Najważniejsze korzyści piractwa internetowego
Czy piractwo internetowe to rzeczywiście aż tak wielkie zło? Nie wszyscy się z tym zgadzają.
Z opublikowanych niedawno rezultatów ankiety przeprowadzonej w Danii wynika, że 70 proc. osób akceptuje piractwo komputerowe, w tym 20 proc. "akceptuje je całkowicie" (zapewne chodzi o to, że kopiuje treści bez ograniczeń i w każdych okolicznościach). Przeprowadzona w niewielkim kraju sonda pokazuje, że poziom bogactwa nie ma nic wspólnego ze stopniem akceptacji piractwa. Nawet zamożni ludzie nie chcą kupować drogich płyt CD, filmów na DVD czy programów komputerowych. Podejrzewam, że gdyby podobną ankietę przeprowadzić wśród polskich internautów stopień akceptacji przekroczyłby 90 proc.. Bo nasz szacunek dla praw autorskich jest mniejszy niż na Zachodzie.
Opóźnione premiery
Kiepski stan naszych portfeli to jednak niejedyna przyczyna popularności pirackich kopii nad Wisłą. Oryginały nie są kupowane, bo pojawiają się u nas po kilku miesiącach od amerykańskich czy brytyjskich premier. Kiedy polski dystrybutor z pompą ogłasza wprowadzenie na rynek nowego DVD w Zatoce Piratów już od dawna można znaleźć doskonałej jakości kopie HD. Czasami można je mieć przed naszą premierą kinową/DVD.
Osoby, które mimo tych opóźnień decydują się na kupowanie oryginałów, są często skazane na oglądanie reklam i antypirackich spotów umieszczanych na płytach DVD (krążków CD problem ten dotyczy w mniejszym stopniu).
Piractwo niekomercyjne
Duńska ankieta pokazała jeszcze jedną ważną rzecz. Pytane osoby akceptowały pobieranie pirackich treści na własny użytek - jednocześnie aż 75 proc. badanych stwierdziło, że przestępstwem jest odsprzedawanie takich kopii.
Sonda po raz kolejny uświadomiła nam różnicę między komercyjnym piractwem, które należy z całą mocą potępiać, a wymienianiem treści między internautami. Ten ostatni proceder jest w wielu krajach karalny, ale mimo to społecznie akceptowalny.
Koronny argument twórców i organizacji antypirackich mówi o "utraconych przychodach". Ludzie, zamiast kupować płyty i programy, pobierają je za darmo. Właściciele praw autorskich nie zarabiają.
Antypiraci nie rozumieją jednak, że te osoby nie kupią tych treści w sklepie. Albo ich nie stać, albo nie uważają ich za wystarczająco wartościowe. Jeśli nie mogą mieć filmu czy albumu muzycznego za darmo, rezygnują z niego całkowicie.
Jakość przede wszystkim
Poza tym nie brakuje dowodów na to, że branża rozrywkowa nadal ma się dobrze. Ludzie chodzą do kin. Fani zespołów szturmują koncerty i kupują oryginalne płyty (pod warunkiem, że są dobre). Piractwo wymusza więc wyższe standardy jakościowe. Muzycy i filmowcy poważniej traktują swoją pracę i swoich klientów - przynajmniej w teorii. Tracą ci, którzy masowo produkują sequele i odcinają kupony.
Niektórzy zamiast krytykować internet i piractwo skutecznie dopasowują się do nowych realiów. Świetnym przykładem jest grupa Radiohead. Niedawno jej członkowie zapowiedzieli wydanie "pierwszego na świecie albumu gazetowego". "The King of Limbs" to nie tylko muzyka, ale także estetyczne opakowanie, dodatkowe krążki winylowe oraz łącznie kilkaset mniejszych i większych artworków. To wszystko za ok. 50 dol.
Oczywiście osoby, które nie chcą wydawać tyle pieniędzy, mogą kupić wersję okrojoną w formie plików MP3 do pobrania z sieci. Specjalna edycja jest skierowana do prawdziwych fanów, którzy doceniają wartość dodaną.
Piractwo służy artystom?
Jakiś czas temu miałem okazję uczestniczyć w rozmowie na temat piractwa internetowego. W kręgu znalazł się oprócz mnie ekonomista, religioznawca i prawnik. Ten pierwszy i ten ostatni mieli bardzo typowe argumenty. Zaskoczył mnie religioznawca. Trzeźwo zauważył, że interesy twórców (muzyków, pisarzy, aktorów) nie zawsze są zgodne z interesami wydawców (studiów filmowych i nagraniowych, domów wydawniczych).
Zwrócił uwagę na to, że twórcy otrzymują tak naprawdę niewielką część kwoty, którą uiszcza w sklepie klient. Większość pieniędzy zgarniają chciwi pośrednicy - to oni najmocniej narzekają na Internet i kurczowo trzymają się dotychczasowych modeli biznesowych.
Pobieranie z sieci pirackich kopii uderza więc w system, który jednakowo zniewala artystów i odbiorców. Coraz więcej twórców to rozumie - chociażby wspomniany Radiohead, który od kilku lat z powodzeniem stosuje model niezależnej dystrybucji.
A co z programami?
Oczywiście nie każda forma piractwa przynosi takie korzyści. Warto wprowadzić tu rozróżnienie na treści multimedialne (muzyka, filmy) a programy komputerowe. Te ostatnie są chronione przez prawo lepiej niż np. piosenki. Większość twórców aplikacji użytkowych i gier narzeka na piratów. Nie brakuje jednak czarnych owiec, które propagują nietypowe poglądy.
W sieci można np. znaleźć doniesienia o kartelach narkotykowych, które rozprowadzają nielegalne kopie systemu Windows i traktują to jak dodatkowe źródło dochodu. W takiej sytuacji warto jedynie zaproponować organom ścigania, aby zajęły się takimi organizacjami. Pozamykały w więzieniach prawdziwych przestępców, a nie uprzykrzały życie szarym internautom.
Artystów i wytwórnie trzeba za to zachęcać do szukania nowych modeli biznesowych, które uwzględniałyby rozwój internetu i postęp technologiczny jaki miał miejsce przez ostatnie kilkanaście lat. Choć to wszystko może faktycznie niewiele dać, dopóki nie pojawi się autentyczny szacunek dla klienta...
Wojciech Wowra
Źródło: http://vbeta.pl