte wraz z mężem mjr. Breithauptem: "Oprócz typowych zajęć związanych z funkcjonowaniem fabryki, właściciele znajdują czas na działalność społeczną - otaczają różnorodną pomocą dzieci wsi, dla najbiedniejszych kupują książki i wyposażenie szkolne, finansują działalność sióstr zakonnych. Po I wojnie światowej fabryce nie wiedzie się najlepiej, właściciele sprzedają część majątku na spłatę długów".

Nowy właściciel fabryki nie potrafił niestety tak umiejętnie zarządzać firmą jak jego poprzednicy. Dowodzi tego fakt, iż w latach 1924-29 gdy na Starym Kontynencie nastąpiła prosperita gospodarcza, zwłaszcza w Niemczech, gdzie tempo rozwoju było największe spośród innych krajów europejskich, fabryka włókiennicza nie podołała konkurencji: "Starosta Breuthaupt objął zakład po śmierci ostatniego właściciela, ale niestety pod jego zarządem fabryka podupadła i została przejęta przez firmę Teichgräbera". Pozostaje jednak pytanie, dlaczego właśnie firma Winkler, prowadzona przez Hermana Teichgräbera, zdecydowała się w 1934 roku na wykupienie zadłużonej fabryki włókienniczej? Pewną podpowiedzią może być miejsce siedziby koncernu, która znajdowała się w niedalekim Gryfowie Śląskim.

"Argus" Motoren Werke

Pierwszym, który publicznie wyjawił wojenną tajemnicę Ubocza był wspomniany już Walter Krause. W swym niemieckojęzycznym opracowaniu z 1993 roku poświęconemu dziejom Ubocza, wspomniał lakonicznie: "W 1941/42 powstał tu zakład zbrojeniowy, produkujący części do V-Waffen". Pozostało zatem dowiedzieć się czegoś więcej. Pierwszym "poszukiwaczem" wojennych tajemnic Ubocza został Janusz Buca, któremu udało się w końcu ustalić kilka faktów:

"Na przełomie 1941/1942 firmę przejął koncern Motoren-Werke "Argus" z myślą uruchomienia w Uboczu produkcji zbrojeniowej. Maszyny po byłej tkalni wywieziono i rozlokowano w pobliżu wsi. Po niezbędnej modernizacji budynków i unowocześnieniu parku maszynowego, rozpoczęto produkcję części do silników samolotowych". Autor oparł te słowa na odnalezionych powojennych sprawozdaniach władz gminnych z Ubocza oraz relacjach byłych niemieckich mieszkańców wsi i robotników przymusowych.

Nader cenną okazała się relacja ówczesnej mieszkanki Ubocza: "Ta pierwsza fabryka była własnością rodziny Rössler. Została jeszcze przed wojną przejęta przez firmę Winkler. W czasie wojny około 1942 roku budynki przejęły Zakłady "Argus". (...) maszyny tkalnicze i szwalnicze zostały rozwiezione do pobliskich miejscowości i tam złożone. (...) Ta druga fabryka zmieniła swe otoczenie. Cały ten teren był dokładnie ogrodzony płotem o wysokości dwóch metrów. Tam składowano V-Waffen, a nawet produkowano. Ja przypuszczam, że składowano napęd i testowano tą broń, bo ten piekielny hałas na to wskazywał. Nic więcej nie mogę na ten temat pisać, bo to wszystko było ściśle tajne. (...) Jak wspomniałam ta produkcja uzbrojenia należała do Koncernu "Argus". (...)

Części do trzydziestu rodzajów samolotów

Ten ogrodzony teren ciągnął się w kierunku wsi Oleszna Podgórska, ale tam broni nigdy nie odpalano". W tym czasie miano uruchomić drugi przystanek kolejowy w Górnym Uboczu, nieopodal fabryki zbrojeniowej. Niewykluczone, że pomiędzy Górnym Uboczem a Olszyną Podgórską powstało też niewielkie lotnisko. Niestety, nadal nie da się odpowiedzieć co wytwarzano w Uboczu. Niewykluczone, że były to różnego rodzaju silniki samolotowe. Być może modernizowano stosowane dotychczas w różnych samolotach, bądź sprawdzano zupełnie nowe konstrukcje.

Firma "Argus" wytwarzała bowiem części do ponad trzydziestu rodzajów samolotów. Wśród nich nie zabrakło takich, jak: Arado (Ar 66, Ar 76, Ar 77, Ar 96, Ar 199, Ar 396), Dornier (Do 12), Fieseler (Fi 156), Flettner (Fl 339), Focke-Wulf (Fw 56, Fw 186, Fw 189), Gotha (Go 145, Go 149), Heinkel (He 63, He 74), Henschel (Hs 121, Hs 125), Horten (Ho VII), Messerschmitt (Me 108, Me 163, Me 208, Me 328), Junkers (Ef 126), Klemm (Kl 36, Kl 151), Siebel (Si 201, Si 204). Wydawać by się mogło, że zagadka "tajnej broni" została rozwiązana. Nic bardziej mylnego! Powtarzające się przekazy o wytwarzaniu tutaj broni oznaczonej symbolem V oraz informacja o "piekielnych dźwiękach", skłaniają do zastanowienia. Przyjrzymy się zatem ówczesnej działalności "Argus" Motoren Werke.

Okazuje się, że od drugiej połowy lat 30. niemiecki koncern prowadził prace nad stworzeniem silników odrzutowych. Jednym z zatrudnionych we wspomnianej firmie lotniczej był dr inżynier Fritz Gosslau, który wpadł na nietypowy pomysł wykorzystania silnika odrzutowego. Marzeniem konstruktora było bowiem stworzenie "latającej bomby", czyli pierwszego pocisku manewrującego: "Zamierzał wykorzystać do napędu swej "bomby" prosty i tani silnik odrzutowy, jakim był silnik pulsacyjny, skonstruowany w jego firmie w 1939 roku na zlecenie Ministerstwa Lotnictwa. Był to silnik charakteryzujący się dużym jednostkowym zużyciem paliwa, ale prostota i brak konieczności zastosowania deficytowych materiałów to były zalety w warunkach wojny kluczowe - twierdzi Igor Witkowski. Silnik zbudowany był bez wirnika, to znaczy bez sprężarki i turbiny. Był oparty, podobnie jak silnik tłokowy o cykl sprężania, spalania i wydechu, tyle tylko, że odbywało się to w zupełnie inny sposób. (...) W silniku Argus As-109 cykl powtarzany był 40-45 razy na sekundę, dając efekt dźwiękowy podobny jak w przypadku głośno pracującego silnika tłokowego".

Broń odwetowa

Ciężki i wibrujący silnik firmy "Argus" z jednej strony wymagał dalszych poprawek, z drugiej, zastosowania specjalnej konstrukcji. Zwłaszcza, iż głównym celem "latającej bomby" miało być przenoszenie jednotonowego ładunku. Gosslau przygotował zatem wstępny projekt, w którym stalową ramę kadłuba i skrzydeł uzupełniały liczne drewniane elementy. Z myślą o obniżeniu wagi poszycie przygotowano z cienkiej stalowej blachy. Ponieważ "Argus" Motoren Werke, jako producent silników, miał ograniczone zdolności do produkcji poszczególnych części, pod koniec 1939 roku zdecydowano się na podjęcie wspólnych prac z Lorentz AG i Arado Flugzeugwerke. Z kolei na początku 1942 roku podpisano dodatkową umowę z firmą Heinkel.

Efektem współpracy było stworzenie projektu noszącego roboczą nazwę "Fieseler Fi 103". 5 czerwca 1942 roku przekazano go do oceny departamentowi technicznemu Ministerstwa Lotnictwa. Po przegranej "wojnie o Anglię" i naciskach Hitlera na stworzenie rozmaitych broni odwetowych, poprawnie wykonany projekt "Argus" Motoren Werke mógł otrzymać tylko najwyższy priorytet. Jeszcze tego samego miesiąca nakazano przystąpić do kolejnego etapu prac. Dla zmylenia czujności aliantów i zarazem utajnienia prowadzonych prac, projektowi nadano oznaczenie wojskowe Flak-Zielgerät-76 (FZG-76). Z czasem znacznie popularniejszą stało się jednak oznaczenie V1. I tak oto wracamy do naszego Ubocza, w którym od końca 1941 roku najprawdopodobniej pracowano nad jedną z kilku wersji "samolotowego pocisku". Nie wyklucza to przeprowadzania rozmaitych badań nad innymi silnikami do poszczególnych samolotów.

Tajemniczy pracownicy

Kto dokładnie prowadził badania, którzy z niemieckich naukowców spędzali kolejne godziny nad udoskonaleniem silników dla Luftwaffe, tego nie wiadomo. Prace były bowiem ściśle tajne, a sam zakład został zlikwidowany kilka miesięcy przed nadejściem frontu. Nim jednak do tego doszło, w "Argus" Motoren Werke wykorzystywano tanią siłę roboczą. Kim byli ci ludzie? "W zakładzie "Argus" w Górnym Uboczu były zatrudnione polskie i ruskie siły robocze. Mieszkali w barakach, ale czy ruskie byli jeńcami wojennymi, tego nie wiem" - pisze Walter Krause.

Nieco inne wiadomości przytacza Janusz Buca: "Obsługę fabryki stanowili mieszkańcy okolicznych miejscowości, belgijscy i rosyjscy jeńcy wojenni oraz pracownicy przymusowi". Wśród kilkuset pracowników znaczną część stanowili zapewne jeńcy wojenni ze Stalagu VIII A w Zgorzelcu. Na podstawie zachowanych dokumentów wiadomo, że kilka komand ze zgorzeleckiego Stalagu zostało umieszczonych w różnych miejscach na terenie wsi Ubocze. Pod koniec 1944 roku funkcjonowały we wsi co najmniej dwa komanda - nr 661 i 662. Niestety, nie udało się ustalić jakiej narodowości były poszczególne oddziały robocze.

Wiadomo tylko, że pod koniec wojny, w dolnym majątku przebywali jeńcy francuscy, a w sąsiednich Rząsinach, przez pewien czas, Włosi. Nie ułatwia to zadania, albowiem Niemcy mogli celowo zmieniać zatrudnionych jeńców. Ponadto część okolicznych komand mogła wykonywać prace w innych zakładach. Należy pamiętać, że dane o jeńcach dotyczą drugiej połowy 1944 i początków 1945, a więc okresu, kiedy "Argus" Motoren Werke w Górnym Uboczu powoli kończył swą działalność. Czy w takim razie rację miał Walter Krause wspominając jedynie o polskich i rosyjskich pracownikach?

"Sucho w gardle"

Pozostając na chwilę przy temacie Stalagów, warto przytoczyć opis przemarszu przez Ubocze jeńców alianckich z ewakuowanego Stalagu VIII B w Łambinowicach na Opolszczyźnie. Jednym z nich był irlandzki oficer, który pozostawił po sobie interesujący zapis: "Sobota 3 II 1945 (...). Pobudka o 6:00. Śniadanie. Sucho w gardle. Kakao z mlekiem. Podział chleba. Otrzymuję 2/5 bochenka. Wyjście o 8:15. Trzydziestu dwóch chorych załadowano na samochód w kierunku na Zgorzelec. Otrzymujemy na drogę kawałek mięsa, mleko, herbatę, chleb. Droga sucha. Świeża zamieć. Podnosimy marudera - Żyda Kahna. Pniemy się na wzgórze w kierunku Lwówka, dalej wspinając się pod komendą kapitana Baumgarta co najmniej 6 kilometrów. Pchamy konny wóz.

Pięknie zalesiona sceneria marszu. Zatrzymujemy się we wsi Rząsiny. Kawa i chleb w gospodzie. Zimny powiew wiatru. Wychodzimy. Na drogę rozrzedzona zupa jęczmienna. Kolacja herbata, 1/5 puszki mięsnej (...) 2 jabłka. Deszcz. Przygnębieni o godzinie 21:00 idziemy dalej. Wieś Ubocze. Nieprzyjemna gospodyni. Dziś dystans 31-33 kilometrów". Czy w podobny sposób potraktowano jeńców z "Argus" Motoren Werke, gdy ewakuowano uboczański zakład? Czy może zostali wsadzeni do pociągów i wywiezieni do jednego z obozów, a tam uśmierceni? Tego nie dowiemy się już chyba nigdy.

Rosjanie w Uboczu

Pierwsze jednostki radzieckie miały pojawić się we wsi rankiem 16 II 1945 roku. Po dotarciu do gospody "Szary Wilk" oddział rozpoznawczy 7. Korpusu Pancernego Gwardii opuścił okolicę po niemieckim kontrataku. Czy Rosjanie wówczas zdawali sobie sprawę z charakteru funkcjonującego kilka tygodni wcześniej zakładu? Biorąc pod uwagę późniejsze, średnie zaangażowanie się wojsk rosyjskich w zajęcie Górnego Ubocza, chyba należy wykluczyć tę hipotezę. Niemcy, którym na Uboczu zależało, w tym czasie głównie z racji przebiegającej tędy linii kolejowej, ustawili w okolicy liczne zapory przeciwpancerne.

Dodatkowo przygotowano wiele stanowisk strzeleckich, artyleryjskich oraz zaminowano kilka pól i łąk: "Na szosie Lwówek Śląski-Gryfów Śląski powstały zapory przeciwczołgowe, obsadzone przez Volkssturm uzbrojony głównie w panzerfausty i przestarzałe karabiny. Jedna z takich zapór znajdowała się tuż przed Uboczem - piszą autorzy książki o działaniach militarnych w Dolinie Bobru. Na przedpolach Gryfowa Śląskiego, zwłaszcza w rejonie Ubocza, Rząsin, na Wzniesieniach Gradowskich, pośpiesznie kopano okopy i przygotowywano stanowiska bojowe, które obsadziły jednostki niemieckie".

W okresie kolejnych kilkunastu tygodni we wsi miał miejsce spory ruch rozmaitych jednostek hitlerowskich zmierzających na wyznaczone odcinki frontu. W drugiej połowie lutego pojawiły się czołgi i inne pojazdy 8. Dywizji Pancernej. 16 marca mieli w Uboczu krótki czas przebywać żołnierze elitarnej 1. Dywizji Spadochronowo-Pancernej "Herman Göring", zaś w kwietniu krótko stacjonowały elementy 21. Dywizji Pancernej, 88. ciężki batalion niszczycieli czołgów. W dniach 6-7 maja grupa nazistowskich oficerów zarządziła ewakuację miejscowej ludności w okolice Mirska i Świeradowa-Zdroju.

Robotnicy przymusowi

"W rano lub w południe 6 maja, od domu do domu Kolonii chodził patrol niemiecki z karabinami gotowymi do strzelania - wspominała po latach polska robotnica przymusowa. Kazali wszystkim mieszkańcom się ewakuować w kierunku na Proszówkę. Kto tego nie posłuchał, miał być rozstrzelany. Pamiętam tylko, że byli na czarno ubrani, byli to chyba esesmani. W domu gdzie wówczas mieszkaliśmy, też byli i kazali Niemcom opuścić dom. O robotnikach przymusowych nic nie mówili".

Nocą z 7/8 maja rozpoczęto wycofywanie ze wsi jednostek niemieckich, tj. 6. Dywizji Grenadierów Ludowych i Volkssturmu. Wkrótce potem do Ubocza wkroczyły pierwsze oddziały radzieckie 31. Armii, pod dowództwem generała lejtnanta Pawła Szafranowa z I Frontu Ukraińskiego: "W środowe południe 9 maja 1945 roku, od strony Rząsin wkroczyli pierwsi żołnierze radzieccy. W tyralierze, nieufni, rozglądający się za przeciwnikiem. Jako pierwsza przywitała wyzwolicieli Ukrainka mieszkająca w domu nr 164 - twierdzi Janusz Buca. Po kilku godzinach plac majątku na Kolonii zaroił się od radzieckiego wojska i sprzętu artyleryjskiego, oddano nawet kilka salw w kierunku południowym. Wojska radzieckie wkroczyły też do wsi od strony Uboczańskiego Lasu, wobec braku oporu udały się do Gryfowa Śląskiego. Jeszcze w maju wyjeżdżają ze wsi wszyscy robotnicy przymusowi".

Wyjątek stanowi Ludwika Karpińska i jej córka Barbara (po mężu Polak). Ta ostatnia zapamiętała kilka interesujących wydarzeń: "7 maja Niemców cywilów (...) nie było, robotnicy przymusowi doili krowy, dawali paszę. Sporo było wojska niemieckiego w parku, widziałam też czołgi na drodze w kierunku do źródła. Po nocy z 7 na 8 maja (...), rankiem omal nie zostaliśmy rozstrzelani przez Rosjan. (...) Usłyszeliśmy ich rozkazy i musieliśmy podnieść ręce do góry. Ukrainka (będąca we wsi na robotach przymusowych - przyp. Sz.W.) coś poszwargotała i za chwilę wszyscy byliśmy ściskani przez żołnierzy rosyjskich".

"Wojskowi wszystko wywieźli"

Warto na chwilę zatrzymać się przy innym świadku tamtych wydarzeń, który pozostawił po sobie interesującą relację: "Fabrykę w górnej części wsi likwidowano w grudniu 1944 i w styczniu 1945 roku, ale nie wierzę, aby wywieziono stamtąd wiele gotowych wyrobów. Personel opuścił ten teren razem z likwidacją (...). Dokąd się udali tego niestety nie wiem. Natomiast, wkrótce potem, na terenie tej fabryki było wiele wybuchów i eksplozji. Po wojnie Ruscy (...) wojskowi wszystko wywieźli. Wiadomo dokąd". Kilkanaście lat później dawny niemiecki mieszkaniec Ubocza powtórzył wcześniejszą relację, dodając kilka szczegółów: "Po 1945 r. rosyjscy zdobywcy rozebrali budynki fabryki i wywieźli wszystkie urządzenia i maszyny do Rosji".

W rzeczywistości Rosjanie zdemontowali tylko te urządzenia, które uznali za niezbędne do wytwarzania i przeprowadzania prób na silnikach samolotowych. W międzyczasie analizowali pozostawione elementy, przesłuchali świadków i sporządzili odpowiednią dokumentację. O powojennej sytuacji w górnej części wsi informuje krótki meldunek Konrada Rapackiego, wójta wsi Ubocz (pierwsza polska nazwa wsi): "We wsi istniała fabryka samolotów pod nazwą "Argus", część maszyn wywieziono w 1945 roku, a pozostałe latem 1946 roku". Opuszczoną fabrykę lokalne władze kazały pilnować. Chodziło bowiem o uchronienie przed szabrownikami budynków i znajdujących się w nich materiałów (m.in. sklejki łukowato profilowanej) oraz urządzeń, np. tokarek. Przetrwały nieliczne.

Tajemniczy tunel

W kolejnych latach poniemiecką i częściowo zniszczoną fabrykę wykorzystywano m.in. na siedzibę Kółka Rolniczego, Spółdzielni Usług Rolniczych, bazę paliw i betoniarnię oraz magazyny Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska". Dziś, poza jednym budynkiem mieszkalnym znajdującym się przy szosie, zachowały się fragmenty jeszcze dwóch innych budynków gospodarczych. Plac jest zaniedbany, zarośnięty i niczym nie przypomina tego, co działo się tu kilkadziesiąt lat temu. Pozostają jedynie domysły, że pod ziemią znajdują się tajne laboratoria i montownia silników do V1.

Czy wspomniane przez świadków informacje o wybuchach po opuszczeniu zakładu należy wiązać z celowym zakamuflowaniem wejść do podziemnych kondygnacji? Nie można tego wykluczyć zwłaszcza, że w centralnej części placu zostało niedawno odkopane "wejście" do nieznanego wcześniej tunelu! Zdaniem wrocławskiej historyk sztuki p. Małgorzaty Stankiewicz tunel wygląda na wzniesiony pod koniec XIX wieku, a więc w okresie powstania fabryki Rösslera. Nieco więcej informacji dostarczył mi miejscowy regionalista Przemysław Gajdosz: "To kanał techniczny służący do przeprowadzania wody ze studni do najprawdopodobniej mokrych prządek (jeden z etapów produkcji lnu). Większość instalacji wodnej została wycięta. Instalacja wodna była rozprowadzona pod posadzkami w fabryce. Znajduje się tam także sieć odpływowa. Tunel ma około 1 m szerokości, 140 cm wysokości i 30 m długości.

Zakończony jest studnią, która do dziś jest czynna i pobierana jest z niej woda do pobliskiego budynku. Od poziomu gruntu do lustra wody jest kilkanaście metrów. Studnia posiada średnicę około 200 cm". Pozostałości wspomnianej instalacji wodnej można znaleźć zaledwie kilka metrów dalej. Pozostaje jednak pytanie, czy do tych samych celów tunel służył Niemcom podczas II wojny światowej i co jeszcze można odszukać na terenie dawnej fabryki "Argus" Werke? Z całą pewnością historia tego miejsca kryje jeszcze wiele tajemnic, zwłaszcza na zalesionym i dotychczas słabo przebadanym obszarze...

Szymon Wrzesiński

Za pomoc w przygotowaniu artykułu dziękuję: pani Małgorzacie Stankiewicz (autorce książki: "Gościszów. Dzieje zamku") oraz panom: Januszowi Bucy (www.ubocze66.republika.pl) i Przemysławowi Gajdoszowi.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: fabryka | wojna | Niemcy | samolot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy