Zimna wojenka na Śnieżce

Najwyższy szczyt Śląska - góra Śnieżka, była w połowie XX wieku jednym ze strategicznych punktów na mapie środkowej Europy. W czasach, gdy mało komu śniło się o satelitach telekomunikacyjnych i szpiegowskich, ta licząca ponad 1600 m n.p.m. góra dawała możliwość prowadzenia nasłuchu radiowego. Zmagania o Śnieżkę nie skończyły się wraz z zakończeniem II wojny światowej, lecz trwały jeszcze kilka lat...

Po aneksji Sudetenlandu przez III Rzeszę, Śnieżka znajdowała się w całości na terytorium Niemiec. Niewielki powierzchniowo szczyt Śnieżki w tamtym czasie był dosyć ciasno zagospodarowany. Znajdowała się na nim kaplica św. Wawrzyńca, drewniane obserwatorium meteorologiczne oraz dwa schroniska turystyczne. Jedno z nich, stojące po śląskiej stronie szczytu, od 1940 r. było przejściowo zamknięte. Mimo wojny funkcjonowało schronisko nazywane umownie czeskim.

Sprzeczne wersje zdarzeń

W 1943 r. na Śnieżce Wehrmacht zainstalował radiową stację nadawczo-odbiorczą wyposażając ją w urządzenia o dużej mocy. Z zachowanych i wiarygodnych polskich dokumentów wynika, że urządzenia radionadawcze umieszczone zostały w schronisku znajdującym się po śląskiej stronie szczytu, które po wojnie funkcjonowało jako schronisko PTTK "Na Śnieżce".

Z powojennych relacji wynika, iż aparaturę radiową zainstalowano nie tylko w schronisku, lecz także w obserwatorium meteorologicznym. W maju 1945 r. stacja radarowa na Śnieżce, a wraz z nią stojące tam obiekty, miały zostać wysadzone przez wycofujących się Niemców. Do zniszczenia nie doszło, a w powojennym piśmiennictwie ukazały się różne, nie całkiem zgodne ze sobą, wersje przebiegu wydarzeń. Ich wspólnym mankamentem jest to, że zostały opublikowane po wielu latach.

Reklama

Niebezpieczny "towar"

Prawie 30 lat po wojnie, w 1974 r. jeleniogórska dziennikarka Maria Jarmolukowa opublikowała trzymającą w napięciu relację o tym, co miało się wydarzyć na szczycie Śnieżki w maju 1945 r., gdy Niemcy szykowali się do ucieczki: "Gdy wiosną 1945 roku zbliżał się front - hitlerowcy przygotowali się do wysadzenia w powietrze wszystkich urządzeń na Śnieżce, podkładając ładunki min pod oba schroniska i budynek obserwatorium. Kierownikiem placówki meteo był wtedy Ślązak z pochodzenia - Kurt Glass (pracował po wojnie jeszcze rok w polskiej służbie). Wywiedziawszy się o niszczycielskich planach od stacjonującej na Śnieżce wojskowej załogi, postanowił im za wszelką ceną przeciwdziałać, by uratować cenny obiekt. (...)

Glass szczęśliwym trafem przejął informację o dokładnym terminie akcji. W poprzedzający wieczór szczyt spowijała mgła. W obserwatorium Glass tak skutecznie raczył swych wojskowych towarzyszy alkoholem, że nie zauważyli wystrzelonej na Równi pod Śnieżką rakiety - hasła apokalipsy dla Śnieżki. Dostrzegł ją jednak kierownik placówki i zadziałał. Wyrzucona na zbocze wiązka granatów upozorowała wybuch min, a patrol ze schroniska ("Śląski Dom" na Przełęczy pod Śnieżką) uznawszy zadanie za wykonane - wycofał się w kierunku Lučni boudy. (...) Polska jednostka już następnego dnia przejęła szczyt. (...) wzięty do niewoli patrol ze Śnieżki skierowano do rozminowania, sprowadzony z Karpacza "Studebacker" dwukrotnie musiał zawracać po niebezpieczny "towar"".

Na szczycie pierwsi byli Rosjanie

Maria Jarmolukowa opisując to zdarzenie, powołała się na zapiski gromadzone przez ówczesnego szefa obserwatorium meteorologicznego na Śnieżce, Tadeusza Hołdysa. Czy jego relacja jest prawdziwa? Tadeusz Hołdys, długoletni kierownik "śnieżkowego" obserwatorium wydaje się być osobą wiarygodną. Całkiem prawdopodobne jest, że wycofujący się Niemcy chcieli wysadzić w powietrze ważne obiekty wojskowe.

Przyjmując opowieść Hołdysa za wiarygodną, zastanawia fakt, dlaczego relację tę opublikowano dopiero ponad 30 lat po wojnie? Czy możliwe jest, że Kurt Glass z obawy o własne życie wymyślił tę opowieść? Brak całkowitej pewności w tej kwestii miał np. Janusz Ptaszyński, gdy w 1992 r. opisując dzieje Śnieżki użył ostrożnego sformułowania: "według niesprawdzonych wiadomości do ocalenia budynków przyczynił się niemiecki kierownik obserwatorium Kurt Glass, który spoiwszy wartowników, udaremnił wysadzenie obiektów".

Na początku 1987 r., a więc 13 lat po tekście Marii Jarmolukowej na temat bohaterskiego czynu Kurta Glassa ukazały się dwie kolejne relacje. Najpierw oddajmy głos Andrzejowi Klamutowi, działaczowi sportowemu z Karpacza. Klamut powoływał się na informacje ustne uzyskane swego czasu - niejako przy okazji "podczas zbierania materiałów źródłowych o sportach zimowych w Karkonoszach w okresie powojennym" - od Józefa Libersbacha, jednego z pierwszych polskich mieszkańców Karpacza, pełniącego przez pewien czas funkcję przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej, a także od rotmistrza Stanisława Taczaka, jednego z pionierów narciarstwa w Karpaczu: "Otóż pierwszymi, którzy dotarli na szczyt Śnieżki byli zwiadowcy radzieccy.

Wolność zaniesiona w góry

Oni też przyczynili się do rozminowania obiektów tam stojących. Działo się to po 9 maja 1945 roku. Na krótko przed ich przybyciem, szczyt opuściła niemiecka załoga wojskowa, kierując się na stronę czeską. Dopiero w jakiś czas potem na najwyższym szczycie Karkonoszy zjawili się żołnierze polscy dowodzeni przez porucznika Szterlinga i prawdopodobnie wtedy załopotała polska flaga nad Karkonoszami" - pisał Andrzej Klamut, zaznaczając: "Na ile te informacje są prawdziwe, trudno dziś odpowiedzieć".

Przyjrzyjmy się teraz czeskiej wersji wydarzeń. W 1965 r. czeski pisarz Emil Flégl opublikował książkę "Rudá armáda a KSČ přinesly do hor svobodu", co w wolnym tłumaczeniu na język polski brzmi "Armia Czerwona i Komunistyczna Partia Czechosłowacji zaniosły wolność w góry".

Interesujący nas fragment książki w 1987 r. przybliżył polskim czytelnikom Artur Ryszkin. Otóż wg Flégla 16 maja 1945 r. "od Lučni boudy dotarła na szczyt, o godz. 7 rano, grupa żołnierzy pod dowództwem młodszego sierżanta Františka Macha, pochodzącego zresztą z niedalekiego Mrklova. Należeli oni do oddziału 4 pułku granicznego, stacjonującego w Lučni boudzie pod komendą podporucznika Ladislava Jerie'go. Na Śnieżce załopotała flaga biało-czerwono-niebieska. Schronisko (zapewne chodzi o to stojące po śląskiej stronie granicy) było opuszczone, teren zaminowany. Wojsko niemieckie obsługiwało na szczycie stację radiowo-nadawczą i stację radarową, rejestrującą loty nieprzyjacielskich samolotów. Wszystkie urządzenia w ostatniej chwili przed ucieczką zdemontowali, następnie zrzucili do Obřeho dolu.

Sześciu żołnierzy w schronisku

Podporucznik Jerie osadził w schronisku sześciu żołnierzy, a kierownictwo stacji meteorologicznej powierzył dotychczasowemu niemieckiemu meteorologowi, Glassemu, za wynagrodzeniem 100 marek i wyżywienie. Pirotechnik 4 pułku granicznego J. Pospišil rozbroił na Śnieżce miny. Do Českiej boudy przyszedł nowy kierownik, którym został rezerwista gwardii, Novak, z pobliskiego Trutnova. W czerwcu 1945 schroniska po polskiej stronie Karkonoszy zostały przekazane Ludowemu Wojsku Polskiemu. Polskie schronisko na Śnieżce oraz stację meteorologiczną podporucznik Jerie przekazał polskiemu porucznikowi o nazwisku Miszek".

Jedno co z całą pewnością mogę powiedzieć o tej wersji wydarzeń to to, iż nie jest prawdą, jakoby Niemcy wszystkie urządzenie radionadawcze zrzucili do Obřeho dolu, czyli stromej doliny u południowego podnóża góry. Zastanawiające jest też, że ani Andrzej Klamut, ani Emil Flégl nie wspominają choćby słowem o domniemanej roli kierownika stacji meteorologicznej Kurta Glassa w uratowaniu Śnieżki, jak zrobiła to Maria Jarmolukowa. Trzy powyższe wersje rozmijają się w opisie istotnego faktu - rozminowania Śnieżki. W jednej mieli tego dokonać Niemcy pod nadzorem Rosjan, w innej sami Rosjanie, w kolejnej - Czesi.

Śnieżka dla Polaków

Koniec wojny nie oznaczał pokoju na Śnieżce. Zgodnie z ustaleniami konferencji jałtańskiej i poczdamskiej, Polacy objęli tereny niemieckie aż po Nysę Łużycką i Odrę, a Czesi - tereny Sudetenlandu. Zmazana na kilka lat z mapy dawna granica czechosłowacko-niemiecka w Sudetach, miała teraz stać się, na odcinku aż po Nysę Łużycką, granicą polsko-czechosłowacką. Tym samym niemieckie schronisko turystyczne oraz obserwatorium meteorologiczne na Śnieżce miały przypaść Polakom.

Z takim stanem rzeczy, początkowo, nie chcieli pogodzić się Czesi, którzy wysuwali przeróżne roszczenia terytorialne do części terenów Górnego i Dolnego Śląska - od Głubczyc aż po Śnieżkę. Kto w tym sporze miał lepszą pozycję wyjściową? Czesi byli lepiej zorientowani w realiach pogranicza, nie potrzebowali niemalże od zera zasiedlać Sudetów. Polacy obejmowali tereny nieznane, a więc od podstaw musieli je rozpoznać. W pierwszych latach po wojnie oba państwa różnił także system polityczny. O ile pod koniec wojny Polska znalazła się od razu w orbicie wpływów moskiewskich, to w Czechosłowacji pełna dominacja komunistów nastała dopiero po przewrocie z lutego 1948 r. Stąd pewna nieufność tuż po wojnie ze strony polskiej wobec sąsiadów.

Bardziej wiarygodne od spisanych po latach wspomnień są dokumenty źródłowe powstałe w połowie lipca 1945 r. Poniżej zestawione są informacje uzyskane z dwu z nich. Jeden znajduje się we wrocławskim Archiwum Państwowym. Jest to pismo, jakie Wojciech Tabaka, pełnomocnik rządu RP na obwód nr 27 Jelenia Góra, wysłał 14 lipca 1945 r. do Pełnomocnika Rządu RP na obwód administracyjny Dolnego Śląska w Lignicy.

Meldunki do Pragi

Obwód 27 to późniejszy powiat jeleniogórski, w którym Tabaka był przez kilka lat starostą, a potem sekretarzem Prezydium Powiatowej Rady Narodowej. Natomiast obwód administracyjny Dolnego Śląska przemianowano wkrótce na województwo wrocławskie. Drugim tekstem źródłowym jest sporządzony "na brudno" rękopis - zawierająca skreślenia i poprawki wstępna wersja oficjalnego protokołu z pertraktacji z Czechami. Nosi tytuł "Protokół z rozprawy z czeską delegacją, z urzędnikami Obserwatorium na Śnieżce". Datowany na 16 lipca 1945 r., w roku 1989 opublikowany przez Zbigniewa Kulika - dyr. Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu oraz Henryka Szymczaka, ówczesnego kier. Galerii Sztuki Współczesnej w Jeleniej Górze.

Ponieważ treść obu lipcowych dokumentów jest zbieżna, spróbujmy omówić ją łącznie. Wiemy z nich, że początkowo w sporze o Śnieżkę górą byli Czesi. Zacznijmy od rękopisu: "Kiedy w dniu 7 maja 1945 r.b. armia niemiecka skapitulowała, gen. lotnictwa von Weg przypomniał obsadzie obserwatorium, jeszcze raz, o obowiązku zniszczenia, względnie wysadzenia tego obserw. Mimo to zniszczenie nie zostało wykonane, a to dlatego, aby tak ważną instytucję zachować dla celów cywilnej komunikacji napowietrznej i dla celów klimatycznych. Ważność tego obserwatorium została przez Czechów uznana.

17 maja 1945 został ten Instytut przez czeskich partyzantów obsadzony i czeska chorągiew na nim zawieszona. Obsada otrzymała polecenie - obserwację przeprowadzać dalej. Jeden tydzień później zjawił się czeski porucznik Jerie i obradował nad przejęciem tej stacji.

Przez Czechów został sporządzony spis inwentarza znajdujących się tam instrumentów, i zarządzono, że co 3 godz. będą meldunki meteorologiczne do Pragi przesyłane. Na zwrócenie uwagi przez Insp. Glassa na to, że obserwatorium leży na terenach obsadzonych przez Rosję, i dlatego przez Czechów nie mogą być wydawane żadne rozkazy, por. Jerie doszedł z Kom. w Krummhiblu (Karpaczu) do porozumienia, na podstawie którego należało meldunki meteorologiczne do Pragi wysyłać". Na początku czerwca 1945 r. jakiś czeski kapitan spytał dyrektora obserwatorium o możliwość nadawania stamtąd meldunków do Pragi. "Zezwolenia tego rzekomo udzielił jakiś komendant milicji ukraińskiej Pruszalkiewicz, z którego to zezwolenia Czesi korzystali do dnia dzisiejszego" - pisał Wojciech Tabaka.

Zgoda od radzieckiego komendanta

Zapewne w czerwcu lub na początku lipca 1945 r. Wojsko Polskie obsadziło granicę w Karkonoszach, nakazując zdjąć czechosłowacką flagę z gmachu obserwatorium oraz usunąć czeskie napisy umieszczone na drzwiach. Mimo tego komunikaty meteorologiczne nadal przesyłano ze Śnieżki do Pragi, co motywowano koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa... linii lotniczej Praga-Moskwa. Czesi działający dotąd metodą faktów dokonanych, postanowili w jakiś formalny sposób objąć we władanie obserwatorium na Śnieżce.

Dlatego 10 lipca 1945 r. powiadomiono obsługę stacji meteorologicznej, że za kilka dni przybędzie w tej sprawie czeska delegacja na rozmowy. I tak faktycznie się stało. W piątek 13 lipca 1945 r. przybyła zapowiedziana czeska komisja. W jej skład weszli dwaj wojskowi z czeskiego sztabu generalnego, dyrektor z Ministerstwa Komunikacji oraz trzech przedstawicieli Państwowego Instytutu Meteorologicznego w Pradze. Ich rozmówcami byli kierownik placówki na Śnieżce Kurt Glass, oraz jego asystent Paweł Poloczek. Rozmowy toczyły się w języku niemieckim.

Nie wymieniony z nazwiska dyrektor z czeskiego Min. Komunikacji oświadczył, iż celem wizyty jest przejęcie obserwatorium na Śnieżce, argumentując to potrzebami komunikacji lotniczej na trasie z Pragi do Moskwy. Kurt Glass odrzekł, że nie jest kompetentny, aby bez upoważnień władz polskich pertraktować z przedstawicielami obcego państwa w tak ważnej sprawie. Usłyszał w odpowiedzi, że strona czeska postara się zatem o stosowne upoważnienie do przejęcia obiektu od... radzieckiego komendanta wojskowego z Jeleniej Góry. Czesi widocznie byli pewni, że załatwią sprawę po swojej myśli, bo w dalszej części rozmów przeszli do omawiania technicznych spraw funkcjonowania stacji meteorologicznej, takich jak kwestie wyżywienia personelu, dostarczania opału, światła i wody oraz możliwości transportu na Śnieżkę.

Czeski plan

Kurt Glass dostał zapewnienie, że w dalszym ciągu będzie mógł pracować na Śnieżce jako obserwator pogody. Natomiast Paweł Poloczek nie otrzymał już takiej propozycji. Wraz z dotychczasową dwójką, jako trzeci miał pracować czeski meteorolog. Całkiem prawdopodobne, iż miał on pełnić także rolę czeskiego "opiekuna" placówki. Znamienny jest jeszcze taki drobiazg.

Kurt Glass poskarżył się, że od czasu kapitulacji Niemiec nie otrzymał żadnego wynagrodzenia, wobec czego bieżące wydatki pokrywał z własnych pieniędzy. Większe rachunki, opiewające na kwotę 260 RM pozostały jednak nieuregulowane. Czeski porucznik przekazał więc Glassowi, za pokwitowaniem, 150 RM w ramach zaliczki. Ponadto Glass w ciągu kolejnych dwóch dni przyjął 100 RM jako ekwiwalent za służbę meteorologiczną pełnioną na rzecz Czechosłowacji. Czesi zabrali ze sobą plan sytuacyjny zabudowań na Śnieżce i nazajutrz, w sobotę 14 lipca 1945 r. wezwali Kurta Glassa na dalsze rozmowy do czeskiego schroniska Lučni bouda. Ten jednak odmówił, proponując, aby dalsze pertraktacje prowadzić w schronisku "Śląski Dom" na Przełęczy pod Śnieżką, jako leżącym na terenie obsadzonym przez Wojsko Polskie. Do dalszych rozmów jednak nie doszło. "Natychmiast po tych pertraktacjach nawiązał p. insp. Glass kontakt z właściwym Komisarzem Polskim, p. Nowotnym, któremu złożył sprawozdanie z przebiegu pertraktacji".

Polacy świętowali 800 litrami piwa

Prawdopodobnie o "rozmowach na szczycie" dowiedział się administrator przyszłego powiatu jeleniogórskiego Wojciech Tabaka. Od razu podjął energiczne działania - zwrócił się do wojska z prośbą, aby obsadziło obserwatorium. Wojsko tłumaczyło się jednak małym stanem osobowym, wobec czego Tabaka chwilowo wzmocnił ochronę kierując tam Milicję Obywatelską. Pisząc o tym 14 lipca 1945 r. do władz zwierzchnich w Lignicy, Tabaka prosił, by kompetentne czynniki zainteresowały się tą sprawą. Pomoc Wojska Polskiego nadeszła szybko. W różnych opracowaniach przyjmuje się datę 16 lipca 1945 r. jako początek polskiej służby meteorologicznej na Śnieżce, choć przez pewien czas obiektem kierował Kurt Glass.

Przejęcie obserwatorium postanowiono zaakcentować w sposób huczny i symboliczny. Świadczy o tym inne pismo z 11 września 1945 r., wystosowane przez Wojciecha Tabakę, tym razem do komendanta wojennego w Wałbrzychu: "W związku z uroczystościami związanymi z oficjalnym przejęciem obserwatorium astronomicznego na górze Śnieżce, proszę o przydzielenie 800 litrów piwa z browaru w miejscowości Boża Góra, pow. Wałbrzych". Drobne wyjaśnienie - ówczesna Boża Góra to dzisiejsza dzielnica miasta Boguszów-Gorce. Uroczystość upamiętniająca objęcie Śnieżki przez Polaków odbyła się 16 września 1945 roku. Odprawiono wtedy - zapewne na szczycie - mszę świętą i poświęcono tablicę pamiątkową, którą też odsłonięto. Wzięli w tym udział przedstawiciele władz cywilnych i wojskowych oraz organizacji politycznych. Była to pokojowa demonstracja niedwuznacznie mówiąca o tym, do kogo należy większa część szczytu.

Kolejny incydent

Czesi wkrótce pogodzili się z faktem, że obserwatorium meteorologiczne przypadło Polakom. Wyniki obserwacji pogodowych od tego czasu mogli kupować na zasadach handlowych. Mimo wrażenia stabilizacji, jesienią 1945 r. doszło do kolejnego incydentu, którego ślad odnotowany został tym razem w dokumentach WOP-u.

Otóż 19 października 1945 r. poselstwo RP w Pradze nadało depeszę do kierownika obserwatorium na Śnieżce. Informowano w niej o tym, iż dopuszcza się p. Jarosława Stucka, obywatela czechosłowackiego, do stałej pracy w punkcie obserwacyjnym na Śnieżce w celu obsługi Instytutu Meteorologicznego w Pradze. Jednocześnie z panem Stucke mieli się udać na Śnieżkę pp. inż. Wascet i dr Antoniusz Zsecky dla przeprowadzenia robót instalacyjnych. Poselstwo RP prosiło, aby okazać im w czasie ich krótkiego pobytu na Śnieżce nieodzowną pomoc. Pismo podpisał attaché handlowy L. Rozeman.

Zapowiadany pismem czeski obserwator pogody zawitał na Śnieżkę dopiero cztery tygodnie później. Przywitał go 15 listopada 1945 r. strzelec WOP Marian Wojciechowski, pełniący służbę wartownika przy stacji meteorologicznej na Śnieżce. Gdy Stucke wszedł do pokoju służbowego, żołnierz sprawdził jego dokumenty. Stucke posiadał wizę i list polecający, jednak WOP-ista stwierdził, że okazane mu napisane na maszynie zaświadczenie z poselstwa polskiego w Pradze nie miało żadnych pieczęci.

"Jak rozmawiałem z tym obywatelem, doszedł do nas dyrektor obserwatorium ob. Glos. Oni rozmawiali między sobą i ob. czeski wręczył ob. Glosowi zaświadczenie" - zeznawał kilka miesięcy później na przesłuchaniu żołnierz Marian Wojciechowski. "Załatwienie sprawy było grzeczne". Pełniący służbę WOP-ista zawiadomił niezwłocznie o zaistniałym zdarzeniu szefa strażnicy WOP nr 1. Ten polecił mu, aby Czecha skierować na strażnicę celem wyjaśnienia. Stucke odmówił, i udał się w stronę powrotną do swego kraju. Tyle wiadomo z dokumentów.

Niemiecka aparatura

Czy doszło tam do zwykłego niedopatrzenia ze strony czeskiej, które zostało wykorzystane przez Polaków, aby dać "prztyczka" Czechom? Trudno wyrokować. W każdym razie strona polska uznała, że należy wzmocnić ochronę obserwatorium meteorologicznego. Wydział WOP w Dowództwie Okręgu Wojskowego nr 4 we Wrocławiu pismem z 21 sierpnia 1946 r. nakazał wyznaczyć posterunek stały w sile 1+3 przy Państwowym Obserwatorium Meteorologicznym na Śnieżce. W rozkazie zaznaczono, że żołnierze nie mają prawa wchodzić do żadnych pomieszczeń roboczych, a tym bardziej, nie mogą dotykać przyrządów ani mieć wglądu w akta obserwatorium. W porze nocnej wartownik miał stać na zewnątrz budynku. Ostateczny termin wykonania rozkazu wyznaczono na 26 sierpnia 1946 roku. Nie znaczy to, że wcześniej WOP-istów na Śnieżce nie było.

27 czerwca 1946 r. placówka WOP przeniesiona została na szczyt ze schroniska "Śląski Dom" na Równi pod Śnieżką. Z dokumentów nie wynika, gdzie ta placówka została umieszczona - w polskim schronisku, czy może w obserwatorium? "Tygodnik Powszechny" z 10 października 1948 r. wyliczając obiekty na szczycie pisał o... kaplicy WOP-u na Śnieżce. Jakkolwiek zabawnie to brzmi, jest to ślad mówiący o tym, gdzie stacjonowali żołnierze. Czy także wcześniej, w 1946 r. kaplica św. Wawrzyńca była ich siedzibą? Być może...

Podczas gdy trwała wojenka o obserwatorium, zupełnie zapomniano o niemieckiej aparaturze radiowej spoczywającej w polskim teraz schronisku turystycznym na Śnieżce. Schronisko zostało splądrowane i zdewastowane w 1945 r., jednak z jakichś względów nikt nie połasił się na aparaturę. Latem 1946 r. sporządzono kosztorys remontu schroniska. Prace systemem gospodarczym rozpoczęto we wrześniu, a już w październiku budynek gotowy był do przyjmowania turystów.

Oczywiście nie gwarantował żadnych luksusów. W datowanym na 18 października 1946 r. wykazie wykonanych podczas remontu schroniska robót, czytamy m.in.: "Rozmontowano 16 szt. aparatów radionadawczych, które stały rozstawione po pokojach schroniska i wyniesiono je na strych. Rozmiary aparatów w przybliżeniu: 1,20×0,90×1,- m (...). Rozebrano 12 sztuk ścian działowych, które stanowiły niegdyś osobne kabiny nadawcze". Co się dalej stało z tą aparaturą - nie wiadomo. Pewnie ktoś kiedyś zwiózł ją do Kotliny Jeleniogórskiej...

Awantura o wodę

Wracając jednak na Śnieżkę. Spokój, choćby pozorny, nie trwał długo. Już wkrótce Śnieżka stała się areną kolejnej odsłony zimnej wojenki polsko-czeskiej. Dotąd panowała nie tylko równowaga, ale i współzależność w stosunkach między obu "śnieżkowymi" schroniskami turystycznymi. To stojące po czeskiej stronie posiadało dostęp do źródła wody, natomiast schronisko polskie dysponowało dopływem prądu elektrycznego, przy pomocy którego można było uruchamiać czeską pompę wodną.

Dotychczasowa praktyka polegała na tym, że w zamian za prąd elektryczny Polacy otrzymywali od Czechów wodę. Pod koniec stycznia 1947 r. katowicki "Dziennik Zachodni" zaalarmował, że dzierżawca czeskiego schroniska kategorycznie odmówił dalszego zaopatrywania w wodę schroniska po polskiej stronie szczytu. Podobno taki nakaz miał otrzymać od władz czeskich. Wobec tego gospodarz polskiego schroniska zwrócił się z prośbą o interwencję do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Konflikt zażegnała interwencja przedstawiciela Wydziału Turystyki polskiego Ministerstwa Komunikacji u komendanta czeskiej żandarmerii pogranicznej.

Urządzenia elektryczne w schronisku czeskim, będące własnością Państwa Polskiego, mogły więc dalej służyć pompowaniu wody. Ponownie na Śnieżkę wrócił spokój. Potwierdzeniem tego jest wywiad, jaki w styczniu 1949 r. udzielił kierownik polskiego schroniska na Śnieżce, pan Droński. W wywiadzie czytamy, że współpraca z Czechami rozwijała się bardzo dobrze, a jako przykład podawał sprawnie funkcjonującą wymianę wody za prąd.

Mogło to brzmieć sielankowo, jednak rzeczywistość nie przedstawiała się aż tak różowo. Oto dwa przykłady dotyczące spraw prądu i wody. Kiedy 26 grudnia 1949 r. piorun uderzył w linię wysokiego napięcia na Śnieżce, powodując iskrzenie i stwarzając niebezpieczeństwo pożaru, trzeba było wiele dni czekać na jej naprawę, do czego konieczne było wydanie monterowi przepustki przez starostwo w Jeleniej Górze. Drugi przykład. W czerwcu 1950 r. strona czeska zaproponowała: "by pod nadzorem żołnierza polskiego doprowadzić wodę dwa razy dziennie do schroniska polskiego na Śnieżce - w godz. rano między 9-tą a 10 i w godzinach popołudniowych 16-17". Mała gra nerwów...

Stalin przywołał Polaków i Czechów do porządku

Spór o Śnieżkę na szczęście nie doprowadził do wybuchu konfliktu czechosłowacko-polskiego. Władze obu państw zostały przywołane do porządku przez Stalina, który zadecydował o pozostawieniu w Sudetach linii granicznej Czechosłowacji wg jej przebiegu z 1938 r. Z biegiem lat coraz bardziej niemożliwe stało się dla Czechów działanie metodą faktów dokonanych. Nawet drobne złośliwości w postaci odmowy dostarczania wody do sąsiedniego schroniska zostały szybko wyciszone. Nie ma też śladu po większości obiektów, które były świadkami zmagań na Śnieżce.

Stare drewniane obserwatorium meteorologiczne pełniło służbę do 23 października 1976 r., po czym stało jeszcze bezużyteczne niszczejąc aż do rozbiórki w 1989 r. Polskie schronisko PTTK na Śnieżce z roku na rok stawało się coraz bardziej ponurą budą. Co najmniej od 1959 r., a może i wcześniej nie miało już bieżącej wody. Wreszcie w 1967 r. zostało rozebrane. Czeskie schronisko spotkał taki sam los w 2004 r. I tylko "kaplica WOP", pierwszy historycznie budynek wzniesiony na Śnieżce, przetrwała do naszych czasów...

Tomasz Rzeczycki

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: II wojna światowa | Niemcy | sudety
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy