U-1206. Kuriozalny powód zatonięcia

Załoga niemieckiego U-1206 miała prawdziwego pecha. W czasie pierwszego rejsu bojowego na pokładzie doszło do awarii toalety. Nerwowe manipulacje przy zaworach spowodowały wdarcie się wody morskiej do środka i zalanie okrętu… wiadomo czym. Jedynym ratunkiem było wynurzenie.

U-426 typu VIIc atakowany przez łódź latająca Short Sunderland
U-426 typu VIIc atakowany przez łódź latająca Short SunderlandAir Ministry Second World War Official Collectiondomena publiczna

Służba na niemieckim okręcie podwodnym w czasie II wojny światowej była prawdziwą udręką. Wszechobecna wilgoć, ogromna ciasnota niepozwalająca na rozprostowanie ramion, smród i brak dostępu do świeżego powietrza, jedzenie pokryte pleśnią. Do tego trwające wiele tygodni rejsy bojowe, w czasie których marynarze rzadko widywali słońce.

Te wszystkie niedogodności dawało się jeszcze znieść w pierwszej fazie wojny, gdy U-Booty były w ofensywie, zwyciężały na wszystkich morzach i dziesiątkami topiły alianckie statki. Jednak później karta się odwróciła. Alianci zaczęli skuteczną ofensywę, a U-Booty z "myśliwych" zmieniły się w "zwierzynę łowną", ściganą na każdym kroku i przez 24 godziny na dobę.

Brytyjczycy nie tylko łamali szyfry Enigmy i coraz sprawniej wykrywali niemieckie okręty. Wykorzystywali też inne nowoczesne zdobycze techniki, m.in. radar, geolokalizację radiową (tzw. Huff-Duff) i sonar (nazywany przez Anglików ASDIC). Okręty polujące na U-Booty wyposażono w specjalistyczne uzbrojenie, np. salwową wyrzutnię bomb głębinowych typu Hedgehog (jeż), która pozwalała na obrzucanie wroga dziesiątkami bomb głębinowych.

Od 1943 roku, gdy szala zwycięstwa na morzach zaczęła się już przechylać na stronę aliantów, dowódcy niemieckich okrętów podwodnych wiedzieli, że najlepszym sposobem na przeżycie jest jak najdłuższe przebywanie pod wodą, najlepiej na dużej głębokości.

Jednak ówczesne U-Booty nie były jeszcze okrętami podwodnymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Mogły się co prawda zanurzać, a nawet pływać (z niewielką prędkością) pod wodą, ale co kilka-kilkanaście godzin musiały się wynurzyć - przede wszystkim dla naładowania akumulatorów oraz przewietrzenia okrętu (współczesne okręty podwodne mogą przebywać pod wodą wiele miesięcy - przyp. red.). Wyjście na powierzchnię było dla załogi prawdziwym świętem. Można było wtedy np. zapalić papierosa, fajkę czy po prostu zaczerpnąć świeżego powietrza. To ostatnie było szczególnie ważne, bo - nie da się tego ukryć - na okręcie potwornie śmierdziało.

Spotkanie dwóch okrętów podwodnych w morzudomena publiczna

Toalety podwodne i nawodne

W środku metalowej rury, jaką w istocie był okręt podwodny, unosiły się bowiem zmieszane ze sobą odory spoconych ciał kilkudziesięciu marynarzy, zapach ropy, oleju, smarów i spalin, woń psującego się jedzenia, a często także smród chloru, który wydostawał się z niesprawnych akumulatorów. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze woń "toaletowa".

Na U-Boocie były tylko dwie malutkie ubikacje, a jedna z nich - ta położona na rufie - zwykle była wyłączona z użytku, bo wykorzystywano ją jako magazyn... żywności (fuj). Dopiero w połowie rejsu, gdy żywności ubywało, toaletę odgruzowywano i mogła ona służyć marynarzom.

A więc przez większą część rejsu licząca około 50 marynarzy załoga miała do dyspozycji tylko jeden wychodek. To oczywiście nie mogło wystarczyć, zatem jako "podręczne" ubikacje wykorzystywano wiadra, które rozstawiono we wszystkich przedziałach. Marynarze bardzo pilnowali, by ich zawartość się nie wylała, ale i takie przypadki się zdarzały. Hans-Rudolf Rosing z FdU West wspominał:

"Gdy zagrożenie z powietrza (samoloty alianckie - przyp. red.) nie wyglądało na poważne, można było przynajmniej wyjść na pomost i zrobić swoje za burtę - niektórzy załatwiali sprawę na stojąco, a inni korzystali nawet ze specjalnie przygotowanych siedzeń na koronie kiosku! W zanurzeniu mieliśmy zakaz używania toalet na głębokości przekraczającej 25 metrów, bo ciśnienie zewnętrzne było większe niż pompy toaletowej i zawartość toalety, zamiast ją opuścić - mogła wrócić - i to z dużą siłą. Więc po zanurzeniu pozostawały wiaderka".

Z kolei Max Scheley z U-Boota U-861 opisywał: "Kiedy wachta już zajęła stanowiska i potwierdziła, że okrętowi nie grozi żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, dwóch »lordów« meldowało się z kubełkiem u stóp drabiny na pomost, prosiło o pozwolenie wyjścia górę i wylewało »miodek« za burtę".

D-Day. Lądowanie w Normandii

Podczas operacji „Neptun” składającej się z dwóch faz i kilku wydzielonych mniejszych działań, zrzucono blisko 24 tysiące spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej, a także wysadzono na brzeg około 133 tysięcy żołnierzy piechoty i sił specjalnych. W sumie podczas pierwszego dnia inwazji przerzucono około 156 tysięcy alianckich żołnierzy. W operacji brało udział także około 11 tysięcy samolotów. W tym myśliwce polskiego 131 Skrzydła Myśliwskiego, dowodzonego przez W/Cdr Stefana Janusa oraz 133 Skrzydła Myśliwskiego, którym dowodził W/Cdr Stanisław Skalski. 305 dywizjon bombowy bezpośrednio wspierał lądujące oddziały, a 304 dywizjon obrony wybrzeża i 307 dywizjon myśliwski nocny operowały nad Zatoką Biskajską, prowadząc patrole przeciw niemieckiej żegludze. W noc przed dniem D załogi 300 dywizjonu bombowego bombardowały niemieckie węzły komunikacyjne na zapleczu frontu.

Sztuczny port, dzięki któremu alianci mogli bezproblemowo dostarczać sprzęt i zapasyGetty Images
Martwy żołnierz na plażyGetty Images
Rozbity szybowiec, biorący udział w operacji „Elmira” - szybowcowym desancie 82 Dywizji Powietrzno-DesantowejGetty Images
Martwy żołnierz na plażyGetty Images
Desant wysiada z barki desantowejGetty Images
Barki desantowe LCM 3 na plażyGetty Images
Amerykański żołnierz odpoczywa po wyczerpującym, pierwszym dniu walkGetty Images

U-1206 wychodzi w morze!

Na U-1206, który 6 kwietnia 1945 roku wyszedł na swój pierwszy patrol bojowy, z pewnością nie śmierdziało. Zaledwie trzy miesiące wcześniej, w styczniu 1945 roku, załoga pod dowództwem kapitana Karla-Adolfa Schlitta zakończyła szkolenie i nowiutki okręt wysłano z Morza Bałtyckiego do Kilonii, a potem do Horten, gdzie dotarł 30 marca 1945 roku.

U-1206, należący do jednostek typu VIIc, był unowocześnioną wersją popularnego U-Boota typu VII, zwanego "koniem roboczym Hitlera". Na okręcie wprowadzono kilka nowinek technicznych. Jedną z nich były chrapy, czyli podnoszona do pozycji pionowej rura z zaworem, która umożliwiała pływanie w zanurzeniu na silniku spalinowym, jedynie z końcówką rury wdechowej wystającą nad powierzchnię wody.

Kolejną nowością była supernowoczesna, wysokociśnieniowa toaleta - szczyt niemieckiej techniki. Dzięki niej po załatwieniu potrzeby możliwe było usunięcie nieczystości za burtę za pomocą sprężonego powietrza nawet na dużej głębokości. Ponieważ było to urządzenie bardzo zaawansowane technologicznie, do jego obsługi wyznaczano specjalnie przeszkolonego marynarza. Załogi nadały mu od razu niezbyt przyjemne przezwisko "Scheisse-Mann". Ta właśnie supernowoczesna toaleta stała się przyczyną zagłady U-1206.

14 kwietnia 1945 roku (a więc w ostatnich dniach wojny) okręt płynął w zanurzeniu na głębokości 60 metrów. Znajdował się wtedy około 15 kilometrów od brzegu Szkocji, gdzie miał zapolować na angielskie statki. U-Boot miał problemy techniczne i załoga walczyła z usterkami, ale pod wodą było przecież tak bezpiecznie i spokojnie.

W tych okolicznościach kapitan Schlitt postanowił skorzystać z toalety. Jednak nie wezwał do pomocy "Scheisse-Manna", bo uznał, że sam sobie poradzi ze spłukaniem toalety na - bądź co bądź - jego okręcie. Okazało się, że się mylił. Prawdopodobnie, po załatwieniu "sprawy", otworzył zawory w niewłaściwej kolejności i do wnętrza okrętu wdarła się woda morska, oczywiście razem z zawartością toalety. W tym momencie nie to było jednak najważniejsze.

Wojna polsko-czeska o Śląsk Cieszyński

Wojna polsko-czechosłowacka jest dość słabo znana w polskiej historiografii. Przyćmiła ją wojna z bolszewikami i powstania na Śląsku oraz w Wielkopolsce. Na Śląsku Cieszyńskim krzyżowały się interesy obu nowo utworzonych państw, które pragnęły opanować miejscowe kopalnie, przemysł ciężki i szlaki komunikacyjne. Prędzej czy później musiało dojść do konfliktu.

Pod Stonawą wojska czechosłowackie powstrzymały natarcie polskiej kompanii. Zginęło około 75 procent stanu osobowego. Przeżyło kilkunastu żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Czesi nie mieli zamiaru odsyłać ich na tyły – zadźgali polskich żołnierzy bagnetami. Podobny los czekał jeńców wziętych pod Bystrzycą. Jeszcze tego samego dnia, 27 stycznia, Czesi zajęli Cieszyn, a Wojsko Polskie wycofało się za Wisłę. Na zdjęciu ulice Cieszyna na przełomie stycznia i lutego 1919 roku.
Początkowo lokalne władze podpisały umowę o wzajemnym zarządzaniu Śląskiem Cieszyńskim i same, bez ingerencji z zewnątrz, ustaliły granicę, która przebiegała zgodnie z podziałem etnicznym. Miejscowi politycy postanowili jednak, że ostateczna decyzja będzie należała do władz centralnych obu państw. Zgoda nie trwała zbyt długo.
Jak pisał Jiři Friedl: „Krótkotrwały spokój został przerwany mnożącymi się różnorodnymi problemami związanymi przede wszystkim z kompetencjami obu organów i problemami podporządkowania spornego terytorium. Obie strony oskarżały się wzajemnie o naruszanie umowy, jednocześnie dawała znać o sobie ostra propaganda i agitacja. Nie udało się również rozwiązać kłopotów związanych z zaopatrzeniem, gdyż obie strony starały się zaopatrywać głównie tylko tereny podlegające własnemu nadzorowi”. Na zdjęciu czescy legioniści w Cieszynie.
Sytuację zaogniła decyzja polskiego rządu o poborze mieszkańców Śląska Cieszyńskiego do Wojska Polskiego. Sytuacja była o tyle dziwna, że ustawa dokładnie określała kogo i na jakim terenie obowiązuje pobór. Tereny sporne miały być z niego wyłączone. Czesi wyrazili wówczas zaniepokojenie. Impulsem do działania było dla nich rozpisanie przez polski rząd wyborów do Sejmu na 26 stycznia 1919 roku. Rząd Czechosłowacji uznał to za naruszenie porozumienia i próbę utrwalenia polskiej władzy na spornym terenie. Na zdjęciu żołnierze czechosłowaccy w czasie walk o Cieszyn.
Wykorzystując polskie zaangażowanie na Ukrainie, 23 stycznia 1919 roku armia czechosłowacka uderzyła na Polskę. Na sporne tereny wkroczył szesnastotysięczny korpus pod dowództwem płk. Josefa Šnejdarka, wsparty pociągiem pancernym i artylerią. Już pierwszego dnia zdobyli Bogumin oraz kopalnie Zagłębia Karwińskiego. Polacy nie mieli w rejonie jednostek liniowych. Czechosłowackiemu atakowi przeciwstawili się okoliczni Polacy – górnicy i młodzież szkolna. W sumie 1,5 tysiąca ludzi. Mimo nadejścia w kolejnych dniach kompanii z 12 pułku piechoty, sytuacja Polaków nie uległa poprawie - nadal byli spychani w kierunku Wisły. Co gorsze, czechosłowackie wojska dopuściły się zbrodni. Na zdjęciu polska ulotka ukazująca czeskie zbrodnie.
W tym czasie nadeszły polskie posiłki: cztery bataliony piechoty, dwa szwadrony kawalerii i pociąg pancerny. Polacy zagrodzili drogę do Bielska. 28 stycznia 1919 roku rozpoczęła się bitwa pod Skoczowem. Mimo kilku prób przełamania, Czesi nie zdołali przebić się dalej. Zajęli jedynie Ustroń i na krótki moment przekroczyli Wisłę w Lipowcu. Po dwóch dniach walk alianci stanowczo zażądali przerwania dalszych działań. Bitwa pod Skoczowem była nierozstrzygnięta, choć Polacy zagrodzili Czechom dalszą drogę wgłąb Polski. Na zdjęciu pomnik ku czci poległych w obronie Śląska Cieszyńskiego 1918-1920 w Skoczowie autorstwa Jana Raszki.
Pod naciskiem aliantów, 3 lutego, ustalono nową linię demarkacyjną ciągnącą się mniej więcej wzdłuż spornej linii kolei koszycko-bogumińskiej. Czesi nie do końca godzili się na nowy podział. Musieli wycofać się z zajętych terenów, co przeciągali w nieskończoność. W dodatku coraz częściej dochodziło do łamania zawieszenia broni. Wbrew porozumieniu, Czesi próbowali odrzucić słabe polskie jednostki dalej od linii kolejowej. Na zdjęciu alianccy żołnierze nadzorujący przestrzeganie porozumienia.
W końcu do akcji wkroczyli Francuzi, którzy zagrozili wejściem swoich oddziałów i rozdzieleniem siłą walczących stron. W końcu pod koniec lutego Czesi wycofali się za nową linię demarkacyjną. 25 lutego wkroczyło do wschodniego Cieszyna. Oznaczało to, że Czechosłowacja zajęła część etnicznie polskiego Śląska Cieszyńskiego. I choć państwa Ententy podjęły decyzję o przeprowadzeniu w najbliższych miesiącach plebiscytu, który miał zadecydować o kształcie granicy, to ostatecznie do niego nie doszło. Pogłębiło to i tak dość poważny konflikt pomiędzy państwami, czego wyrazem były wydarzenia z 1938 roku. Po zajęciu Zaolzia, Polacy dokonali kilku aktów zemsty za czeskie zbrodnie sprzed 20 lat. Na zdjęciu wkroczenie wojsk polskich do Cieszyna. Sławek Zagórski

Woda i chlor

Okazało się, że słona woda zalała baterię akumulatorów znajdującą się w pobliżu toalety. Doszło do reakcji chemicznej, w wyniku której zaczął się wydzielać trujący chlor. Kapitan był zmuszony wydać rozkaz wynurzenia, gdyż załodze groziło śmiertelne zatrucie gazem.

Ale na powierzchni był przecież wróg! Wynurzający się okręt został dostrzeżony przez samoloty RAF patrolujące wody przybrzeżne. Natychmiast zaatakowały one U-Boota, ostrzeliwując go z broni pokładowej i obrzucając bombami. Po kilku trafieniach okręt był niezdolny do zanurzenia, a w środku ciągle ulatniał się gaz. Pechowy kapitan Schlitt wydał załodze rozkaz opuszczenia pokładu i zatopienia okrętu. 46 marynarzy na łodziach ratunkowych dopłynęło do brzegu, gdzie wzięto ich do niewoli. Trzech mężczyzn zmarło w wyniku odniesionych obrażeń (Karl Koren, Hans Berkhauer i Emil Kupper).

Kapitan Schlitt także został uratowany. Zmarł dopiero 7 kwietnia 2009 roku w wieku 90 lat. Sprawa utraty okrętu w tak niecodziennych okolicznościach zapewne mu ciążyła, bo do końca życia utrzymywał, że w czasie awarii toalety przebywał w przedziale silnikowym, pomagając usunąć awarię, i nie miał nic wspólnego z manipulacją zaworami toaletowymi.

Podawana jest także inna wersja zdarzeń, stawiająca kapitana w lepszym świetle, która mówi, że Schlitt rzeczywiście manipulował przy zaworach, ale ostatecznie wezwał "Scheisse-Manna" na pomoc. Ten, zdenerwowany i być może speszony obecnością dowódcy, otworzył niewłaściwy zawór, zasysając do środka wodę, zamiast wystrzelić kapitańską "dwójkę" za burtę. Jak było w rzeczywistości? Tego zapewne nie dowiemy się nigdy, pewne jest jednak to, że okręt Schlitta zatopiła... toaleta.

U-1206 nie osiągnął żadnych sukcesów bojowych. Wrak okrętu odnaleziono w latach 70. podczas budowy podmorskiego rurociągu naftowego dla BP i ponownie odkryto go w 2012 roku, gdy zeszli do niego nurkowie. Spoczywa na głębokości 70 metrów. Sama zaś historia zassania wody zaburtowej przez toaletę i zatopienia jednostki pływającej nie jest znowu tak nietypowa i rzadka. Do dzisiaj czasem zdarza się to początkującym marynarzom i żeglarzom, którzy nie uważali na zajęciach teoretycznych na lądzie.

Paweł Szymański - autor ukryty pod pseudonimem, pisze o historii militarnej XX wieku, tajnych i nietypowych broniach, akcjach specjalnych, szpiegostwie, kryptologii i Enigmie. Ulubione zagadnienia: Powstanie Warszawskie'44, Poznań'45, Kostrzyn'45, Berlin'45.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas