Historyczny wyciek danych z Rosji. Wśród nich dokumenty Kremla i maile oligarchów

Wygląda na to, że rosyjskie władze, mające bzika na punkcie kontroli, mają poważny problem, bo w sieci właśnie pojawiły się setki tysięcy danych dotyczących rosyjskich oligarchów i osób blisko związanym z Kremlem.

Maile, dokumenty, zapisy rozmów i wiele innych ciekawych danych ważących w sumie ponad 100 GB jest teraz dostępnych dla wszystkich zainteresowanych, Co prawda, część z nich była znana już wcześniej, ale niektóre są zupełnie nowe. I co ciekawe, wyciek nie pochodzi wcale od WikiLeaks, które od zawsze powstrzymuje się przed publikowaniem danych z Rosji, skupiając się na innych krajach, jak choćby Stany Zjednoczone i słynne tajemnice CIA i Hilary Clinton.

Tym razem źródłem jest Distributed Denial of Secrets, czyli założony w grudniu ubiegłego roku przez dziennikarzy i aktywistów kolektyw na rzecz transparentności życia publicznego. Jego autorzy zapewniają, że nie chodzi im o żadne polityczne, korporacyjne czy osobiste sprawy, ale zapewnienie dostępu do informacji osobom, które ich potrzebują, np. dziennikarzy. W związku z tym mają działać jedynie jako swoista biblioteka z danymi, które będzie można pobierać za pomocą sieci BitTorrent.

Reklama

Wracając jednak do sedna, czyli najnowszego wycieku zatytułowanego Ciemna strona Kremla, zdaniem jednej z założycielek DDoS znajdziemy w nim dokumenty wielu piastujących ważne stanowiska państwowe osób, polityków, bankierów, a także związanych ze środowiskami nacjonalistycznymi, terrorystycznymi i separatystycznymi działającymi na Ukrainie. Nie zabrakło również plików z rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jak choćby plany wojskowe dotyczące wojskowego najazdu na Ukrainę, choć Rosja stanowczo zaprzeczała, że takowe w ogóle istniały.

W ramach ciekawostki warto też zaznaczyć, że założyciele kolektywu mają również dostęp do danych prywatnych osób, pochodzących choćby z głośnego wycieku z serwisu randkowego Ashley Madison czy wykradzionych Sony w słynnym ataku z 2014 roku, ale zdecydowali się ich nie publikować, bo to sprzeczne z ich ideą. Poza tym, zapewniają, że wszystkie dane są prawdziwe, bo zostały zweryfikowane dokładnie takimi samymi metodami, z jakich korzysta WikiLeaks, czyli za pomocą podpisów serwerów poczty. Mówiąc krótko, pozostaje tylko czekać na reakcję Kremla!

Źródło: GeekWeek.pl/Distributed Denial of Secrets

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy