Tragedia "Cap Arcony". Śmierć z ręki sojusznika
Zatopienie "Cap Arcony" i "Thielbeka" było jedną z największych tragedii w historii żeglugi. W wyniku ataku brytyjskiego lotnictwa zginęło ponad 7 tysięcy niewinnych ludzi. Żadna z osób, które były odpowiedzialne za ich śmierć, nie poniosła odpowiedzialności.
Wraz ze zbliżaniem się frontów Inspektorat Obozów Koncentracyjnych nakazał ewakuację obozów koncentracyjnych. Pierwsze marsze śmierci miały miejsce w latem 1944 roku, kiedy Niemcy zaczęli ewakuację obozów leżących na terenie Polski i Prus Wschodnich.
W 1945 roku ewakuacja obozów i zacieranie zbrodni nabrało rozpędu. Już nie tylko wschodni alianci wyzwalali obozy zagłady, ale także wojska aliantów zachodnich zaczęły natrafiać na ślady ludobójstwa.
Wiosną opór Niemców na froncie zachodnim praktycznie nie istniał. Wehrmacht albo się poddawał, albo cofał w bezładzie. 12 kwietnia oddziały 9 Armii USA przekroczyły Łabę, a już dzień później jej pułk rozpoznawczy dotarł do przedmieść Berlina, z których wycofał się po gorączkowych protestach Stalina.
Tydzień później została zdobyta Norymberga. 21 kwietnia Stuttgart. 25 kwietnia wojska amerykańskie i radzieckie spotkały się nad Łabą. Niemcom pozostało bardzo mało czasu, by ukryć swoje zbrodnie.
Więźniów, których nie udało się ewakuować, miały zabić specjalne komanda. Te jednak nie zawsze nadążały przed zbliżającym się frontem. Dzięki temu uratowało się wielu osadzonych.
Nie wszędzie SS-mani porzucali więźniów i uciekali przed aliantami. 26 kwietnia 1945 roku na pokład statków stojących na redzie portu Neustadt zaokrętowano kilka tysięcy więźniów obozów zagłady. Najwięcej znalazło się na pokładzie "Cap Arcony" - około 6500 osób z obozu Neuengamme i 400 z obozu w Wesołej, który był podobozem Auschwitz. Przeciwko umieszczeniu na pokładzie takich ilości ludzi protestował kapitan jednostki, Heinrich Bertram. Uległ jednak pod naciskami wojska.
Statki stały na redzie bez wyraźnego rozkazu wyjścia na pełne morze. Przypuszcza się, że SS-mani planowali zatopić jednostki pełne więźniów. Potwierdzeniem, że Niemcy mieli takie plany mogą być wydarzenia z 2 maja 1945 roku.
Ultimatum
W północnych Niemczech działania wojenne zakończyły się 2 maja. Tego dnia dowództwo alianckie wysłało otwartym tekstem komunikat skierowany do wszystkich wrogich statków i okrętów będących w morzu:
"Wzywamy wszystkie jednostki morskie pływające pod banderą III Rzeszy do natychmiastowego zawinięcia do portu. Wszystkie statki niemieckie spotkane na morzu po godz. 14.00 dnia 3 maja zostaną zbombardowane. Powtarzam. (...)."
Tego dnia załogi samolotów szturmowych 2nd Tactical Air Force i Coastal Command miały przeprowadzić serię ataków na niemiecką żeglugę na Morzu Północnym, w cieśninach duńskich i zachodniej części Bałtyku. Przed południem 3 maja z lotnisk miało wystartować kilkaset samolotów uderzeniowych i ich eskorty.
Niemcy nic sobie nie zrobili z ostrzeżenia. Dowództwo wręcz zakazało opuszczenia bandery i podniesienia białej flagi. Opornych wojsko odpowiednio korygowało. Kapitan Jacobsen, dowódca stojącego na redzie "Thielbeka", powiedział swoim ludziom:
"Moi chłopcy bądźcie rozsądni, jednostki marynarki wojennej są nadal wierne. Gdy tylko wciągniemy białą flagę, otworzą do nas ogień."
Nikt z nich nie chciał ginąć w ostatnich dniach wojny. Do tego stopnia, że załoga SS "Deutschland" zaczęła przemalowywać statek na biało. Niestety nie znaleźli zbyt dużo białej farby - udało się pomalować tylko kominy, a na szarych burtach wymalowano czerwone krzyże. Inna wersja głosi, że statek miał być przebudowany na okręt szpitalny. Choć wydaje się, że to byłoby dość karkołomne zadanie w ostatnich dniach wojny.
Na "Cap Arconie" kapitan Bertram miał zamiar zapalić wszystkie światła, aby jednostka mająca na pokładzie więźniów była widoczna z daleka. SS nie pozwoliło na to. Jedynie "Athen", pod kapitanem Nibmannem weszła do portu 15 minut przed upływem ultimatum. Uratowało to życie 1998 więźniom.
Uderzenie
Rankiem 3 maja redę Neustadt opuściły statki szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Tuż po godzinie 14 nad Zatoką Lubecką pojawiły się myśliwsko-bombowe Hawker Typhoon Mark IB uzbrojone w rakiety RP-3 albo bomby o wagomiarze 500 funtów.
Brytyjczycy mieli szczegółowo wyznaczone cele: wyłącznie wojskowe transportowce, które nadal mają podniesioną banderę. Przed atakiem dowództwo 83 Grupy RAF wydało rozkaz: "Statki szpitalne i statki ewakuacyjne Czerwonego Krzyża będą się znajdowały w akwenie. Statki te będą oświetlone i nie mają być, powtarzam: nie mają być atakowane".
"Cap Arcona" i "Thielbek" zostały zaatakowane rakietami przez Typhoony z 198 dywizjonu. Piloci wystrzelili 62 rakiety w kierunku obu statków. Czterdzieści z nich było celnych. Wkrótce oba statki zaczęły płonąć. Dywizjony 197 i 263 zaatakowały bombami i rakietami statek "Deutschland". Piloci 184 i 193 dywizjonu zajęły się pozostałymi jednostkami stojącymi na redzie.
Brytyjscy piloci byli przekonani, że atakują transportowce pełne wojska. Kiedy w wodzie znaleźli się rozbitkowie piloci obniżyli wysokość i otworzyli ogień z działek 20 mm.
Pilot 193 dywizjonu, Allan Wyse, wspominał, że "użyliśmy naszych działek przeciwko rozbitkom w wodzie. Straszna rzecz, ale powiedziano nam, że mamy to zrobić, więc zrobiliśmy. To była wojna".
Maurice Choquet, jeden z więźniów będących na "Cap Arconie" wspominał: "Widziałem ginących ludzi. Kiedy zostali trafieni ich ciała rozrywały pociski i wpadali do wody. Nie mogłem nic zrobić, więc po prostu trzymałem się deski. Potem samoloty zawróciły, strzelając z karabinów maszynowych."
Rzeź na plaży
Atak trwał dwie godziny. Typhoony odleciały pozostawiając zatokę zasnutą dymem z płonących statków i wodę pełną rozbitków. Ci, którzy przeżyli atak i dotarli do brzegu nie mogli być pewni, że przeżyją. Tysiąc osób zaczęło wchodzić na piaszczystą plażę, gdzie czekali na nich SS-mani, marynarze Kriegsmarine i uzbrojeni cywile. Niemcy otworzyli ogień do rozbitków. Wkrótce morze stało się czerwone. W płytkiej wodzie unosiły się ciała mężczyzn, kobiet i dzieci. Zginęło ponad 750 rozbitków.
Pozostałych uratowało pojawienie się brytyjskiego 5 pułku rozpoznawczego. Brytyjczycy, widząc rzeź na plaży, uderzyli z furią. Praktycznie nie brali jeńców. Nie oponowali też, kiedy uratowani więźniowie dokonywali samosądu. Nielicznych Niemców, którzy uciekli, długo szukała żandarmeria. Niestety nie udało się ich znaleźć.
Koło godziny 17.00 nad zatoką pojawił się rozpoznawczy F-6 Mustang z 161 dywizjony rozpoznania taktycznego. Pilot zastał tonące statki i setki martwych rozbitków w wodzie i na plaży. Morze wyrzucało zwłoki jeszcze przez kolejne trzy tygodnie. Później co kilka lat pojawiały się kolejne szczątki. Ostatnie pozostałości ofiary ataku morze oddało w 1971 roku.
W ataku i w wyniku rozstrzelania zginęło prawie 4500 osób z "Cap Arcona", 2700 z "Thielbeka". Przeżyli wszyscy więźniowie z "Deutschlanda". Ocalało 2400 osób.
Śledztwo
Po wojnie przeprowadzono śledztwo, które wykazało, że piloci nie zostali poinformowani o tym, że na pokładzie statków mogą być więźniowie obozów. Raport majora Noela O. Tilla udowadniał, że szwedzki Czerwony Krzyż po wyjściu ich statków z Neustadt, przekazał informacje o więźniach. Informacje te zostały przekazane oficerowi wywiadu 83 Grupy RAF. Major Till napisał w raporcie:
"Oficer wywiadu 83 Grupy RAF przyznał się dwa razy; najpierw przed porucznikiem H.F. Ansellem z tego zespołu (kiedy zostało to potwierdzone przez obecnego dowódcę skrzydła), a drugi raz przed oficerem śledczym, gdy towarzyszył mu por. H.F. Ansell, że 2 maja 1945 r. otrzymano wiadomość, że statki te zostały załadowane więźniami KZ, ale mimo że było wystarczająco dużo czasu, aby ostrzec pilotów samolotów, którzy zaatakowali te statki, z jakiegoś powodu, wiadomość nigdy nie została przekazana (...). Na podstawie faktów i oświadczenia przyjętego przez oficera wywiadu RAF wydaje się, że główna odpowiedzialność za tę wielką tragedię spoczywa na brytyjskim personelu RAF, który nie przekazał pilotom wiadomości, którą otrzymali, dotyczącą obecności więźniów KZ na pokładzie tych statków".
Nikt nie poniósł odpowiedzialności za atak. Wielu pilotów do końca życia nie miało pojęcia, że zaatakowali statki z więźniami obozów zagłady. Dla nich była to po prostu kolejna misja. Jak się okazało ostatnia podczas wojny. Jak wspominał autor dokumentu o ataku w Zatoce Lubeckiej, "Typhoons' Last Storm", Lawrence Bond:
"Niektórzy piloci dowiedzieli się o tym, co się wydarzyło, dopiero kiedy przeprowadziłem z nimi wywiad".
Przez wiele lat nikt nie wspominał o ataku. Brytyjczycy nie chcieli się tym chwalić. Sami piloci niewiele wiedzieli. Śmierć tysięcy ludzi przyćmiła radość z końca wojny. Zatopienie statków na redzie Neustadt było jedną z największych tragedii na morzu w historii ludzkości.