Tanganika - wojna zapomniana przez Boga
Choć główne walki I wojny światowej toczyły się w Europie, to jednak równie ważne były działania prowadzone pod gorącym niebem Afryki. Dzięki afrykańskim surowcom oba sojusze mogły prowadzić wojnę.
Konferencja berlińska, zwana także kongijską zakończyła się w 1885 roku podpisaniem traktatu, który m.in. gwarantował królowi belgijskiemu Leopoldowi II panowanie nad bogatym w surowce Kongiem i zachodnimi wybrzeżami jeziora Tanganika. Zgodnie z tymi ustaleniami na zachodnim brzegu została utworzona należąca do Rzeszy kolonia - Niemiecka Afryka Wschodnia. Zaś południowy skrawek jeziora znalazł się pod jurysdykcją Brytyjskiej Rodezji Północnej.
Dla przyszłych działań wojennych było to o tyle istotne, że państwa panujące nad najdłuższym jeziorem świata znalazły się w 1914 roku po przeciwnych stronach barykady. Mimo, że traktat z 1885 roku przewidywał, że w razie wybuchu wojny w Europie kolonie zachowają neutralność, to już 5 sierpnia 1914 roku Brytyjczycy zaatakowali Niemiecką Afrykę Wschodnią od strony Ugandy.
Następnego dnia niemiecki krążownik lekki SMS "Königsberg" napotkał u wybrzeży Omanu brytyjski frachtowiec "City of Winchester", który, po przeładowaniu bunkru, zatopił. Brytyjczycy nie chcieli i nie mogli spokojnie patrzeć jak niemiecki okręt panoszy się na ich głównym szlaku handlowym z Indii przez Kanał Sueski i dalej w kierunku wysp brytyjskich. 8 sierpnia brytyjskie krążowniki ostrzelały port Dar es Salaam, w którym posłały na dno okręt pomiarowy "Möwe".
W ramach odwetu Niemcy postanowili zaatakować aliancką bazę zaopatrzeniową, w której zapasy właśnie uzupełniał brytyjski krążownik HMS "Pegasus". Zadanie to miał wykonać naprawiony już "Königsberg". Niemcy przez pewien czas śledzili brytyjski krążownik i kiedy ten zacumował do beczki, aby przyjąć bunkier postanowili zaatakować.
Kaiserowski okręt podpłynął na odległość 5000 metrów i dosłownie rozstrzelał stojącego na kotwicy i pozbawionego możliwości manewru na płytkich wodach "Pegasusa". Po 40 minutach ostrzału jednostka poszła na dno zabierając ze sobą 33 marynarzy.
Admiralicja brytyjska była wściekła. Nie dość, że stracono krążownik, to blokada okazała się całkowicie dziurawa, mimo że zaangażowano w nią spore siły: 4 krążowniki, 2 torpedowce i 3 kutry oraz samoloty Royal Navy Air Service. Wszystko po to by usidlić jeden okręt przeciwnika i wciąż przemykające z frachtem statki transportowe.
Tanganika
Tymczasem na zachodnim krańcu Niemieckiej Afryki Wschodniej marynarze również nie próżnowali. W dniu wybuchu wojny na jeziorze pływały jedynie dwa parowce - niemiecki "Hedwig von Wissmann" wypierający 57 ton i belgijski "Alexandre Delcommune" o wyporności 90 ton.
Niemcy dysponowali w rejonie jeziora zaledwie 176 żołnierzami, którzy na szczęście szybko zostali wzmocnieni 7 oficerami i 95 podoficerami i marynarzami z zatopionego okrętu hydrograficznego "Möwe", którzy stworzyli Marine Ekspeditionkorps. Choć nadal były to nikłe siły w porównaniu z 1300 żołnierzy belgijskich. Większe siły były zaangażowane na południowo-wschodnim krańcu kolonii, jednak wobec brytyjskiej ofensywy nie można było ich przerzucić.
Jednak to Niemcy osiągnęli większe sukcesy. Na "Hedwig von Wissmann" zamontowano cztery działa rewolwerowe kalibru 37 mm zdjęte z "Möwe", oraz zbudowano krypę artyleryjską z dwoma działami morskimi 88 mm. Tak uzbrojony "Hedwig von Wissmann" z krypą na holu popłynął z zawrotną prędkością 1,8 węzła na poszukiwanie "Alexandre Delcommune".
W nocy na 15 sierpnia natknął się na kilka niewielkich jednostek, które dość szybko zatopił. Jednak belgijskiego parowca nie udało mu się odnaleźć. Dopiero w okolicach 24 sierpnia belgijski okręt został odnaleziony w okolicach Mpala. "Hedwig von Wissmann" tym razem nie holował krypy, więc na pełnej prędkości - 6 węzłów zaatakował nieuzbrojonego jeszcze "Alexandre Delcommune". Prowadząc ostrzał pod ogniem baterii brzegowych, udało mu się trafić belgijski okręt w komin i kocioł. Belgowie ratując się wyrzucili jednostkę na brzeg. Niemcy mieli jedynie przestrzeloną banderę...
Budowa flotylli
W tym czasie Niemcy w Kigomie składali przysłany w skrzyniach parowiec "Graf von Götzen". Miał to być największy okręt na jeziorze. Wypierał 1200 ton przy długości 67,1 metra. Okręt zbudowano w 1913 roku w Papenburgu w Niemczech. Następnie zdemontowano, zapakowano w 5000 skrzyń i przesłano do Dar es Salaam, a stamtąd do Kigomy, początkowo koleją, a ostatnie 32 kilometry na plecach tysięcy tragarzy.
Uzbrojono go w działo SKL 30 kal. 88 mm zdjęte z krypy i dwa działa 37 mm z "Hedwig von Wissmann". Po zatopieniu SMS "Königsberg" w lipcu 1915 roku (Więcej o Bitwie w delcie Rufidżi) okręt przezbrojono w działo 105 mm zdjęte z krążownika. Prócz tego na pokład mógł przyjąć do 1000 żołnierzy.
Oprócz niego już w na przełomie września i października 1914 roku Niemcy wprowadzili do służby 45-tonowy parowiec "Kingani", kuter motorowy "Peter" i łódź motorową "Benz" oraz dwa małe kutry parowe.
Panowanie
Belgom dość szybko udało się wyremontować "Alexandre Delcommune". Jednak już 4 października Niemcy dowiedzieli się o jego powrocie do służby i wysłali na poszukiwania "Hedwig von Wissmann" z krypą na holu, w eskorcie "Petera" i dwóch kutrów. Jeden z kutrów wysłanych na zwiad odnalazł belgijski okręt w Albertville, gdzie stał na brzegu.
Dowódca niemieckiego zespołu, kmdr. Gustaw Zimmer, rozkazał zdobyć jednostkę przeciwnika. Trzy kolejne operacje desantowe zostały jednak odparte. Dopiero 23 października zniecierpliwiony dowódca rozkazał podejść swoim okrętom jak najbliżej brzegu i po wyeliminowaniu baterii brzegowych zniszczył "Alexandre Delcommune" ogniem działa 88 mm.
Niemal miesiąc później Niemcy podjęli ekspedycję na południowe wybrzeże jeziora, gdzie 18 listopada zatopili brytyjskie jednostki "Good News" i "Cecil Rhodes". Od tego dnia niepodzielnie panowali nad liczącym 680 kilometrów długości strategicznym jeziorem. Niemieckie transporty z rudami kobaltu, żelaza, czy soli potasowych, oraz diamentów mogły spokojnie poruszać się po wodach Tanganiki.
Przybywa kawaleria
Sytuacja w rejonie Tanganiki, zwłaszcza po przegranej bitwie pod Tangą (3-5 listopada 1914), gdzie 8-krotnie liczniejsi Brytyjczycy zostali pokonani przez gen. Paula von Lettowa-Vorbecka dysponującego 3 tysiącami Europejczyków i 11 tys. tubylców (tzw. askarysi), stała się na tyle poważna, że brytyjska Admiralicja zdecydowała się na śmiałą, choć niezwykle trudną ekspedycję. Postawiono dostarczyć nad jezioro dwie uzbrojone łodzie motorowe.
Pomysłodawcą planu był awanturnik, zawodowy myśliwy i weteran wojen burskich, John Lee. Dowódcą ekspedycji wyznaczono cieszącego się niezbyt dobrą sławą komandora podporucznika Geoffrey'a Spicera-Simsona. Właściwie wysłanie go na odległą placówkę było na rękę Admiralicji. Spicer-Simson sprawiał im ciągłe kłopoty.
Zaczynał karierę pływając na kanonierce rzecznej na Jangcy (Więcej o Yangtze Patrol) i radził sobie bardzo dobrze na rzece. Czego nie można powiedzieć o morzu. W 1905 roku dowodząc kontrtorpedowcem o mało nie zatopił własny okręt podwodny, z którym ćwiczył. Sprawa znalazła finał przed sądem wojskowym. W sierpniu 1914 roku otrzymał dowództwo flotylli okrętów patrolowych. Jednak zamiast dowodzić na morzu, zarządzał swymi okrętami z pokoju hotelowego, w którym przyjmował liczne panie. Jego kariera na wyspach skończyła się, kiedy niemiecki U-boot zatopił "dowodzony" przez niego okręt niemal pod oknami hotelu.
Tacy kawalerzyści nadciągali do Afryki.
"Kot" i "Pies"
Do działań w Afryce wybrano dwa dwunastometrowe kutry motorowe budowane przez stocznię Thornycroft dla armatora z Grecji. Dwa 100-konne silniki zapewniały okrętom prędkość do 19 węzłów. Jak na swe rozmiary były też potężnie uzbrojone: na dziobie w 47-milimetrowe działo Hotchkinsa i karabin maszynowy Maxim na rufie. Początkowo kmdr. ppor. Spicer-Simson proponował nazwy "Dog" (pies) i "Cat" (kot), jednak Admiralicja się nie zgodziła. Mimo to oficer i tak postawił na swoim. Kutry nazwano "Mimi" i "Toutou", co po francusku znaczy kicia i psina...
Mimo dobrych założeń okazało się, że testy na Tamizie wykazały, że konstrukcję należy poprawić. W czasie próbnego strzelania już przy pierwszym strzale działo wraz z celowniczym... wypadło za burtę. Dopiero po wzmocnieniu pokładu dziobowego i mocowania, jednostki wysłano do Afryki, gdzie, po pokonaniu ponad 13 tysięcy kilometrów, dotarły 2 lipca 1915 roku. To był najprostszy etap podróży - przed marynarzami było jeszcze 4,3 tysiąca kilometrów gór porośniętych dżunglą. W czasie tej wyprawy wielu z nich zachorowało na gorączkę afrykańską i malarię. Najbardziej cierpieli miejscowi tragarze, którzy umierali w cierpieniach, pozbawieni pomocy lekarskiej.
Ekspedycja w pewnych momentach pokonywała średnio pięć kilometrów dziennie. Żołnierze żywili się jedynie tym, co sami upolowali. Do czego musieli się przyzwyczaić - w okolice jeziora nie docierały przewie żadne zapasy - włączając w to amunicję. Jednostki dotarły do Kalemie na południe od Lukugi na początku października. Tam jednak należało najpierw zbudować port dla przybyłych jednostek oraz dla prowizorycznie uzbrojonych belgijskich statków: barki motorowej "DiX-Tonne" i rzecznego kutra torpedowego "Netta". Zajęło to kolejne dwa miesiące.
Komandor Zimmer zdawał sobie doskonale sprawę z brytyjskiej ekspedycji, jednak był przekonany, że na dwóch lawetach są transportowane elementy do składanego od 2 lat belgijskiego dużego parowca "Baron Dhanis", który tymczasem rdzewiał na brzegu jeziora.
Pierwsza krew
28 października 1915 roku marynarze Naval Africa Expedition pierwszy raz zobaczyli wroga. Przed zaskoczonymi Brytyjczykami przedefilował parowiec "Kingani" z działem wycelowanym w budowaną przystań. Wyspiarze byli w szoku. Do tej chwili Spicer-Simson był przekonany, że Niemcy na jeziorze dysponują jedynie "Hedwig von Wissmann", okazało się, że jest jeszcze jeden duży parowiec. W dodatku Brytyjczycy nie mieli jeszcze pojęcia o "Graf von Götzen" i mniejszych jednostkach.
Brytyjska flotylla zaczęła operować w końcu 23 grudnia po zwodowaniu obu kutrów. Trzy dni później Brytyjczycy stoczyli pierwszy bój. W pobliże alianckiej bazy ponownie wybrał się "Kingani", którego dowódca nie wiedząc o obecności nowych jednostek zbytnio zbliżył się do brzegu.
Spicer-Simson natychmiast z pełną prędkością ruszył na wroga dowodząc "Mimi". "Toutou" dowodził porucznik Arthur Dudley. Za nimi płynął torpedowiec "Netta", którego zadaniem było ratować ewentualnych rozbitków.
Brytyjczycy wykorzystując ogromną przewagę prędkości wzięli niemiecką kanonierkę w dwa ognie, odcinając jej równocześnie drogę odwrotu. Okręty Spicer-Simsona mając przewagę również w zasięgu dział, otworzyły ogień z bezpiecznej odległości demolując "Kingani", której pojedyncze działo 37 mm nie było w stanie zagrozić szybkim kutrom.
Wkrótce na okręcie pozostało jedynie dwóch żywych marynarzy - mechanik, oraz palacz. Widząc beznadzieję sytuacji mechanik opuścił banderę i poddał wpół zatopiony okręt. Brytyjczycy za ten sukces zapłacili jedynie uszkodzonym dziobem "Mimi", który staranował niemiecki okręt. Co ważniejsze komandor Zimmer nadal nie wiedział o brytyjskiej flotylli. Tubylcy donieśli mu, że "Kinagi" padł ofiarą belgijskich baterii brzegowych.
Ostateczne starcie
Po kilku dniach Brytyjczykom udało się wyremontować "Kinagi", którą wprowadzili do służby pod nazwą "Fifi". Również kolejny raz został doprowadzony do stanu używalności "Alexandre Delcommune", który tym razem został zwodowany jako "Vengeur". Belgom również udało się zdobyć kocioł do stojącego na pochylni "Barona Dhanisa". Wkrótce pojawiły się też dwa wodnosamoloty Short 827, które utworzyły klucz podległy dowódcy flotylli. Od tej chwili belgijsko-brytyjska flotylla dysponowała silnym zgrupowaniem 3 kanonierek uzbrojonych w 2 działa kal. 76 mm i 3 działa rewolwerowe kal. 37 mm. Dwa szybkie kutry z 2 działami 47 mm i 2 karabinami maszynowymi Maxima, a także gliser i barkę z własnym napędem.
Do kolejnego starcia doszło 8 bądź 9 lutego 1916 roku. Rankiem, któregoś z tych dni aliancki posterunek zauważył kanonierkę "Hedwig von Wissmann" dowodzoną przez ppor. mar. J. Odebrechta. Spicer-Simson dowodząc "Fifi" ruszył na przeciwnika, któremu drogę odwrotu odciął "Mimi" dowodzony przez porucznika Alfreda Edwarda Wainwrighta. Wkrótce do boju dołączyła "Dixi-Tonne". W wyniku trzygodzinnego starcia niemiecka kanonierka została wielokrotnie trafiona i ppor. mar. J. Odebrecht wydał rozkaz opuszczenia tonącego okrętu. Niemcy stracili 7 zabitych i 3 rannych marynarzy.
Prawdopodobnie 10 lutego okręty flotylli napotkały ostatni operującą na jeziorze kaiserowską kanonierkę - "Grafa von Götzen". Jednak mimo nalegań swoich oficerów Spicer-Simson nie zdecydował się na atak. Niemcy, aby ratować sytuację postanowili przerzucić na jezioro 250-tonowy statek "Adjutant" i bliźniaka "Kinagi", "Wami", jednak wobec alianckiej ofensywy nie udało się wprowadzić do służby obu jednostek.
Natomiast osamotniony "Graf von Götzen" od kwietnia 1916 roku był nękany przez w sumie sześć Shortów 872, które nie mając wroga w powietrzu skutecznie paraliżowały niemiecki transport. W połowie maja kanonierka straciła swoje działa 105 i 88 mm, które przekazano armii. Aby odstraszyć wroga zamiast nich zamontowano atrapy. Jednak Spicer-Simson uważając, że wypełnił już swoje zadanie nie kwapił się do przeprowadzania kolejnego ataku. Szukał natomiast coraz to nowych wymówek, aby wrócić do Anglii. Udało mu się to w czerwcu pod pretekstem choroby.
Wobec szybko postępującej ofensywy 26 lipca komandor Zimmer wydał rozkaz ewakuacji Kigomy, na redzie której postanowił zatopić swój flagowiec. Na tym zakończyła się kampania na niezwykle ważnym dla przemysłu zbrojeniowego jeziorze Tanganika. W 1927 roku Brytyjczycy podnieśli wrak "Graf von Götzen" i wcielili do służby pod nazwą "Liemba". Weteran Wielkiej Wojny do dziś pływa pod tą nazwą po wodach Tanganiki.
Źródła:
Ian Buxton; "Big Gun Monitors"; Seforth Publishing 2008
Byron Farwell; 'The Great War in Africa, 1914-1918"; New York 1989
Paweł Brudek; “Afryka Wschodnia 1914-1918"; Warszawa 2008
Iwan I. Czernikow; “Encyklopedija riecznowo fłota"; Moskwa-St. Petersburg 2004
Aleksandr Mitrofanow; "Walki na jeziorze Tanganika"; Okręty Wojenne 1/2007 (81)