Tajemnicza śmierć w Nyos. Zginęły tysiące ludzi
Pewnej sierpniowej nocy wody jeziora Nyos stały się czerwone, a śmierć dosięgła ludzi i zwierzęta w promieniu 30 kilometrów od niego. Co się stało tamtej ciepłej nocy?
W nocy z 21 na 22 sierpnia 1986 roku na porośniętych trawą i niewielkimi krzakami stokach wulkanu dało się słyszeć stłumione muczenie krów i zawodzenie kóz. Z każdą chwilą coraz słabsze. Zwierzęta próbowały złapać jakiekolwiek tchnienie. Płuca pracowały coraz słabiej. Oddech stawał się coraz płytszy, aż w końcu padały jedno po drugim.
Tajemnicza siła schodziła wzdłuż stoku coraz niżej i niżej, docierając do wiosek leżących u podnóża wygasłego wulkanu. Leżący w łóżkach ludzie zaczęli się dusić, podobnie jak zwierzęta, które padły chwilę wcześniej. Oddychali coraz płycej, słabiej, aż umierali we śnie. Przeżyło niewielu. Rano nie żyło 1746, kilka tysięcy sztuk bydła i dzikich zwierząt. Około 4 tysiące ludzi musiało opuścić okolice wulkanu i jeziora Nyos, cierpiąc niewypowiedziane katusze.
Uratowani
- Nie mogłem mówić. Traciłem przytomność. Nie mogłem otworzyć usta, bo wtedy czułem coś strasznego... - wspominał później Joseph Nkwain, mieszkaniec Subum. - Słyszałem jak moja córka chrapie w straszny, bardzo nienormalny sposób...
- Gdy szedłem do jej łóżka, upadłem i spałem tam aż do dziewiątej rano. Obudził mnie pukaniem do drzwi dopiero mój przyjaciel. Byłem zaskoczony tym, że moje spodnie były czerwone. Pełne plam, takich, jak po miodzie. (...) Na moich ramionach było kilka ran. Nie wiem skąd się wzięły - opowiadał.
- Otworzyłem drzwi. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem złapać oddechu... Moja córka była już martwa... (...) Spałem aż do popołudnia. Wtedy udało mi się przejść do domów moich sąsiadów. Wszyscy byli martwi. (...) Jak jechałem przez Nyos nie widziałem żadnych oznak życia, jakiejkolwiek istoty - dodał.
Przeżył także Martin Kiné, który tamtej nocy stracił ojca.
- W dniu tragedii tata jak zwykle poszedł sprawdzić swoje stado zwierząt - opowiada Martin - Robiło się już późno, więc postanowił przespać się na miejscu i wrócić następnego dnia. Ta decyzja kosztowała go życie.
Katastrofa
Co zabiło prawie dwa tysiące ludzi i tysiące zwierząt? Winnym był bezwonny, bezbarwny i cięży od powietrza gaz - dwutlenek węgla. Feralnej nocy doszło do limnicznej erupcji z dna jeziora. Erupcja zwana jest również odwróceniem się jeziora. Jest to rzadki rodzaj klęski żywiołowej, podczas której dwutlenek węgla gwałtownie wydobywa się z dna jeziora wulkanicznego, dusząc wszystkie istoty żywe.
Sierpniowej nocy w 1986 roku jezioro Nyos wyrzuciło z siebie około 1 600 000 ton dwutlenku węgla. Zabójczy, cięższy od powietrza, gaz zaczął schodzić ze szczytu wulkanu, rozprzestrzeniając się po okolicznych dolinach, dusząc prawie każde żywe stworzenie. Gruby na kilka metrów całun gazu przykrył okolice wulkanu. W promieniu 20-30 kilometrów zginęła prawie cała fauna.
Tuż po erupcji wody jeziora zabarwiły się na czerwono. Naukowcy stwierdzili, że stało się tak w wyniku erupcji wulkanicznej, która chwilę wcześniej uwolniła tony gazu, a następnie związki żelaza, z których zbudowany jest wulkan.
Ochrona
Dotychczas erupcję limniczną zaobserwowano jedynie dwa razy. Oba w Kamerunie. Pierwszy raz w 1984 roku w nad jeziorem Monoun, gdzie zginęło 37 osób. Drugi raz nad jeziorem Nyos. Do dziś rejon tego drugiego jeziora jest uznawany za strefę niebezpieczną, jednak ludzie powoli wracają do swoich domostw.
Stało się to możliwe dzięki zainstalowaniu w jeziorze instalacji, która usuwa nadmiar dwutlenku węgla z jego wód, a także budowie tamy i innych instalacji hydrograficznych. Od 2012 roku Unia Europejska wspiera lokalne władze w rekultywacji zniszczonych ziem.
Martin Kiné wrócił do Nyos w 2014 roku. Mówił później przedstawicielom delegatury UE w Kamerunie:
- Wróciłem tutaj w zeszłym roku, bo wydaje mi się, że rząd i organizacje partnerskie robią wszystko, co w ich mocy, aby w jeziorze Nyos już nigdy nie doszło do wybuchu.
Po 30 latach od tragedii zbocza Nyos ponownie się zaludniają. Kolejni mieszkańcy wracają w swe rodzinne strony.